niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 26

Porażka po zaciętym tie breaku zawsze boli najbardziej. Mimo to owacjom i podziękowaniom kibiców nie ma końca. To był dobry mecz. Przegrany, ale dobry i wyrównany.
- Podejdziesz do szatni za jakieś pół godziny? - dochodzi do moich uszu głos Winiarskiego, który z Oliwierem na rękach nagle wyrasta przede mną.
Wiem o co chodzi, więc nie chcąc zadawać zbędnych pytań ze względu na Dagmarę, która stoi tuż obok przytakuję przyjacielowi. Niebieskooki był już w składzie, jednak cały mecz przestał, a właściwie to przesiedział ze względu na jego kontuzję w kwadracie rezerwowych.
- Majcia – słyszę głos mojego trzyletniego towarzysza, którego opieka została mi przydzielona dosłownie pięć minut przed przyjazdem tutaj z rąk Dagmary, która stwierdziła że poradzę sobie z młodym Wlazłym najlepiej – Pójdzies ze mną do tatusia?
- Tatuś już idzie do szatni, zobaczymy się z nim później, dobrze?
Moje nie do końca prawdziwe zapewnienie spotyka się ze zgodą chłopca. Malec szybko znajduje sobie nowy obiekt zainteresowań i już po chwili odbija piłką z Olikiem, który wypuścił Michała z objęć.
- Daga – zwracam się do brunetki, która od dłuższego czasu zaabsorbowana jest rozmową z Joasią Woicką – Podrzucisz Arka do Mariusza? Muszę coś jeszcze załatwić, a nie chcę żeby młody czekał długo...
- Jasne – ucina z uśmiechem i obie z Woicką obdarzają mnie krótkimi uśmiechami.
Michał, przynajmniej ty potrafiłeś sobie wybrać odpowiednią kobietę życia.


***

Bez przekonania zmierzam długim, dobrze mi znanym korytarzem. Hala wydaje się być kompletnie opustoszała, za co w myślach dziękuję Bogu.
- Misiek, sorry, ale trochę się zagadałam... - mówię od razu, kiedy uchylam drzwi szatni.
- Michał już wyszedł.


***


Stają naprzeciwko siebie. Blondynka czuje, że musi wyjść. Chce wyjść. On za to wie, że nie może jej na to pozwolić.
- Pojechał do domu? - pada pytanie z ust dziewczyny, która ani o krok nie zdecydowała się zniwelować odległości między sobą a siatkarzem.
- Powiedziałem mu o wszystkim.
- Po co?
Nie słysząc odpowiedzi, blondynka powtarza zdegustowanym, podniesionym głosem:
- Po co, Mariusz?
- Sama chciałaś to zrobić przecież.
W pomieszczeniu roznosi się głośne prychnięcie niebieskookiej, która po chwili delikatnie opiera łopatki o zamknięte drzwi.
- I co? Powiedział ci, że dobrze zrobiłeś? Że to nie było nic złego?
- Nie – odpowiada spokojnie atakujący, wstając z ławki – Powiedział, żebym się dobrze zastanowił czego chcę.
- Dawno chyba nie usłyszałeś tak trafnej rady, co?
- Ty chyba też, nie sądzisz?
- Wręcz przeciwnie.
W czarnych oczach kapitana widać niepewność, co ona od razu wyłapuje.
- Wiesz czego chcę? - mruży oczy blondynka i pod wpływem impulsu ciągnie dalej - Przestać myśleć o tobie. Chciałabym żebyś zniknął z moich myśli. Chcę przestać zadręczać się tym, co zrobiłeś po meczu z Zaksą. Chcę przestać żyć z tobą w jakimś chorym układzie, Mariusz. Wiesz jak trudno mi jest ze świadomością, że cokolwiek zrobię względem ciebie będzie...
- Wiem, Majka, bo mi jest tak samo trudno!
- Tak? I właśnie dlatego wtedy mnie pocałowałeś?
Oboje wiedzą, że nie można tak teraz zostawić. Że teraz jest idealny moment, żeby wyjaśnić wszystko. Żeby powiedzieć o tym, co się nosi w sercu pod grubą warstwą udawanych uczuć. On czuje jej lodowaty, nienaturalny ton głosu, pełny pretensji i żalu. Ona postanawia wreszcie wyrzucić z siebie wszystko.
- Nie, do jasnej cholery – cedzi cicho przez zęby atakujący, wywołując dreszcze na plecach u niebieskookiej - Ludzie całują kogoś, kto jest dla nich wyjątkowy, nie sądzisz?
- Oczywiście. O ile nie mają rodziny. Żony. Dziecka.
Rzeczywistość uderza w nich ze dwojoną siłą. Każde wypowiedziane wcześniej słowo jest ciężkim głazem spadającym na ich serca. Ona czuję poniekąd satysfakcję. Bo powiedziała, co tak naprawdę jest problemem ich niedomówień i braku poczucia szczęścia, które zawsze powinno być wpisane w relacje ich dwójki. On patrzy pustym wzrokiem na kobietę, która po raz pierwszy od dawna wydaje się być tak cholernie rozgoryczona. Wewnętrznie, bo zewnętrznie jak zwykle stara się być chociaż w najmniejszym stopniu delikatna. Nie potrafi dopuścić do siebie myśli, że usłyszał to z jej ust. To, co nigdy nie powinno paść pod hasłem „źródło problemów”.
- Dlaczego nie pomyślałeś o tym sześć lat wcześniej?
- Byłem szczęśliwy. Myślisz, że poślubiłbym Paulinę, gdybym jej nie kochał?
Odpowiedź wydaje się być dla niej bynajmniej żałosna. Chwytanie się ostatniej deski ratunku, jaką są jego uczucia? I to, że był szczęśliwy?
Każdy chce bezgranicznego szczęścia. Poznajemy kogoś i wydaje się nam, że to TA jedyna. Że to TEN jedyny. Po pewnym czasie mocnego zauroczenia czar pryska. Uczucia się wypalają, a ci, którzy powinni być przy tobie nagle znikają. I nie ma w tym nic złego. W końcu każdy szuka bezgranicznego szczęścia.
Oboje o tym wiedzą.
- Nie wiem, Mariusz – odpowiada, a w szatni rozlega się jej ciężkie westchnięcie - Ale wiem, że nie da się przestać kochać kogoś z biegiem lat.
Blondynka zdaje się być zrezygnowana. Opiera plecy mocniej o zimne drzwi, kiedy widzi, że siatkarz stawia kroki w jej stronę.
- To dlatego jesteś teraz z Lotmanem, hm?
- Co ty sugerujesz?
- Nic – ironizuje atakujący - Kompletnie nic.
- Wiecznie jest nic – rzuca niebieskooka siląc się na beznamiętny ton głosu - Nieważne. Ja skończyłam.
- Skończyłaś?
- Wyjeżdżam do Rzeszowa. Na dłużej.
Do Rzeszowa. Na dłużej. Do NIEGO. Te słowa krążą po głowie bruneta.
- Świetnie. Życzę szczęścia.
Blondynka widzi jego złość, a jednocześnie żal w oczach. Próbuje ją ukryć pod taflą pozornej obojętności, jednak ma się to nijak do lat, które razem spędzili.
- Wiesz co, Maja? - zaczyna ponownie atakujący, już nie kryjąc swojego żalu - Wyjeżdżaj sobie gdziekolwiek chcesz. Możesz się zaszyć w Rzeszowie i udawać, że wszystko jest w porządku. Możesz udawać, że zapomniałaś o wszystkim. Nigdy w życiu nie zabronię ci, żebyś była szczęśliwa... Z kimś innym.
- Mam być szczęśliwa z tobą, Mariusz? - przerywa mu gwałtownie, nie kryjąc swojego rozgoryczenia - Jako kochanka na boku?
Wreszcie przechodzi jej to przez gardło. Oboje wzdrygają na samo sformułowanie kochanka.Tak miało być? Czy kiedykolwiek tak miało być?
O nie. Oboje chcieli mieć szczęśliwe życie. Założyć rodziny, spełniać się zawodowo. Ktoś by powiedział do niego: udało ci się, jesteś spełnionym człowiekiem. Chyba nic bardziej mylnego. Ale proszę, dalej stwarzajmy pozory Mariusza Wlazłego jako wspaniałego i szczęśliwego człowieka.
- Wiesz jak bardzo mnie to wszystko boli?
Słyszy te słowa i czuje, jak ścisk w okolicach serca. Staje przed blondynką i z opuszczonymi rękoma, patrząc prosto w oczy sili się na twardy ton głosu:
- Jedź do niego. Zapomnij.
Widzi wzbierające się łzy pod jej powiekami. Ma ochotę w tej chwili, w tym momencie i w tej sekundzie mocno ją objąć, czule pocałować i powiedzieć, żeby nigdzie nie wyjeżdżała. Bo jej miejsce jest tutaj. Bo wszystko czego chce, to żeby była przy nim.
- Tylko pamiętaj, że ludzie, którzy chcą zapomnieć nie noszą na szyi czegoś, co mogłoby im przypominać.
Widzi znajomy naszyjnik już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz potrafi ubrać ten gest w słowa. Gest, który wiele dla niego znaczy i... daje nadzieję. Z trudem powstrzymuje się od utrzymania dystansu między ich ciałami, jednak po chwili jakby przyciągany przez niewidzialny magnes nachyla się nad drobną, ukochaną twarzą:
- Jesteś dla mnie najważniejsza. Zawsze byłaś.


***

Ostatnie, krótkie spojrzenie w oczy utwierdza ich w przekonaniu, że coś się właśnie skończyło. Że zostawili coś za sobą, kompletnie nie wiedząc, co czeka ich wkrótce.
Ona została w szatni z poczuciem bezradności.
On wyszedł z hali z sercem rozbitym na milion kawałków.
Oboje nie kryli łez.
Oboje też wiedzieli, że pora wreszcie wrócić do rzeczywistości i zapomnieć o swoich największych słabościach.
Ważne jest, aby pozwolić pewnym rzeczom odejść. Uwolnić się od nich. Odciąć. Zamknąć cykl. Nie powodu dumy, słabości czy pychy, ale po prostu dlatego, że na coś już nie ma miejsca w Twoim życiu.
Zamknij drzwi, zmień płytę, posprzątaj dom, strzepnij kurz. Przestań być tym, kim jesteś.
Musisz zrozumieć, że to nie jest gra znaczonymi kartami. Raz wygrywamy, raz przegrywamy.
Ważne jest jeszcze to, żeby nie żałować...

_____________________________
pisane 16.08
Nie myślcie, że było mi łatwo napisać to powyżej. Nie dość, że miałam zastój i pisałam ten rozdział prawie że na siłę, to ryczałam jak głupia za każdym razem, kiedy postanowiłam napisać jedno, najprostsze zdanie. 

Przepraszam, tak musiało być.





środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 25

- Nie otworzyłaś.
Kręcę głową, słysząc jego chłodny ton głosu.
- Nie chcę prezentów od ciebie, Maniek.
Atakujący wzdycha ciężko, wsuwa ręce do kieszeni swoich dżinsów i błądzi wzrokiem gdzieś po swoim podwórku, aby po długiej chwili wreszcie spojrzeć na mnie. Wie, że zwracam się do niego w taki sposób bardzo rzadko i tylko wtedy, kiedy chodzi o coś ważnego.
- Jest dla ciebie. Wybrałem go dla ciebie, a nie dla kogoś innego.
Go?
- Nie...
- Maja – jego zdecydowany ton głosu, który może nie słyszę u niego często, jednak kiedy to się zdarza przechodzą mnie ciarki na plecach – Nie chcesz go wziąć przez to, co się stało między nami ostatnio. Ale potraktuj to jako zwykły prezent świąteczny ode mnie. Nic więcej.
Milczę, a po chwili opuszczam rękę w której ściskałam pakunek w dół.
- Przynajmniej odpakuj – mówi z prośbą w głosie, a po chwili jakby przypominając sobie o czymś dodaje – Wejdziesz do środka?
Kręcę szybko głową. Jeszcze tego brakowało. Atakujący nie naciska w kwestii zaproszenia mnie do domu, a ja delikatnie rozrywam czerwony materiał zgodnie z jego prośbą.
- Zwykły prezent – dukam, wlepiając pusty wzrok w brązowe pudełko ze złotym napisem 'Apart'.
Otwieram i nieruchomieję, widząc zawartość.
- Weź to, Mariusz – mówię zdecydowanym głosem.
- Jest twój – wypala natychmiastowo – Możesz go nie nosić jeśli ci się nie podoba, ale chciałem, żeby zawsze przypominał ci o mnie.
- MARIUSZ?!
Nawet nie wiem kiedy u boku atakującego staje jego małżonka. Widzę ją pierwszy raz od dobrych paru tygodni. Wygląda całkowicie inaczej niż w chwili, kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją po moim przyjeździe. Mocniejszy makijaż, gustowniejsze ubranie...
- O – zdobywa się, kiedy widzi mnie – Cześć, Maja.
- Cześć – odpowiadam automatycznie – Jak święta?
- Rodzinnie – uśmiecha się delikatnie, a gdy staje dokładnie obok ramienia atakującego czuję potężny ścisk w żołądku – A twoje jak?
- Podobnie...
- Widziałam pod twoim domem jakieś auto o rzeszowskich rejestracjach. Nie mówiłaś nigdy, że masz rodzinę stamtąd.
- Bo nie mam – przyznaję, próbując zignorować jej dziwny ton głosu – Mój chłopak przyjechał tym samochodem.

***
W momencie gdy słyszę jej odpowiedź robi mi się słabo. Chłopak. Jej chłopak. - Będę się zbierać – ponownie dochodzi do mnie głos blondynki – Trzymajcie się.
Patrzę jak odwraca się, nie zaszczycając mnie nawet najkrótszym spojrzeniem. Próbuję opanować drżenie rąk, dlatego zaciskam dłonie w pięści.
- Nie wiedziałam, że Majka ma kogoś – słyszę głos Pauliny, kiedy zamyka za mną drzwi – To jakiś siatkarz?
- To nie twoja sprawa, nie uważasz?
- Co się tak denerwujesz?
- Nie denerwuję się, do cholery!
- Właśnie widzę – odpuszcza brunetka, schodząc z tonu – Muszę jechać zaraz do Łodzi.
- Mama, ale mówilaś ze jus nie będzies placować!
Pojawienie się Arka w progu kuchni powstrzymuje mnie od wylania wszystkich negatywnych emocji na kobietę.
- Aruś, strasznie cię przepraszam – mówi, chociaż wiem, że jej odpowiedź mija się z prawdą – Wrócę jutro, a ty bądź grzeczny i słuchaj tatusia, dobrze?
Patrzę jak malec przytula się do Pauliny.
- Przepraszam, Mariusz – zwraca się do mnie, kiedy Arek opuszcza pokój.
- Nie było cię na Wigilii, nie było cię kiedy Arek otwierał swój prezent... - mówię beznamiętnie.
- Bo pracuję! - podnosi głos i cedzi wyraźnie każde słowo – Nie kłóćmy się w święta.
Kiwam prawie niezauważalnie głową.
- Przepraszam – kapituluję i przenoszę wzrok na kobietę. Patrzymy na siebie jeszcze chwilę. Widzę, że brunetka waha się, ale w końcu posyła mi coś na wzór uśmiechu i wychodzi z domu, a po jej obecności zostaje tylko trzask drzwi.
- Tatuś, a Majci podobał się ten plezent od ciebie?
Przenoszę wzrok na syna, który ponownie pojawia się w progu kuchni.
- Tak, Aruś – mówię łagodnym tonem w jego kierunku. Malec podchodzi do mnie i momentalnie znajduje się na moich kolanach – Bardzo się jej spodobał.
- To dlacego jesteś smutny?
Bezsilny zarówno psychicznie jak i fizycznie mocno przytulam do siebie syna. Syna, który zawsze przy mnie jest i sprawia, że nie tracę głowy. Wtulam się bardzo mocno w jego malutką szyjkę i zamykam oczy. A po chwili, kiedy słyszę pytanie synka:
- Tato, dlacego places?
Mam ochotę pogrążyć się jeszcze bardziej. Bo po raz pierwszy płaczę przez kobietę i co gorsze, nie próbuję ukryć tego nawet przed dzieckiem.

***
3 dni później odbieram telefon od Paula, który informuje mnie, że pierwszy mecz z Effectorem będzie jednak na wyjeździe. Mówię, że mogę przyjechać do Kielc jednak on twierdzi, że to daleko i nie potrzebnie będę się fatygować. Po krótkiej wymianie zdań zgadzam się z nim i ustalamy, że zobaczymy się od razu po meczu, kiedy prosto z Kielc przyjedzie do mnie.
Wczoraj wpadłam na halę, dokładniej na siłownię, żeby zobaczyć jak Misiek radzi sobie na pierwszym treningu. Zrezygnowałam z jakiegokolwiek udziału w sztabie medycznym, jednak zaznaczyłam, że zawsze będę służyć pomocą w razie potrzeby. Dlatego z sympatii do Michała nadal interesuję się jego plecami, co skutkuje tym, że właśnie zmierzam w stronę jego domu.
Otwiera mi Dagmara. Z uśmiechem na ustach zaprasza mnie do środka, a chwilę potem w moje ramiona wpada najmłodszy rodziny Winiarskich.
- Cześć, kaleko – zwracam się z uśmiechem do leżącego na kanapie Winiara seniora.
- Nie pozwalaj sobie – grozi mi palcem.
- W tej sytuacji nie boję się twoich gróźb – śmieję się, po czym siadam na fotelu obok niego – Jak po wczoraj? Bartodziejski mówił, że nawet na boisku już trenowałeś, zaraz po tym jak poszłam.
- Tylko odbijałem – zapewnia mnie – Już jest okej, ale boję się próbować wyskakiwać.
Kiwam głową ze zrozumieniem.
- Tak właściwie – zmienia temat przyjmujący, kiedy na fotelu naprzeciwko mnie siada jego małżonka – Nie powinnaś być właśnie w drodze do Rzeszowa? Mówiłaś, że dzisiaj miałaś wyjeżdżać.
- Miałam – przytakuję – Ale jednak grają na wyjeździe w Kielcach. Więc zostaję.
- O matko, to dobrze – wzdycha z ulgą Daga – Już myślałam, że będę sama. Wszystkie dziewczyny nagle się pochorowały...
- Nie wybieram się na halę – przerywam jej.
- Co? Dlaczego? - wypala zdziwiony siatkarz.
- Ja rozumiem, że twój facet jest Resoviakiem – zaczyna Dagmara, na co ja już otwieram usta – Ale chyba na mecz swojej rodzimej drużyny możesz jeszcze przyjść.
- Po pierwsze – bronię się natychmiastowo – To nie jest mój facet...
- Mariuszowi powiedziałaś co innego.
Nieruchomieję i milknę w jednej chwili.
- Rozmawialiście z nim? - mrużę oczy i zaczynam ostrożnie.
Para wymienia między sobą krótkie, znaczące spojrzenia, które najwyraźniej miały przejść obok mnie niezauważone.
- Co wam powiedział?
Denerwuję się. Co jeśli opowiedział o tym, co ostatnio stało się po meczu z Zaksą? Co jeśli powie o prezencie? Ale przecież Winiarscy to nasi przyjaciele...
- To co ty jemu – odpowiada spokojnie, chociaż bardzo powoli Michał – Że jesteś z Lotmanem.
Że jestem z Lotmanem. Że jestem z Lotmanem. Próbuję wyrzucić ze swojej głowy te słowa, jednak nie potrafię.
- Coś jeszcze? - dopytuję się, nerwowo skubiąc poręcze skórzanego fotela.
- Hm, to i tak było dużo zważając na to, że przyszedł do nas nawalony w trzy dupy.
- Co?! - wybucham, słysząc słowa niebieskookiego.
- Coś się zmieniło między wami?
- Co wam jeszcze powiedział? - ignoruję pytanie Dagmary i wstaję z miękkiej skóry.
Staję wyczekująco nad nimi, próbując ukryć moje zdenerwowanie.
- Nic więcej.
Opuszczam ręce ze zrezygnowaniem i chwytam błyskawicznie w ręce swoją wcześniej niedbale rzuconą na skórzany mebel torebkę.
- Maja, możesz nam powiedzieć o wszystkim – mówi cicho brunetka. Próbuje złapać ze mną kontakt wzrokowy, jednak kręcę głową na wszystkie możliwe strony – Jesteście naszymi przyjaciółmi. Chcemy dla was jak najlepiej.
Mam ochotę prychnąć głośno, jednak udaje mi się powstrzymywać. Dobrze wiem, że Winiarska chce dla nas dobrze, jednak w obecnej sytuacji jest to bardzo trudne do zdefiniowania pojęcie.
- Dzięki – odpowiadam, próbując ukryć obojętność w głosie – Ale wszystko jest w porządku. Będę już lecieć, do zobaczenia.
- Dadze możesz mówić, że wszystko jest w porządku – słyszę głos Miśka, kiedy znajduję się przy samych drzwiach – Ale ja znam cię już długo. Mariusza jeszcze dłużej.
Podnoszę wzrok na przyjmującego, przy okazji upewniając się, że jego małżonki nie ma w pobliżu.
- Pocałował mnie.
Nie wierzę, że przechodzi mi to przez gardło. Wypowiedziane na głos brzmi jeszcze gorzej niż w praktyce.
- A ja głupia to odwzajemniłam.
- Cii, Majka – uspokaja mnie, kiedy dostrzega w moich oczach zbierające się łzy i drżące ręce – Nie zrobiłaś niczego złego.
- Nie... - zaczynam, ale niebieskooki szybko mi przerywa.
- Pogadamy o tym po meczu jutro, w porządku?
Kiwam głową, a po chwili znajduję się w krótkim, ale bardzo silnym uścisku przyjaciela.
- Nie zrobiłaś niczego złego – powtarza, a ja czuję się jeszcze gorzej.

***

'Będziesz oglądać? :)'
'Głupie pytanie, zaraz idę przed telewizor. Trzymam kciuki!'

Kłamstwo jest złą rzeczą. Każdemu dziecku jest to wpajane od małego. Nie można kłamać. Kłamstwo i tak wyjdzie na jaw. Kłamstwo ma krótkie nogi.
To dlaczego właśnie stoję przed bełchatowską Energią, pisząc tak zakłamane esemesy do człowieka, który najmniej zawinił?
I dlaczego na swojej szyi czuję miło drażniący mnie, złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie czterolistnej koniczynki? Dlaczego, skoro się tak zapierałam przed nim?

__________________________
pisane 16.08
Prawdopodobnie kiedy to czytacie, ja dzielnie wędruję już 5 dzień :) 

I po raz kolejny zaznaczam, że cały czas czytam Wasze komentarze na telefonie, więc będzie mi miło jeśli coś tutaj zostawicie, nawet jeśli nie odpiszę :)
Kolejny rozdział pojawi się... 25-tego, a co mi tam, powiem Wam :p

Całusy!


niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 24

Nie mogę zasnąć.
Od paru godzin bezmyślnie bawię się włosami blondynki, wtulonej w mój tors. Po tym wszystkim, co się wcześniej tutaj działo, nie przeszłoby mi nawet przez myśl, że teraz jak gdyby nigdy nic będę spał (chociaż w moim przypadku to kiepskie określenie) z nią w jednym łóżku. I kompletnie nie czuję niedosytu, że pozwoliła mi „jedynie” położyć się koło niej. Jest inaczej niż zwykle.
Wlazły.
Gnojek. Zaciskam palce na ramieniu dziewczyny i całuję ją we włosy, chociaż mam świadomość, że śpi w najlepsze i nie zdaje sobie sprawy z tego co robię. Mimo to na samą myśl o nim przytulam ją mocniej do siebie. Nigdy, ale to nigdy, dopóki Majka pozwala mi być tak blisko siebie nie dopuszczę go do niej. Nie mówię jej o tym, bo wiem, że odbierze to nie tak, jak powinna.
Przyjaciel.
Jasne. Jasmine też miała przyjaciół. Też myślałem, że są przyjaciółmi. Cholera, znowu ona. Skończ wreszcie o niej myśleć, Lotman. I najlepiej powiedz o tym wszystkim blondynce, którą tak gorliwie nie wypuszczasz z objęć, bo możesz ją stracić szybciej, niż zyskałeś.

***
- Paaaul – mruczę przyjmującemu do ucha. Otwiera powoli zaspane oczy i uśmiecha się uroczo.
- Dzień dobry – rzuca mi na powitanie i całuje czule w usta.
Kompletnie zaskoczona odruchowo odwzajemniam nerwowo pocałunek.
Uspokój się, to przecież Paul. Ufasz mu.
- Mógłbym się tak budzić codziennie, wiesz? - słyszę, na co nie umiem nie uśmiechnąć się pod nosem.
- Skoro tak to musisz znaleźć sobie jakąś blondynkę w Rzeszowie – droczę się z nim, kreśląc niezidentyfikowane kształty na jego idealnie umięśnionym brzuchu.
- Wystarczy mi ta, którą mam w Bełchatowie – uśmiecha się i zbliża twarz do moich ust. Odsuwam się lekko i kręcę głową.
- Bratasz się z wrogiem – ciągnę dalej zaczepnie, stale odsuwając swoją twarz od jego, nie pozwalając tym samym na pocałunek.
- Ale za to jakim wrogiem – ucina szybko i łapie mnie za nadgarstki. Tym sposobem leżę pod jego dwumetrowym ciałem, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu – I co teraz?
Posyła mi zadziorny uśmiech i już po chwili ponownie czuję jego usta na swoich. Muszę mówić, że Paul całuje jak nikt inny? Z początku delikatne muśnięcia przeradzają się w namiętną bitwę na języki, którą bezpretensjonalnie zdobywa Amerykanin.
- Zostaniesz do jutra? - pytam z nadzieją, kiedy odrywamy się od siebie.
- Twoja mama mnie zabije – wzdycha ciężko i czuję, jak wodzi nosem po mojej odkrytej szyi.
- Pojechała do Warszawy – odpowiadam zgodnie z prawdą, gdyż wczoraj przed zaśnięciem dostałam od niej smsa.
Po chwili milczenia słyszę odpowiedź brązowookiego:
- Muszę być w Rzeszowie we czwartek rano, bo zaczynamy treningi. Więc może da się coś zrobić.
Uśmiecham się szeroko i po raz kolejny tego ranka przyciągam siatkarza do siebie.

***
- Gracie ćwierćfinał Pucharu Polski z Effectorem? - pytam nagle, zalewając dwa kubki z kawą wrzątkiem.
- Mhm – mruczy przyjmujący – 29-tego.
Kiedy już w głowie snuję plany jakby to opuścić ćwierćfinał Skry, siatkarz znowu się odzywa, przerywając moje rozmyślania:
- Będziesz musiała być tutaj na ćwierćfinałach? Mówiłaś, że zajmujesz się i tak tylko plecami Winiarskiego.
W myślach przyznaję mu rację. Nie jestem w sztabie Skry zatrudniona na jakąkolwiek umowę. Jestem, a właściwie to teraz decyduję że BYŁAM tak jedynie z powodu kontuzji Mariusza. Bo nie potrafiłam go zostawić samemu sobie z tym.
- Nie jestem zatrudniona w klubie – przyznaję ze spokojem – Pracowałam tam chwilę dlatego, że Mariusz miał kontuzję. A ja znałam jego organizm najlepiej.
Widzę, jak przyjmującemu tężeje mina. Nie patrzy na mnie, ale zaciska w dłoniach mocniej nóż, którym wcześniej smarował kanapki. Wzdycham ciężko, podchodzę do niego i szybko wyciągam mu ostre narzędzie z rąk.
- Opowiadałam ci już o tym wczoraj...
- Tak, i nie chcę już słyszeć o tym – stwierdza zdecydowanie.
- Sam zacząłeś.
Patrzy na mnie nierozszyfrowanym wzrokiem. Wzruszam jedynie ramionami i wracam do przygotowywania śniadania.
- Nie chcę się z tobą kłócić o niego – odzywa się po chwili i przytula mnie od tyłu. Śmieję się ironicznie pod nosem i nie przerywam wcześniejszej czynności.
- To nie zaczynaj tego tematu, jeśli widzisz jakiś problem.
- A ty nie... - zaczyna, ale szybko się reflektuje, widocznie chcąc zakończyć tą niewygodną rozmowę – Okej. Przepraszam.
- Nie jestem zła – odwracam twarz do niego i uśmiecham się lekko – Ale smaruj te kanapki szybko, bo umieram z głodu.
W odpowiedzi słyszę tylko melodyjny śmiech brązowookiego. Całuje mnie krótko w szyję, wywołując miłe dreszcze i wraca do wcześniej przerwanej czynności.
- Chcesz bilet na nasz ćwierćfinał w pierwszym, czy w drugim rzędzie?
- Bo w ogóle nie przyjdę – grożę mu, słysząc to pytanie.
- To kto przytuli mnie po meczu i powie, że byłem najlepszy? - burzy się chłopak.
- Jakaś blondynka z Rzeszowa? - pytam niewinnie.
Siatkarz prycha pod nosem, próbując ukryć uśmiech na twarzy.
- Chyba muszę do niej zaraz wracać.
Parskam śmiechem i staję naprzeciwko przyjmującego. Wznoszę się najwyżej jak umiem na palcach nóg i oplatam go rękoma w karku.
- Tylko się nie przyzwyczajaj – śmieję się cicho prosto w jego usta – Twoja rzeszowska piękność nie całuje tak dobrze, jak ja.
Złączam nasze usta delikatnym, subtelnym pocałunkiem.
- Umknęło ci jedynie to, że mam tylko jedną blondynkę. I bynajmniej nie jest ona z Rzeszowa – odrywa się ode mnie – Ale reszta się zgadza. Moja bełchatowska piękność całuje najlepiej na świecie.
Po czym tłumi mój śmiech o wiele głębszym, dłuższym i namiętniejszym pocałunkiem. A w mojej głowie dudnią jedynie słowa: „moja bełchatowska piękność”.

***
Wspólnie spędzamy cały pierwszy dzień świąt. Pokazuję Lotmanowi cały Bełchatów i mimo panującego na dworze chłodu świetnie spędzamy całe popołudnie. Wieczorem siadamy wygodnie przed telewizorem, odczuwając na swoich ciałach ciepło palącego się kominka po drugiej stronie salonu.
- Zrobię wszystko, ale nie oglądajmy tych tanich komedii romantycznych – jęczy mi do ucha chłopak, kiedy raz po raz rzucam propozycjami filmowymi.
- Śniadanie rano też mi zrobisz?
- Obiad i kolację też, jak będzie trzeba – zapewnia mnie, a w jego głosie czuję ulgę.
- W takim bądź razie oglądamy Wojownika!
Paul kiwa wreszcie głową z uznaniem i rozsiada się wygodnie na kanapie czekając, aż włączę film.
- O cholera, zapomniałem na śmierć! - gwałtownie zrywa się z wygodnego mebla i wybiega z domu. Zdezorientowana patrzę w stronę drzwi wejściowych, w których zaraz znowu widzę Amerykanina.
- Maja, zanim zaczniemy oglądać muszę się ciebie o coś spytać – mówi szybko, niepewnym, a jednocześnie poddenerwowanym głosem.
Podnoszę zdziwiona brwi ku górze i staję z wyczekującą miną. Siatkarz podchodzi bliżej do mnie i wyciąga w moją stronę idealnie prostą, elegancką, czerwoną kopertę.
- Co to jest? - pytam zniecierpliwiona, po czym wyjmuję niewielką zawartość.
Bilet. Lotniczy. Do Hiszpanii. 31 sierpnia. Nie, moment. 2 bilety.
- Chciałem się tylko zapytać, czy masz jakieś plany na Sylwestra – dochodzą do mnie wreszcie wyjaśnienia brązowookiego.
- Paul, ty...
- Chcę z tobą spędzić Sylwestra. W Hiszpanii. O ile się zgodzisz.
Zdruzgotana patrzę na twarz przyjmującego. Obracam w rękach podłużne przepustki lotnicze, w głowie mając niemały mętlik.
- Powiedz coś wreszcie – śmieje się nerwowo dwumetrowiec – Bo czuję się...
- Jesteś nienormalny – mówię cicho pod nosem, nadal wgapiając się w niewielkie, grube kartki.
- To znaczy, że się zgadzasz? - bardziej stwierdza, niż pyta chłopak.
W momencie znajduję się w minimalnej odległości od Lotmana. Patrzę na niego bacznym wzrokiem, po czym w końcu posyłam mu niepewny uśmiech.
- Zgadzam się – potwierdzam krótko i czuję, jak przyjmujący przyciąga mnie mocno do siebie.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – szepce mi do ucha, po czym bierze w swoje ogromne dłonie moją twarz.
- A ja jestem w szoku – przyznaję i chwytam go za nadgarstki – Te bilety musiały być drogie.
Siatkarz wywraca oczami i nachyla się nade mną.
- Ani słowa o tym – mówi zdecydowanym głosem i daje mi soczystego buziaka w usta.
Pod wpływem chwili przyciskam go znowu do swoich ust i chwytam go mocno za koszulkę. Zanim jednak zdążam przymknąć powieki, zauważam na komodzie za plecami chłopaka małą, czerwoną paczuszkę. Momentalnie czuję ścisk w żołądku i w jednej chwili postanawiam, co muszę zrobić. Ale jeszcze nie teraz. Teraz mam przy sobie Paula.

***
Próbuję dobrze zapamiętać idealne rysy lotmanowej twarzy. Ciepłe, zarażające radością i miłością brązowe oczy, blade usta i idealne prosty nos. Delikatny pieprzyk nad prawą brwią. Wszystko to tworzy perfekcyjną całość, która nie wiadomo kiedy ujęła mnie w całości.
Patrzę, jak powolnym ruchem zakłada na siebie płaszcz i zarzuca na prawe ramie szarą torbę. Nadal nie dowierzam w to, co się między nami dzieje. Wiem, że za chwilę brązowooki odjedzie, a ja sama zostanę z tysiącem skołatanych myśli. Mimo to wysilam się na uśmiech. Wolałabym, żeby został. To dziwne, ale przyzwyczaiłam się do jego obecności. Dobrze mi, kiedy wita mnie rano buziakiem w usta, kiedy przytula się do mnie podczas kiedy parzę mu kawę, kiedy idę z nim pod ramię przez bełchatowski park...
- Nie lubię się żegnać – przyznaję wreszcie i zakładam ręce na piersiach.
- Nie żegnamy się, mała.
Spoglądam na niego zdziwiona. Mała. Tak mówi do mnie Mariusz.

***
- Co jest? - pytam zaniepokojony – Maja, uwierz, że jeśli mógłbym to bym został tutaj...
Blondynka kręci głową przecząco.
- Już mówiłam, że nie lubię po prostu się żegnać.
Uśmiecham się i chwytam ją rękami w talii. Całuję w czoło z nadzieją, że odsunie od siebie myśl pożegnania.
- To tylko 4 dni. 29-tego widzimy się na Podpromiu, a potem jedziemy prosto na lotnisko.
Wydaje się być trochę bardziej przekonana.
- To dostanę jakiegoś buziaka na drogę?
Kiedy słyszę jej śmiech, mimo że krótki, uspokajam się. Będzie dobrze, to tylko parę dni.
- Oj, Paul – wzdycha przeciągle i wtula się mocno we mnie.
Dobrze mi, kiedy mogę ją mocno objąć i spróbować sprawić, żeby czuła się bezpieczna. Dlatego oplatam ją mocno ramionami i lekko kołyszę w miejscu. Opieram swój policzek o czubek jej głowy i gładzę ją powoli po plecach. Czuję zapach jej wiśniowego szamponu i przymykam oczy. Maja. Moja idealna. W głowie zapamiętuję sobie jej twarz, jakbyśmy mieli się nie widzieć przez następny rok. Idealna cera, idealnie prosty nosek, zaróżowiałe policzka... Oczy. Najpiękniejsze, lazurowe oczy na świecie, które patrzą na mnie jak żadne inne. Przyciągają, magnetyzują, a jednocześnie spoglądają na mnie z pewną niepewnością, którą staram się wyeliminować. Chcę, żeby czuła dokładnie to co ja, kiedy jest przy mnie. Bezgraniczne szczęście.
- Dziękuję ci za te święta – szepcę po chwili.
- To ja dziękuję – zdaje się poprawić mnie blondynka. Unosi głowę do góry i opiera podbródek na mojej klatce piersiowej – Naprawdę.
Wiem, kiedy jest szczera, a kiedy mówi coś jedynie dla formalności. Teraz patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i jej „naprawdę” utwierdza mnie w przekonaniu, że to były dobre święta.
- Jedź już – ponagla mnie i staje na palcach, żeby móc dosięgnąć moich ust.
Uwielbiam ten moment, kiedy stara się zniwelować różnicę wzrostu między nami. Chwyta mnie dłoniami wokół karku, ale dopiero kiedy ja nieznacznie opuszczę głowę, możemy złączyć nasze usta w pocałunku. Tak jest też i teraz.
Czuję jej wilgotne wargi na swoich, jednak moimi emocjami targa co innego. Pod wpływem impulsu mocno przyciskam dziewczynę do siebie, a ta nie pozostając dłużna dosłownie wbija swoje paznokcie w mój kark. Czuję, jak robi mi się gorąco, kiedy decyduję się opuścić prawą dłoń na jej kształtne pośladki. Wsuwam palce do tylnej kieszonki jej obcisłych dżinsów i odrywam swoje usta od jej spragnionych pocałunków warg.
- Wiesz jak trudno będzie mi teraz wrócić do Rzeszowa? - mówię jej cicho, prosto do ucha.
Ta niespodziewanie odnajduje moją prawą dłoń i zwinnym ruchem wyciąga ją ze swojej kieszeni.
- Wiem – przyznaje całkowicie swobodnie i całuje mnie krótko w usta – Dlatego teraz grzecznie pójdziesz do samochodu i...
Mój cichy jęk zawodu przerywa jej wypowiedź, do której jednak zaraz wraca:
- I zaczniesz porządnie trenować, żebym miała na co patrzeć za 4 dni – dokańcza ze śmiechem i odsuwa się ode mnie – Jedź ostrożnie.
Ma rację. Jeśli chcę zdążyć na trening, muszę się spieszyć. Dlatego nie przeciągam naszego pożegnania, chociaż mógłbym jeszcze tak stać godzinami i wpatrywać się w jej twarz.
- Do zobaczenia – żegnam się, chociaż nie kryję zawodu w głosie. Blondynka uśmiecha się do mnie, a ja po raz ostatni całuję ją w usta i wychodzę z domu.

***

Jeszcze długo opieram się o ścianę, próbując uporządkować myśli. Nie wiem ile czasu mija, kiedy w końcu chwytam w ręce dobrze mi znaną, czerwoną paczuszkę i wychodzę z domu.
Po kilku chwilach drogi piechotą staję przed moim celem. A kiedy drzwi się otwierają i staje w nich on, bez słowa parę razy obracam w rękach małe pudełeczko, po czym wysuwam pakunek w jego stronę i mówię:
- Powinieneś dać to komuś innemu.

____________________________
pisane 16.08
Zaczynam z automatyczną publikacją. Od 17 sierpnia do 25 mnie nie ma, idę na pielgrzymkę i nie będę mieć dostępu do internetu, jedynie przez telefon, także Wasze komentarze na pewno będę czytać.

Do 25 sierpnia pojawią się jeszcze dwa rozdziały, więc czekajcie cierpliwie i zaglądajcie :)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 23

 - Nie udawaj, że nie umiesz zmywać – fukam na przyjmującego, który jęczy widząc stertę brudnych naczyń.
- Naprawdę nie umiem! - podnosi ręce w geście obrony.
Postanawiam odpuścić Lotmanowi i zrezygnowana rzucam w jego kierunku suchą ścierkę.
- Nawet jeśli powiesz, że nie umiesz wycierać, to i tak będziesz musiał to zrobić – śmieję się w jego stronę.
Patrzę jak obraca w rękach materiał i patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Kręcę głową z dezaprobatą, a jednocześnie szerokim uśmiechem. Po chwili odwzajemnia mój gest i całuje mnie przelotnie w policzek.
- Moja mama będzie cię uwielbiać – zaczyna, a ja posyłam mu zdziwione spojrzenie – Przez 18 lat nie potrafiła nauczyć mnie sprzątać, a ty robisz to w jeden wieczór.
Mój krótki śmiech przerywa dźwięk dzwonka do drzwi. Mama? Nie, ona by nie dzwoniła. Paul posyła mi pytające spojrzenie, na co ja jedynie wzruszam ramionami i ruszam otworzyć.
- Cześć – słyszę od razu po uchyleniu brązowych drzwi i nieruchomieję.
- Mariusz? Co ty tutaj robisz?
- Tatuś przyszedł dać ci plezent! - zza atakującego jak na komendę wyskakuje dobrze mi znany trzylatek.
Patrzę z niedowierzaniem na obu, a po krótkiej chwili przepuszczam ich w drzwiach.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia – mówi szybko siatkarz – Arek, stój! Zaraz wracamy do domu!
- Tata, ale Maja ma duzą choinkę z cukielkami!
Mariusz wywraca oczami z uśmiechem i przenosi wzrok na mnie. Mina od razu mu poważnieje, a ja denerwuję się co raz bardziej. Paul jest za ścianą i że prawdopodobnie zaraz przyjdzie sprawdzić, czemu mnie tak długo nie ma.
- Jesteś sama?
Zagryzam dolną wargę uciekam wzrokiem na bok.
- Nie – odpowiadam nerwowym głosem i zakładam ręce na piersiach.
- Twoją mamę widziałem przed chwilą na cmentarzu...
- Majka? - słyszę z kuchni i opieram się zrezygnowana o ścianę. Świetnie.
Mariusz patrzy zdezorientowanym wzrokiem na Amerykanina, który w mgnieniu oka znajduje się przy mnie i kładzie mi rękę w talii.
- Znacie się – mruczę pod nosem, patrząc to na jednego, to na drugiego.
Obydwoje mierzą się wzrokiem, aż w końcu Paul wyciąga rękę w stronę Wlazłego. Ten drugi z widocznym dystansem ściska ją krótko i patrzy na mnie ostrym wzrokiem.
- Nie chciałem przeszkadzać – przyznaje szorstkim głosem, w którym nie mogę doszukać się ani odrobiny sympatii – Chciałem ci to tylko dać i życzyć wesołych świąt.
Po czym dosłownie wciska mi w rękę niewielkie, gustownie opakowane pudełeczko. Mam ochotę zapaść się pod ziemię pod wpływem tej całej sytuacji.
- Aruś, idziemy! - woła za synem, który w sekundzie znajduje się przy nim.
Rzuca mi ostatnie chłodne spojrzenie, kompletnie nie zwracając uwagi na Amerykanina i wychodzi razem z trzylatkiem z domu.
- Wlazły... - zaczyna przyjmujący, ale uprzedzam go pod wpływem impulsu.
- Wszystko ci wytłumaczę za chwilę – informuję go, odkładając wcześniej otrzymaną paczuszkę na szafkę w korytarzu – Zapomniałam mu czegoś powiedzieć, to zajmie parę minut, poczekasz?
I nie czekając na odpowiedź wybiegam z domu.
- Mariusz! - wołam głośno, na co atakujący odwraca się. Zapina ostatni pas w foteliku Arka i zamyka tylne drzwi.
Dobiegam do siatkarza, chociaż nie ułatwiają mi tego moje wysokie buty.
- Przepraszam – wypalam od razu, nie zastanawiając się wiele.
- Za co?
Milknę, bo nie znam odpowiedzi.
- Możesz spędzać święta z kim chcesz – ciągnie, widząc moje milczenie. Mówi całkiem spokojnie, chociaż wydaje się to być tylko pozorne – Jesteś dorosła i nie mam na to wpływu. I to ja powinienem przeprosić, że przeszkodziłem. Tylko że kompletnie nie jest mi przykro.
Jego szczerość sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.
- Nie może tak być – mówię cicho.
- Co? - pyta natychmiastowo – Jak?
- Między nami – wyjaśniam krótko.
Atakujący wzdycha i wsuwa dłonie do kieszeni swoich ciemnych dżinsów, stając przede mną w małej odległości.
- Chodzi ci o tamtą noc? - pyta bezpośrednio.
Kiwam głową i odważam się spojrzeć w jego oczy.
- Chcesz zapomnieć?
Patrzę w jego czarne oczy i nie potrafię wydobyć z siebie słowa. Chcę zapomnieć?
- Nie o to chodzi – mówię po chwili, bardzo powoli i cicho – Ty wiesz co zrobiłeś?
- Pocałowałem cię – odpowiada błyskawicznie, lekkim tonem. Jak gdyby to była najnormalniejsza sytuacja na świecie.
- Tak – potwierdzam drżącym głosem – I gdyby nie Arek doszłoby do czegoś więcej.
Pierwszy raz mówię to na głos i czuję się z tym jeszcze gorzej, niż kiedy powtarzałam to sobie w myślach.
- Nie zrobiłbym niczego wbrew twojej woli – zapewnia mnie dobitnym głosem – Nie o to ci chodzi, Maja. Przecież widzę.
Czuję, że oczy mi się szklą, jednak próbuję utrzymać kamienną twarz.
- Jak ty możesz spojrzeć teraz prosto w oczy Paulinie? - cedzę przez zęby.
Atakujący odwraca wzrok.
- Wystarczy powiedzieć, że chcesz o tym zapomnieć – odpowiada spokojnie, a ja widzę już tylko zarys jego twarzy przez grubą taflę przezroczystego płynu na moich tęczówkach – Tu nie chodzi o Paulinę, tylko o ciebie.
Zaczynam się trząść. Przez łzy widzę, jak atakujący mierzy mnie wzrokiem jeszcze chwilę i odwraca się, żeby sekundę później znaleźć się przy drzwiach kierowcy.
- Nie chcę o tym zapominać – mówię za nim głośno, próbując zatuszować mój płaczliwy głos – I nie żałuję tego.
Obraz staje się wyraźniejszy, pierwsze łzy spływają po moich policzkach. Jeśli nawet przez chwilę miałam nadzieję, że czarnooki podejdzie do mnie, to zostaje ona rozwiana z chwilą, kiedy posyła mi ostatnie przenikliwe spojrzenie, wsiada do samochodu i odjeżdża.
Nie wiem ile stoję podjeździe, próbując powstrzymać mimowolnie płynące łzy, ale w pewnej chwili czuję mocne, męskie ramiona oplatające moje ciało i tracę resztki opanowania. Płaczę jak dziecko, a Lotman nie odzywając się słowem bierze mnie na ręce i zanosi do domu.


***

Nie pozwalam mu się dotknąć od chwili, kiedy położył mnie w mojej sypialni. Po rozmowie z Mariuszem... Po raz kolejny wracając do zdarzeń sprzed ponad godziny w moich oczach pojawiają się łzy.
Paul ma mnie teraz za największą dziwkę świata. Mariusz nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele złego robi. Próbuje stworzyć ze mną jakiś chory układ... Paul prawdopodobnie ostatni raz widzi się ze mną, bo po takiej Wigilii już pewnie...
- Przepraszam za to wszystko – odzywam się zachrypniętym głosem, przerywając ponad godzinną ciszę.
Amerykanin milczy i nie patrzy na mnie. Leży oparty o lewy łokieć, zwrócony z moją stronę, jednak jego twarz skrzętnie unika mojej sylwetki.
- Nie musisz się litować i siedzieć tutaj ze mną. Jedź do Rzeszowa i wykorzystaj resztę wolnego.
- Zanim pojadę, chcę wiedzieć o co tutaj chodziło – odpowiada, a w jego głosie nie słychać już radości, która zawsze bez problemu mogłam wyczuć – O co chodziło z Wlazłym.
Zaciskam powieki i podejmuję kolejną ważną decyzję tego wieczoru. Postanawiam opowiedzieć Paulowi o tym, co zaczęło się 15 lat temu i trwa do teraz. O przyjaźni, która nigdy nie była przyjaźnią. O wszystkim, oprócz nocy 21 grudnia. Po raz pierwszy opowiadam na głos historię o człowieku, który już dawno powinien był zniknąć z mojego życia.


***

- Zabiję tego dupka. Przysięgam, że go zabiję.
Każdej reakcji się spodziewałam, ale nie takiej. Brązowooki wydaje się wpaść w szał, mimo to stara się z opanowaniem utrzymać w pozycji wpół leżącej.
- To mój przyjaciel, Paul – wzdycham ciężko i powtarzam się po raz któryś.
- Przyjaciel? - pyta ironicznie – Majka, on BYŁ twoim przyjacielem. A teraz chce od ciebie czegoś więcej i nie mów mi, że tego nie widzisz.
Oczywiście, że nie widzę. Mojej uwadze umknęło to, jak prawie rozebrał mnie w moim salonie 3 dni temu.
- On ma żonę – cedzi przez zęby po raz kolejny nieprzyjemnym głosem – I syna.
Milczę, bo wiem, że cokolwiek bym nie powiedziała, Lotman jest zbyt rozemocjonowany, a poniekąd widać, że nawet wściekły.
Mruczy pod nosem parę ociekających w przekleństwa epitetów, a ja wpatruję się bez emocji w sufit. Czuję się lepiej z tym, że Paul wie o osobie Mariusza w moim życiu. Chociaż jest to chyba najbardziej okrojona historia, jaką mogłam opowiedzieć. Mimo to próbuję do siebie nie dopuścić poczucia winy, że nie opowiedziałam Amerykaninowi parę znaczących szczegółów. Parę znaczących szczegółów, które miały miejsce 21 grudnia.
Odważyłam się nawet powiedzieć o mariuszowych bliżej mi niezdefiniowanych problemach małżeńskich, chociaż chyba tym Amerykanin najmniej się przejmuje.
- Skrzywdził cię kiedyś? Kiedykolwiek? - słyszę kolejne pytanie i stanę na równe nogi przed moim ogromnym łóżkiem.
- Paul, zaczynasz przesadzać - stwierdzam dobitnie, twardym głosem – Powiedziałam ci o tym nie po to, żebyś teraz został moim prywatnym ochroniarzem, kiedy Mariusz znajdzie się w pobliżu.
Chłopak milknie. Moje słowa zdają się ostudzać jego złość.
- Nie skrzywdził mnie nigdy i nie zrobi tego – zapewniam go, jednak gdzieś w głębi czuję nieprzyjemne ukłucie – Dlatego...
- Po prostu widzę, jak na ciebie patrzy! - wybucha po chwili i idąc w moje ślady, staje na równe nogi, prawie że wchodząc na mnie.
Zakładam ręce na piersiach i patrzę na niego wyczekująco. Wiem, że jeszcze nie skończył.
- I szlag mnie trafia, naprawdę! - ciągnie dalej podniesionym głosem – Nie jesteś moją własnością, Maja, wiem o tym, uwierz. Ale mam ochotę obić twarz każdemu, kto się za tobą ogląda, bo musisz wiedzieć, że...
Zacina się i spogląda na moją twarz z pewną niepewnością. Bo muszę wiedzieć, że? Serce zaczyna mi odrobinę szybciej bić, ale nie daję po sobie tego poznać.
- Chodź – zaskakuje mnie szybką zmianą tonu. Jest zdenerwowany, ale nie tak jak wcześniej. Nie jest zły.
Ciągnie mnie za rękę po schodach, przez korytarz, aż w końcu stajemy na środku kuchni. Po chwili dochodzi do mnie, o co tutaj chodzi. Podnoszę głowę ku górze i wszystko staje się jasne.
- Bo musisz wiedzieć, że się w tobie zakochałem. I że chciałem cię pocałować już w Rzeszowie, ale chciałem, żeby było idealnie.
Oplata mnie mocno w talii, wywołując delikatne dreszcze i styka nasze nosy.
- Pocałunek w mojej kuchni pod jemiołą jest dla ciebie idealny? - śmieję się cicho prosto w jego usta – Romantyk z ciebie, Paul.
Przyjmujący odpowiada mi krótkim uśmiechem i jeszcze bardziej zmniejsza dystans dzielący nasze usta.
- A z ciebie za to ani trochę – słyszę na koniec, a potem czuję już tylko miękkie usta Lotmana na swoich.
__________________________
No to mały prezent dla wszystkich czytelniczek #TeamLotman :)

Miał być punkt 13:00, ale nie mogłam się doczekać, żeby Wam to opublikować. Co Wy na to?

+ edit: lepsza ta czcionka, czy poprzednia? Jak lepiej się Wam czyta?

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 22

Postanawiam zapomnieć o nocy 21 grudnia. Za wszelką cenę staram się wyrzucić z głowy wszystkie wydarzenia z tamtego wieczoru. Nie rozmawiam z Nim od tamtej nocy. Dzisiaj chcę spędzić miłą Wigilię. Z Paulem. Bez zaprzątania sobie myśli Mariuszem.
24 grudzień. Moja pierwsza, prawdziwa Wigilia od sześciu lat. Pierwsza wspólna Wigilia z mamą, a bez taty.
Kiedy na dworze robi się ciemno, składamy sobie wzajemnie życzenia. Spoglądam na puste krzesło przy niewielkim stole i rzucam ukradkowe spojrzenie na zegarek. Sekundę później słyszę dzwonek do drzwi i wypuszczam powietrze z ust z nieopisaną ulgą.
- Mamo – zaczynam, zanim rodzicielka zdąża cokolwiek powiedzieć – Będziemy miały gościa.
Po szybkim przekazaniu informacji prawie że biegnę w kierunku drzwi.
- Cześć – od razu po otwarciu drzwi i wpadam w ramiona siatkarza – Już myślałam, że nie przyjedziesz.
- Straszne korki były, przepraszam.
Czuję, że jest spięty. Jeszcze chwilę nie wypuszcza mnie objęć, po czym całuje przelotnie moje czoło i zdejmuje swój czarny płaszcz. Ubrany w czarne rurki i białą koszulę w rękawami ¾ wygląda cholernie przystojnie. Niewiele myśląc splatam z nim palce i ciągnę w kierunku salonu, w którym czeka zdezorientowana mama.
- Dobry wieczór – przyjmujący wita się natychmiastowo, a na jego usta wpełza lekki uśmiech. Ściskam go mocniej za rękę i przenoszę wzrok na kompletnie zaskoczoną rodzicielkę.
- Mamo, to jest Paul – szybko przejmuję inicjatywę i posyłam znaczące spojrzenie mamie.
- Miło cię wreszcie poznać, Paul – wreszcie niebieskooka odzyskuje głos i posyła Paulowi zachęcający uśmiech – Maja o tobie dużo mówiła.
- Panią też – odpowiada uprzejmie Amerykanin, po czym szarmancko całuję moją mamę w rękę. Uśmiecham się szeroko i puszczam dłoń chłopaka. Ten wieczór musi być idealny.
***
Po skończonej wigilijnej kolacji całą trójką opadamy z pełnymi żołądkami na oparcia krzeseł.
- Mamo, zdecydowanie przesadziłyśmy z ilością tych potraw – śmieję się w stronę rodzicielki, na co ona mi wtóruje.
Cały czas rozmawiamy po angielsku, mama nie ma z tym problemów, bo dobrze zna ten język. Paul wydaje się kompletnie rozluźniony, nawet kiedy kobieta dosłownie bombarduje go tysiącami pytań. Spokojnie opowiada o swojej rodzinie, starszym bracie, dzieciństwie, studiach, które skończył...
- Rzeszów to naprawdę fajne miasto – odpowiada, kiedy słyszy pytanie o życie w Polsce – Mieszkam tam już dwa lata i właściwie to czuję się jak w domu.
- Resovia to twój pierwszy polski klub? - wypytuje dalej – Nie myślałeś o zmianie?
Spoglądam zaskoczona na nią.
- W Polsce jest wiele dobrych klubów – tłumaczy się pospiesznie, rzucając mi niepewne spojrzenie.
- Miałem oferty z Rosji i Turcji, ale na razie nigdzie się nie wybieram. Dobrze mi tutaj – odpowiada szybko, posyłając w moją stronę uśmiech.
Mam ochotę mocno go przytulić mimo to ściskam jedynie jego prawą dłoń. Widzę, jak mama dokładnie obserwuje nasze zachowanie. Jest miła w stosunku dla siatkarza, jednak cały czas widać po niej niepewność co do jego relacji w stosunku do mnie.
Niespodziewanie zaraz wstaje od stołu.
- Będę się zbierać na cmentarz – informuje mnie po polsku.
Dobrze wiem, że Paul nie ma pojęcia, co właśnie moja mama mi przekazała. O moim tacie również nie ma pojęcia.
- Mam nadzieję, że się nie obrazicie, ale was zostawiam – tym razem przerzuca się na angielski i posyła w stronę chłopaka ciepły uśmiech.
Kiwam głową i też wstaję od stołu.
- Posprzątamy. Nie spiesz się – zapewniam ją, po czym odprowadzam do drzwi.
- Miły chłopak – wypływa z jej ust, kiedy pomagam założyć jej płaszcz.
- Zależało mi, żebyś go poznała.
Kiwa głową ze zrozumieniem i wychodzi z domu.
- Bądźcie grzeczni! - woła za sobą, a ja zanoszę się śmiechem. Naprawdę nadal wyglądam na jakąś zbuntowaną nastolatkę?
Zamykam za nią drzwi i wracam do Lotmana. Siedzi wygodnie rozłożony na kanapie tyłem do mnie, zacięcie klepiąc coś na swoim I phonie. Podchodzę cicho, nachylam się i delikatnie oplatam go od tyłu ramionami.
- Gdzie twoja mama? Nie zrozumiałem, co powiedziała po polsku. Zrobiłem coś nie tak? - zasypuje mnie momentalnie pytaniami, odkładając telefon na bok i przenosząc wzrok na mnie.
Cmokam go w policzek na znak, że może się uspokoić.
- Nie, nie o to chodzi – zapewniam go – To dłuższa historia. Obiecuję, że opowiem ci ją potem, okej?
Decyduję się powiedzieć Paulowi o tacie. O tacie i o piłce. O tym, że kiedyś byłam naprawdę szczęśliwa.

***
Zaczynam od początku. Od tego, że w mojej rodzinie zawsze był sport.
- Jako dziecko nie miałam wyboru – piłka nożna albo pływanie. Podczas kiedy inne dziewczynki bawiły się lalkami, zbierały karteczki i prowadziły pamiętniki, ja chodziłam cztery razy w tygodniu na treningi. Od zawsze wydawało się być dla mnie naturalne to, że mam więcej kolegów. Piłka nożna mówiła sama za siebie – inne dziewczynki bały się wysokiej, krótko ściętej brunetki w getrach i korkach. Nie pamiętam dużo z tego okresu. Po prostu chodziłam na treningi, do 13 roku życia grałam w męskiej drużynie, a rodzice byli cholernie dumni.
Przerywam i biorę głęboki wdech.
- Tata skończył karierę w dniu moich jedenastych urodzin. Od tej pory był rozchwytywanym trenerem na skalę narodową. Każdy dziwił się, że skończył karierę tak szybko. Wróżyli mu dobre występy nawet do 40 roku życia, a tymczasem on zrezygnował 7 lat wcześniej. Na początku wszyscy mówili, że kadra polska bez niego to nie kadra. Że Legia Warszawa bez niego nie będzie istniała. Potem zaczęli się pojawiać nowi, perspektywiczni zawodnicy. Skończyło się gadanie, ale tata nadal był pamiętany. Został taką małą ikoną polskiego futbolu.
Uśmiecham się na samo to wspomnienie.
- Miałam otwartą drogę do wszystkich klubów w Polsce. Tylko, że tych damskich było zdecydowanie mniej, a ja byłam co raz starsza. Nie mogłam sobie tak po prostu grać z chłopakami. Ale zdecydowałam, że chcę grać. To był mój wybór. W wieku 15 lat byłam już w damskiej drużynie w Bełchatowie. Potem dostałam powołanie do kadry juniorek. Po moim pierwszym meczu w reprezentacji wszystko się zmieniło. Dostałam poważną propozycję transferową, chcieli mnie w Pradze Warszawa. Skończyłam 18 lat, zdałam maturę i zgodziłam się. Tata został trenerem juniorów Legii. Wszystko było jak w bajce, całą trójką przeprowadziliśmy się do Warszawy.
Spoglądam na Lotmana, który słucha uważnie, nie odzywając się słowem i kontynuuję:
- Praga właśnie zaczynała swój pierwszy sezon w Ekstralidze. Kompletowali cały skład od początku. Przeważnie stałam na ataku, a trenerzy zdecydowali się cofnąć mnie do pomocy. Wkurzyłam się. Zdarzało mi się być na obronie, ale nie grałam jako pomocnik. Nie miałam takiej kondycji, żeby zapierdzielać całe 90 minut tam i z powrotem. Bo tak właśnie to wygląda na pomocy. Powiedziałam o tym tacie.
Znowu przerywam i wracam wspomnieniami do tamtej rozmowy.
- Nie chcę grać na pomocy. Nie dam sobie rady.
- Co ty gadasz, dziecko – wzdycha tata i klepie miejsce koło siebie. Siadam wygodnie i zakładam ręce na piersiach – Będziesz najlepszą pomocniczką na świecie.
Prycham pod nosem.
- Posłuchaj, malutka – odzywa się ponownie łagodnym tonem mężczyzna – Przyjechałaś tutaj, bo chcieli cię mieć w swoim składzie. Jeśli widzą cię na pomocy, to zaufaj im...
- Inne dziewczyny grały od dziecka na pomocy... - przerywam mu, ale momentalnie zostaję uciszona.
- I co? - pyta retorycznie.
Zastanawiam się chwilę, ale nie znajduję odpowiednich słów.
- Dramatyzujesz, Maja. Dobrze znasz swoją wartość, bo powtarzam ci to od dziecka. Inne dziewczyny nie grały w męskich drużynach. Widzisz już swoją przewagę?
Patrzę zdziwiona na niego. Nie myślałam o tym wcześniej.
- Że
by osiągnąć rzeczy których dotąd nie osiągnąłeś, musisz zacząć robić rzeczy których dotąd nie robiłaś.
- Tata miał rację. Jak zawsze zresztą. Zaczęłam ostro trenować. Biegałam codziennie dwa razy więcej niż reszta dziewczyn, żeby znaleźć się w pierwszym składzie. Udało się i zostało tak do końca. Do końca moich chwil na murawie byłam pomocnikiem.
Uśmiecham się pod nosem. Do dzisiaj pamiętam to cholerne zmęczenie, brak tchu a jednocześnie bieg do każdej piłki. To wszystko było niesamowite, a jednocześnie trudne do opisania.
- Miałam 22 lata. Grałam w podstawowej kadrze Polski i kończyłam swoją karierę w warszawskiej Pradze. Dostałam propozycję od najlepszego w tamtym czasie AZS-u Wrocław i tam miałam grać od następnego sezonu.
Milknę, żeby za chwilę wrócić wspomnieniami do najgorszego okresu w moim życiu:
- Nigdy jednak nie postawiłam nogi na wrocławskim stadionie. Nigdy nie zostałam zawodniczką AZS-u.
- Co? Dlaczego? - po raz pierwszy zabiera głos Amerykanin. Nie kryje zdziwienia, a ja staram się to zrozumieć. Nie wie jeszcze wszystkiego.
- Mój tata zmarł. Obiecałam sobie, że już nigdy w życiu nie zagram – przechodzi mi przez gardło.
Nie wytrzymuję dłużej i wybucham płaczem.
- Nie musisz o tym mówić, Maju – słyszę delikatny głos Lotmana, przebijający się przez mój stopniowo cichnący szloch. Od początku tej rozmowy leżę wtulona w ciepłe ciało Amerykanina na miękkiej kanapie, a ten trzyma mnie mocno w swoich ramionach, co teraz dodaje mi poczucia bezpieczeństwa i pewności.
- Tata zrezygnował z kariery, bo wykryto u niego nowotwór. Złośliwy – uspokajam się i ciągnę dalej, nie zwracając uwagę na jego słowa – Dowiedziałam się o tym w szpitalu. Kiedy umierał.
Zaciskam powieki i jeszcze mocniej wtulam się w siatkarza. Czuję, jak całuje mnie w czoło i uspokajająco głaszcze po plecach.
- Po pogrzebie od razu wyjechałam. Byłam sześć lat w Nowym Jorku. Zajęłam się fotografią, bo to zawsze było moją pasją.
Brązowooki kiwa głową ze zrozumieniem.
- I teraz wróciłaś.
- Kiedyś chyba musiałam – uśmiecham się niemrawo, próbując nie dopuścić do siebie wspomnienia prawdziwego i pierwotnego powodu mojego przyjazdu.
- A co z fizjoterapią? Przecież pracowałaś w sztabie Skry.
- Studiowałam – ucinam krótko – Nie skończyłam, bo wyjechałam. Nie chciałam tutaj zostawać.
Wydaje mi się, że dalej nie potrafi zrozumieć mojej obecności w klubie, więc dodaję:
- Dobrze znam trenera i paru zawodników Skry, dlatego miałam okazję chwilę tam pracować – nie mówię do końca całej prawdy, nie chcąc wspominać o Mariuszu.
Nie wypytuje o nic więcej, jedynie opiera podbródek o moją głowę i szepcze cicho:
- Dziękuję, że mi o tym wszystkim opowiedziałaś.
A ja utwierdzam się w przekonaniu, że Paul był jedną z nielicznych osób, które zasługiwały żeby znać tą historię.
- Że mi tak bardzo zaufałaś – dodaje cicho, a ja przymykam oczy i kładę dłoń na jego brzuchu.
- Uznałam, że jeśli ty miałbyś taką przeszłość, opowiedziałbyś mi o niej.
Chłopak nie odpowiada, ale nie przeszkadza mi to. Ufam mu i czuję, że to działa w dwie strony.
- Powinniśmy chyba posprzątać, co? - słyszę nagle.
Zaczynam się śmiać, a w duchu przyznaję rację przyjmującemu. Podnoszę się w kanapy i ciągnę za sobą brązowookiego. Czuję w sobie nieopisaną ulgę i lekkość, a co więcej mam poczucie, że tą Wigilię spędzam z cudownym mężczyzną.

__________________________________-
5.08
Ustawiłam automatyczną publikację, więc jeśli to czytacie, to mogę być dumna - opanowałam tą opcję :p
Odpoczywam dalej, a w między czasie cały czas piszę. Wierzcie mi, nie mogę spać po nocach, więc chodzę na plażę do której mam 2 kroki i siedzę na brzegu z zeszytem w ręku. A codziennie od 6 biegam i kompletnie nie czuję się zmęczona. Jak nie ja! :D

Następny rozdział jest już gotowy i podoba mi się. Wam chyba też będzie...  :)

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 21

Wracam do Bełchatowa o 4 nad ranem. Nawet nie wiem kiedy rzucam się na łóżko i śpię następny cały dzień. W głowie mam jedynie datę 24 grudnia. 3 dni do Wigilii, którą spędzę z mamą i Paulem. Siatkarze Skry już są w Kędzierzynie. Z Mariuszem się nie widziałam, ale zdążył za ten czas zadzwonić przynajmniej 3 razy pytając, czy wszystko w porządku, czy wezmę Arka od Winiarskich i czy zobaczymy się po jego powrocie. Mecz zaczyna się o 18. Zostaję w Bełchatowie wyłącznie z powodu Miśka, o którego plecy teraz odpowiadam. Mariusz wydaje się, że wydobrzał i może grać na pełnych obrotach, więc zostałam pełnoetatową niańką w kwestii zdrowotnej Michała.
Punkt 17:50 staję przed domem wyżej wspomnianego.
- Jak zwykle na czas, wchodź kochana – otwiera mi Daga, śmiejąc się głośno. Za nią już widzę wychylającego się Wlazłego juniora. Uśmiecham się do kobiety, która tylko wywraca oczami, a z jej ust mogę jedynie wyczytać cicho powiedziane: „Młody nie mógł się doczekać”.
- Cześć Aruś – witam się z blondynem, który już zdążył standardowo objąć moje kolano swoimi małymi rączkami.
- Tatuś powiedział, że dzisiaj będę z tobą spał – informuje mnie otwarcie, na co ja czochram go po krótkiej blond grzywce.
-Skoro tatuś tak powiedział, to chyba nie będziemy mieli wyjścia – chwytam go za rączkę i razem wchodzimy do salonu, gdzie czeka już poddenerwowany Michał w towarzystwie swojego synka – Cześć panowie.
Michał zdobywa się na jakieś ciche powitanie, widać po nim gołym okiem, że jest zły i zdenerwowany. To ważny mecz, mecz na szczycie. Zaksa jest jak na razie liderem tabeli, ale Bełchatowianie uplasowali się zaraz za nimi. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że to nie będzie łatwy mecz.
Oliwier szybko mnie dopada i zaczyna opowiadać o swojej szkole, czasami dopuszczając Arka do głosu. Po paru minutach znam już wszystkie ich nauczycielki, koleżanki i kolegów. Rozmowa z nimi pozwala mi odciągnąć myśli od ważnego meczu, jednak w końcu postanawiam porozmawiać z przyjmującym, który nadal siedzi jak na szpilkach, próbując słuchać studia przedmeczowego. Dobrze wiem, że myślami jest zupełnie gdzie indziej.
- Jutro będziemy musieli jechać na kolejne prześwietlenie – zaczynam, próbując odpowiednio dobierać słowa – Po świętach będziesz już mógł trenować.
Kiwa głową, ale się nie odzywa.
- Nie denerwuj się tak, Misiek – staram się go uspokoić – Poradzą sobie.
- Wiem – odzywa się po raz pierwszy, beznamiętnym głosem – Ale wolałbym tam być, niż siedzieć tutaj i denerwować się sto razy bardziej.
Rozumiem to, dlatego klepię go jedynie pokrzepiająco po ramieniu i rozsiadam się wygodnie, sadzając na swoje kolana Arka. Mecz się zaczyna, a potwierdza to głośny, radosny okrzyk trzylatka: „TATA!”.

***
Po dwóch godzinach patrzę w telewizor i nie dowierzam w to, co się właśnie dzieje. Nieobecnym wzrokiem wpatruję się sylwetkę Mariusza. Z jego twarzy nie można wyczytać nic. Jego wyuczone opanowanie jak zwykle bierze górę.
- To jest jakaś masakra – udaje się mi jedynie wydukać.
Michał wciąż nie może wydobyć z siebie słowa, a Daga patrzy to na mnie, to na swojego męża. Chłopcy siedzą i cicho szeptają między sobą, a ja kompletnie nie wiem co ze sobą zrobić.
- Zrobię jakąś kolację – oferuje się brunetka i szybko wychodzi z salonu.
- To był wygrany mecz – szepce w końcu Michał, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego.
- I to był chyba właśnie błąd – mimo to odpowiadam cicho.
Dobrze wiemy, że mowa o drugim secie, kiedy bełchatowianie wygrywali 24:18 i przegrali 8 piłek pod rząd, tym samym tracąc seta. To miażdżące, poniekąd nie do wyobrażenia zwycięstwo wybiło z gry nasz zespół, który tym samym przegrał mecz 3:1. Już dawno nie widziałam tak rozbitej Skry. Nie mówię tego na głos, ale czuję, że Misiek myśli dokładnie to samo.
- Mariusz na pewno będzie chciał z tobą porozmawiać.
- Czemu tak myślisz?
Niebieskooki obraca się w moją stronę i wzrusza ramionami.
- Bo go znam – usłyszałam zwięzłą odpowiedź.
Milkniemy na chwilę.
- Jakoś nie szczególnie przeżywasz ten mecz – zauważam po chwili, badawczo przyglądając się Winiarskiemu.
Kolejny raz wzrusza ramionami, pokazując swoje zrezygnowanie.
- Bo wciąż to do mnie nie dociera. To nie powinno nigdy mieć miejsca. Nie w wypadku naszej drużyny.
Kiwam głową i wstaję z sofy.
- Nie pierwszy i nie ostatni przegrany mecz – szukając słów pocieszenia, tylko na tyle udaje mi się zdobyć
- Wiem, Maja. Wiem – wzdycha ciężko przyjmujący i idąc w moje ślady również wstaje z miękkiego mebla.
- Biorę Arka do siebie, na pewno jest już zmęczony – informuję Dagę i Miśka – Trzymajcie się i dzięki za wszystko.

***

Arek gada jak najęty całą drogę do mojego domu. Mówi dużo o Mariuszu, a kiedy pytam o Paulinę, słyszę tylko: „mama pracuje daleko i rzadko psyjezdza do domu”. Nie ciągnę tego tematu, bo wiem, że nie powinnam o to wypytywać małego.
Dowiaduję się od niego jednak, że Mariusz nie przyjedzie dzisiaj, a prawdopodobnie dopiero jutro wieczorem, bo czeka ich jeszcze wigilia klubowa, którą organizują gdzieś po drodze. Mały się cieszy, bo mówi, że nudzi mu się u dziadków.
Od razu po wejściu do domu kieruję się z blondynkiem do łazienki, a parę chwil później kładę do go swojego łóżka. Mama wyjechała do Warszawy, więc jestem zdana jedynie na siebie. Czytam Arkowi parę bajek, które przyniósł ze sobą i patrzę, jak po jakiejś godzinie miarowo oddycha z zamkniętymi oczami. Odkładam niewielkie książeczki na komodę i przykrywam chłopca kołdrą i kocem. Uśmiecham się, patrząc na małą wersję Mariusza i wychodzę z pokoju.

***

Nie potrafię zasnąć. Nie mogę dodzwonić się do Mariusza, o którego zaczynam się cholernie martwić. Wiem, że pewnie śpi, ale nie dał żadnego znaku życia od meczu, chociaż obiecał to Arkowi. Przechadzam się po raz setny z kuchni do mojej sypialni żeby sprawdzić, czy malec nadal spokojnie śpi.
Nagle słyszę długi, przeciągły dzwonek i zdezorientowana biegnę do drzwi.

***

- Mariusz? - słyszę jej zdziwiony głos.
Bez słowa przeciskam się koło niej w drzwiach i nie mogąc dłużej tłumić w sobie skłębionych uczuć przyciskam jej drobne ciało do najbliższej ściany. Kładę obie dłonie na jej talii i schylam się, żeby zetknąć nasze czoła.
- Majka, ja już naprawdę nie umiem się powstrzymywać – przyznaję i bez zastanowienia wpijam się w jej malinowe usta.
W chwili, gdy wreszcie czuję jej usta na swoich targa mną fala pożądania. Chcę mieć ją jak najbliżej, jeszcze bliżej niż w tej chwili. Przywieram mocniej swoim ciałem kiedy czuję, że odwzajemnia mój pocałunek. Kładzie dłonie na moich karku i drażni go swoimi paznokciami. Dreszcze na całym ciele dodają mi odwagi. Pogłębiam pocałunek i rozchylam szerzej jej wargi. Po chwili mogę już swobodnie dotykać językiem jej podniebienia.
Zjeżdżam ręką w dół, aż do jej uda, które delikatnie unoszę ku górze. Oplata mnie w pasie udami, a ja chwytam ją mocno za biodra. Nie przerywając ani na chwilę pocałunku, lewą nogą z hukiem zatrzaskuję drzwi wejściowe.
- Arek śpi – wypływa z jej ust pomiędzy kolejnymi pieszczotami.
Ale dla mnie to nie ma znaczenia. Liczy się ona. Tylko ona.
Wreszcie czuję, że mam ją na wyłączność i chcę, żeby taki stan rzeczy został już na zawsze. Trzymając ją cały czas w powietrzu, zmierzam w kierunku ciemnego salonu. Kładę ją ostrożnie na pokaźnych rozmiarów sofie i sam zaraz znajduję się nad nią. Nie myślę o tym, co będzie jutro. Teraz mam Maję, którą cholernie kocham. Czując jej spragnione pieszczot wargi utwierdzam się w przekonaniu, jak bardzo głupim człowiekiem jestem.
Majka jest moim ideałem i dopiero teraz potrafię to przyjąć do siebie.
- Maja – zdyszany szepcę cicho, odrywając się na parę milimetrów od jej czerwonych ust – Nie żałuję tego, co teraz robimy.
Czuję, że muszę jej to powiedzieć. Nie odpowiada nic, ale czuję jak się uśmiecha. Przyciąga mnie za koszulkę ponownie do siebie i obdarza mnie kolejnym namiętnym pocałunkiem. Kierowany pożądaniem wsuwam palce pod jej luźną koszulę. Na jej skórze momentalnie pojawia się gęsia skórka, co napędza mnie do dalszego działania. Przerywam pocałunek i przenoszę usta na jej szyję. Blondynka wygina się i odchyla szyję, pozwalając mi na więcej. Zostawiając wilgotne ślady na jej skórze, ręką wędruję po jej plecach, w końcu znajdując zapięcie jej stanika. Przyciskam wargi na dłuższą chwilę do jej skóry i bez problemu radzę sobie z odpięciem jej górnej bielizny. Nie mija sekunda, a słyszę jej zduszony jęk i...
- TATUŚ?
Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Maja otwiera oczy, ja z trudem odrywam się od niej i oboje widzimy, jak zapala się światło w korytarzu. W mgnieniu oka podnosimy się z kanapy i z niemałym trudem siadamy prosto obok siebie.
- Tataaaaaaaaaaaaaaaaaaa – rozbudzony Arek wpada w moje ramiona, a ja jedynie wpatruję się w niezdefiniowany wyraz twarzy dziewczyny.
- Powinniście już iść – słyszę po chwili jej zachrypnięty, cichy głos. Nie patrzy na mnie. Ma utkwiony wzrok w jednym punkcie, bliżej mi nie określonym.
- Aruś, idź po swoje rzeczy – zwracam się do synka, który błyskawicznie znika z pola widzenia.
Blondynka wstaje z kanapy i nie obdarzając mnie ani jednym spojrzeniem kieruję się w stronę drzwi. Idę w jej ślady i po chwili oboje stoimy przed wyjściem.
- Maja – staję za nią i chwytam ją rękoma w talii – Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Nie zrobiłeś tego – wzdycha ciężko, kiedy składam na jej szyi kolejny czuły pocałunek – Powinnam to przerwać.
Kręcę głową. Wsuwam dłonie pod jej koszulę i zapinam wcześniej rozpięty stanik. Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale słyszę, jak Arek trzaska drzwiami i zmierza w naszą stronę.
- Nie żałuję – powtarzam jej do ucha, całuję ją w policzek i wychodzę razem z synem z mieszkania.

__________________________
Miał być jutro, ale nie uda mi się złapać nigdzie internetu :( W ogóle straciłam wiarę w to, że dodam coś tutaj podczas wyjazdu, ale uratowała mnie urocza kafejka o nazwie Papaya :D
Siedzę na brzegu morza, delektując się chwilowym dostępem do internetu. Mam już napisany kolejny rozdział. Mówię Wam, nie ma nic piękniejszego, niż siedzenie na brzegu morza i pisanie. Magia! 
Jestem w Trogirze - Chorwacja, jeśli byłby ktoś ciekawy  :)
Dzisiaj pierwszy dzień na plaży, wreszcie się opaliłam, a przede mną jeszcze cały tydzień.
Korzystam jak najwięcej, dzisiaj wstałam o 5 i biegałam wzdłuż plaży przy wschodzie słońca. Mam tyle inspiracji, że prawdopodobnie zasypię Was nowymi rozdziałami. Na razie tak jak mówiłam wcześniej mam jeden w przód, a dzisiaj będę tworzyć kolejny.

Chciałam dodać jutro, bo jak wiadomo Mariusz ma urodziny, ale myślę, że się nie pogniewacie :p Następny pojawi się kiedy znowu zawitam do Papayi, więc na pewno niedługo :)