środa, 27 marca 2013

Rozdział 7

- Nie wiedziałam, że jesteś przyjmującym - zagadnęłam od razu, kiedy zostaliśmy sami.
Chwilę trwało, zanim Pliński się ze mną pożegnał, przy okazji przedstawiając mnie całej drużynie, która wychodziła z hali.
- Odszedł Kurek - usłyszałam kolejny raz dnia - Ostatnio umowę rozwiązał też Cala, nie radził sobie najlepiej. Poza tym Aleks daje sobie radę na ataku.
Aleks. Jego zapamiętałam. Urocze (Boże, co ja gadam?) loki na głowie, szeroki uśmiech i charakterystyczny angielski. Chyba nikt nie potrafił szybciej od niego nawijać po angielsku. Ale podobno Serbowie tak mają. Chociaż... Przecież ten jego serbski kolega z kartoflanym nosem mówił całkiem zwyczajnie.
- Halo! - zawołał nagle mój towarzysz - Co tak odpłynęłaś?
Zmarszczyłam brwi.
- Kto to ta Cala? - palnęłam bezmyślnie.
Siatkarz zaśmiał się.
- "Ta" Cala to Kubańczyk. Miał być przyjmującym na miejsce Bartka w tym sezonie.
- Miał?
- Nie radził sobie - powtórzył - Grzał ławę, aż w końcu zrezygnował.
- Ambitnie - mruknęłam pod nosem.
Nienawidziłam czegoś takiego. Nigdy, ale to przenigdy nie tolerowałam ani nie uznawałam poddawania się.
- Kiepsko wyszło z transferami w tym roku. Wczoraj słyszałem, że Vincić też chce odejść.
Co mnie obchodzi jakiś Vincić?
- Dlaczego zgodziłeś się zmienić pozycję? - wypaliłam, ignorując jego wcześniejszą uwagę.
- Dla dobra drużyny.
Od razu dostrzegłam nienaturalną automatyczność w jego odpowiedzi.
- Jestem już stary, Maja - wyjaśnił, widząc mój wyraz twarzy - Czasami trzeba umieć odpuścić i dać szansę komuś innemu.
Prychnęłam.
- Odpuścić? - syknęłam - Stary jesteś? Nie mogę cię słuchać.
Przyjmujący uśmiechnął się pod nosem.
- Nie martw się o mnie.
- Nie martwię się, tylko cię momentami nie poznaję.
Gówno prawda. Martwię się, a w dodatku kompletnie nie wiem, o co tutaj chodzi.
- Może trochę się zmieniłem - wzruszył ramionami.
Tak, "trochę".


***
Podobnie jak wczoraj, Mariusz odprowadził mnie pod sam dom. Po dość długim pożegnaniu (Mariusz stwierdził, że nie chce mu się wracać do domu), wreszcie mogłam wejść pod dach, przywitać i krótko porozmawiać z mamą, a następnie zacząć przygotowania do wyjścia do Winiarskich.
Po długim, gorącym prysznicu, wskoczyłam w te ubrania i pospiesznie zaczęłam suszyć włosy.
Pół godziny później stanęłam przed oświetlonym domem Dagi i Miśka.
- Cześć - przywitała mnie głowa rodziny - Już myślałem, że zapomniałaś.
- Sorry, Misiek - odparłam i zaczęłam zdejmować kurtkę - Wracałam z Mariuszem po treningu, jakoś długo zeszło...
Pokiwał głową ze zrozumieniem, a jednocześnie dziwnym uśmiechem na twarzy.
- No wreszcie! 
- Hej, Daga - zwróciłam się do brunetki, która z szerokim uśmiechem przyciągnęła mnie do siebie.
- Wchodź, wchodź kochana - zaprosiła mnie, wesoło się szczerząc - Oli, Maja już jest!
W mgnieniu oka tuż obok nas znalazł się Winiar junior.
- Cześć Maja!
Nie sposób było się nie uśmiechnąć na widok uroczego sześciolatka.
- Cześć mój mężczyzno - mrugnęłam do niego okiem, na co on wyszczerzył swoje mleczaki i złapał mnie za rękę.
- Odprowadzisz mnie jutro do szkoły? - zapytał niespodziewanie - Opowiadałem dzisiaj koledze o tobie, ale mi nie uwierzył - dodał oburzony.
Zaśmiałam się, a wraz ze mną rodzice malca.
- Oli, myślę, że trochę się zagalopowałeś... - zaczęła Dagmara, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Daj spokój Daga. Dobrze, że sobie radzi w takim młodym wieku - przerwał jej Misiek, po czym dostał boleśnie szturchnięty przez swoją żonę.
- Pewnie, że z tobą pójdę - odpowiedziałam w końcu chłopcu, ściskając jego małą rękę - Na którą masz?
- Super, dzięki! Tomkowi będzie głupio!
I bez odpowiedzi na moje pytanie pognał po schodach do góry.
- Uwielbiam go - skomentowałam, uśmiechając się do małżeństwa.
- On ciebie też - odparł Michał.
- Okej, chodźmy do salonu. Zrobiłam spaghetti.

***
- Zabijesz mnie niedługo swoją kuchnią - jęknęłam, opadając przejedzona na miękką kanapę Winiarskich.
- Tak źle smakowało?
Spojrzałam na kobietę z politowaniem.
- Udam, że nie słyszałam. Przecież wiesz, że gotujesz najlepiej na świecie - odparłam, przymykając oczy - Zaraz po mojej mamie oczywiście.
- Dzięki - Winiarska zaśmiała się i usiadła koło mnie. 
Chwilę potem dołączył do nas Misiek. Kiedy już miałam zaczynać opowiadać o sprawie wiadomej, rozdzwonił się mój telefon.
- Tak? - odebrałam, po szybkim wyciągnięciu urządzenia z torebki.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie śpisz. Wybacz, że tak późno...
Przeszła mnie cholernie miła fala ciepła, kiedy usłyszałam jego głos. Winiarscy tylko rzucili mi podejrzliwe spojrzenie.
- Daj spokój, w porządku - przerwałam mu - Coś się stało?
Bo w sumie po co dzwonił? Przecież widzieliśmy się stosunkowo niedawno. Dobra, niedawno. Parę godzin temu przecież.
- Nie, nie, no coś ty - odparł szybko - Po prostu zapomniałem ci powiedzieć, że mam dla ciebie bilet na mecz w niedzielę. 
Uśmiechnęłam się pod nosem. Winiarscy zaczęli bezgłośnie dawać mi sygnały, żebym im coś powiedziała.
- Mam nadzieję, że przyjdziesz - dodał.
Nie wiem, co mi w tej chwili do głowy strzeliło, ale zanim ugryzłam się w język było już za późno.
- Paulina też będzie?
Milczenie w słuchawce. Zagryzłam wargi.
- Nie, jedzie chyba do rodziców w niedzielę.
Co proszę? To jakiś nowa strategia wymówki?
- A Arek? 
Znowu milczenie.
- Też jedzie do dziadków? Bo jak nie to chętnie go wezmę ze sobą - próbowałam jakoś wybrnąć.
- Poważnie? Bo właśnie nie wiedziałem za bardzo co z nim zrobić - rozpromienił się od razu w głosie - Jak mu powiem, to się na pewno ucieszy. 
- Pewnie, nie ma sprawy - odparłam, uśmiechając się - Dzięki za bilet.
- Zobaczymy się jutro? - wypalił, a ja wzdrygnęłam.
- Może wieczorem. Rano muszę odprowadzić Oliwiera do szkoły i chcę trochę pobiegać.
- Oliwiera? Młodego Winiara?
- Tak. Długa historia, opowiem ci kiedyś - zaśmiałam się.
- To w takim bądź razie wpadnę po ciebie przed 8 z Arkiem i razem odprowadzimy młodych, bo też swojemu obiecałem - poinformował mnie rzeczowo i dodał na koniec - Śpij dobrze i do jutra.
Po czym rozłączył się, a ja "trochę" zaskoczona przeniosłam wzrok na Winiarskich.
- Nie pytajcie - ucięłam krótko.

***
- Powiecie coś w końcu? - zapytałam z wyczekiwaniem w głosie, kiedy skończyłam opowiadać wszystko.
- Nie bardzo wiem, co powiedzieć, Majka - zaczął Misiek - Widziałaś i ja też widziałem Mariusza dzisiaj na treningu. Dawno tak dobrze mu nie szło. Poza tym kompletnie inaczej się zachowywał. Śmiał się, żartował. Serio, dawno nie widziałem takiego Mariusza. Tylko, że ty chcesz mu naprawić małżeństwo, a on myśli, że przyjechałaś na krótkie wakacje. Co zamierzasz? Jak chcesz to rozwiązać?
Wypuściłam powietrze z ust. Misiek zadał pytanie, które przecież sama zadawałam sobie cały czas.
- Liczyłam na to, że wy mi jakoś pomożecie. Naprawdę nie wiem co robić - jęknęłam.
- Porozmawiaj z nim - zaproponowała z pewnością w głosie Dagmara.
Pokręciłam z dezaprobatą głową.
- Jak? Cały czas z nim rozmawiam. Jak tylko schodzimy na temat Pauliny, robi się nerwowy i rozdrażniony. Zresztą mówiłam wam to już - odparłam zmęczona ciągłym powtarzaniem tego - Mam po prostu przycisnąć go do muru i prosto w oczy zażądać, żeby powiedział mi co się dzieje z jego rodziną?
- Tak.
- Właśnie tak.
Ręce mi opadły.
- Jak wy to sobie cholera jasna wyobrażacie? - zapytałam wzburzona.
Para popatrzyła na siebie porozumiewawczo.
- Normalnie - odpowiedział Misiek - Mówiłaś, że chcesz to szybko załatwić. Nie wiem może do końca dlaczego, ale jeśli tak naprawdę jest, to nie widzę innego rozwiązania.
- Jezu, Misiek! Tu nic nie jest normalne! - nie wytrzymałam i zaczęłam mówić podniesionym, rozpaczliwym głosem - Patrzę na niego, jak się cieszy. Widzę, jak się zachowuje. Słyszę od wszystkich, że dobrze, że jestem. Że dzięki temu wraca stary Mariusz. I co? Myślisz, że to będzie takie proste? Nie wiem, za kogo wy wszyscy mnie macie, ale zaczynam żałować, że tu przyjechałam.
Zapadło milczenie.
- Wiesz co? - zapytała po chwili Daga - Mówisz tak, ale zrobiłabyś to samo za drugim razem. Przyjechałabyś nawet jeślibyś wcześniej wiedziała, co cię tutaj czeka. Wiesz czemu? Bo nawet po tych sześciu latach i trzech bez kontaktu, Mariusz nadal jest dla ciebie Mariuszem. A ty jesteś Mają, która w życiu nie pozwoliłaby, żeby jej przyjaciel przegrał coś w życiu. 
I mimo, że po tych słowach miałam ochotę jej zaprzeczyć, to milczałam.
Milczałam, bo Dagmara Winiarska znała mnie na wylot i miała pieprzoną rację w swoich słowach.

***
- Dzięki - powiedziałam na koniec, obracając się ostatni raz w ich stronę - Naprawdę dziękuję. Jesteście najlepsi.
- Daj spokój - machnął ręką Misiek - Trzymamy za ciebie kciuki. 
- Wpadaj do nas, nawet codziennie - dodała brunetka - I tak większość czasu siedzę w domu i się nudzę.
Misiek już spojrzał na małżonkę, jakby chciał się z tego wytłumaczyć.
- Takie życie żony sportowca - westchnęła kobieta, po czym roześmialiśmy się zgodnie.
- Wpadnę na pewno, tylko najpierw muszę się zobaczyć z Pauliną. Wiecie...
- Wiemy, wiemy - dokończyła za mnie Daga, powstrzymując mnie przed kolejnym powtarzaniem tego samego - Leć już, bo jest już chyba po północy. Nie wstaniesz rano, a Oli na pewno by tego nie chciał.
Ostatni raz pożegnałam się z Winiarską i razem z Miśkiem wyszliśmy z domu. Przyjmujący uparł się, że musi mnie odwieźć. Stwierdził, że nie będę wracać sama tak późno. Chyba ojcostwo dało mu się za bardzo we znaki.
- Nie chciałem tego mówić przy Dadze - odezwał się wreszcie, kiedy zatrzymaliśmy się pod moim domem - Ale cokolwiek ci mówiła Paulina, zastanów się czy warto jej wierzyć...
- Mam już dość tych podchodów, Misiek - jęknęłam zmęczona - Po prostu powiedz co wiesz.
- Nic nie wiem. Mariusz mi się nie spowiada. Sama wiesz, że nie lubi mówić o swoich problemach. Chodzi mi tylko o to, żebyś uważała na to, co mówi Paulina.
- Myślisz, że to wszystko jej wina? - wypaliłam bezpośrednio.
Michał westchnął i utkwił wzrok na oświetlonym chodniku przed moim domem.
- Nie wiem.
- Po mojej pierwszej rozmowie z Pauliną wpadło mi do głowy tylko to, że Mariusz ją zdradził - przyznałam w końcu.
Niebieskooki w końcu spojrzał na mnie ze zdumieniem w oczach.
- Naprawdę myślisz, że byłby w stanie coś takiego zrobić?
Nie. Tak. Może. Skąd mam to wiedzieć?
- Postaw się w mojej sytuacji. Dzwoni do mnie zapłakana Paulina, która błaga, żebym wróciła i sprowadziła na ziemię swojego męża, bo ona już nie daje rady. Co byś pomyślał?
- Majka - westchnął - Po prostu to sobie przemyśl. Ja nie chcę się ingerować w ich małżeństwo, ale ty tu chyba po to przyjechałaś.
- Mówisz to tak, jakbym robiła coś złego.
- Nie, nie odbieraj tak tego. To nie jest moja sprawa. Mariusz jest moim przyjacielem, ale żaden z nas nie wtrąca się w sprawy swoich rodzin.
- Czyli robię coś złego.
Siatkarz zaśmiał się.
- Takie gadanie nie ma sensu - odparł, uśmiechając się do mnie - Oboje wiemy, że byłaś i będziesz dla Mariusza bardzo ważną osobą.
- Męczy mnie to, że wszyscy mnie mają za nie wiadomo kogo.
W duchu czułam małą ulgę, bo w jakiejś części wreszcie mogłam komuś wygadać wszystko, co leżało mi na sercu. A Misiek wydawał się to rozumieć. Przynajmniej tak wnioskowałam po jego cierpliwych odpowiedziach.
- To przestań się tym przejmować - usłyszałam w końcu - Przestań się przejmować tym, że masz z góry założone, że musisz naprawić małżeństwo i rodzinę Mariusza. Czasem wystarczy chwilę poczekać, poświęcić chwilę dłużej i pozwolić, aby wszystko przebiegało spontanicznie. Bądź. Po prostu bądź, Maja.
Po tych słowach ucałowałam Miśka w policzek i podziękowałam.
To była niewątpliwie najlepsza rada, jaką usłyszałam w ostatnim czasie.

________________________________________
Krótko, wiem. Ale bardzo chciałam coś dodać, a akurat mam taką możliwość. Nie zrobiłam tutaj akapitów przed dialogami, ale wynika to z tego, że piszę ten rozdział od razu jako post, a nie w Wordzie. Jeśli komuś to przeszkadza, to wybaczcie :)
Wymęczyłam ten rozdział nieziemsko, zdaję sobie sprawę. Jest słaby, z tego też zdaję sobie sprawę. Postaram się następnym razem bardziej, to obiecuję.

Komentujcie, konstruktywna krytyka i jakiekolwiek opinie bardzo mile widziane.
Ściskam Was mocno i życzę Wesołego Jajka, bo nie jestem przekonana, czy zawitam tu jeszcze przed Świętami :) Ale kto wie! Kompletnie nie umiem powiedzieć, kiedy coś nowego. Mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się coś naskrobać i opublikować. Staram się, uwierzcie :)

Miłego wieczoru!


+ Staram się nadrabiać zaległości u nas, ale nadal nie mam ani wiele czasu, ani swojego komputera. Wszystko robię w miarę możliwości.
+ Zostałam nominowana do zabawy The Versatile Blogger przez M. za co serdecznie dziękuję! Zajmę się tym jak tylko będę mieć więcej czasu.

poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 6


- Maja! Wstawaj, od dwóch godzin twój telefon wariuje! Dobija się do ciebie chyba cały Bełchatów! - usłyszałam na miły początek dnia, z ust mojej mamy.
- Trzeba było odebrać – mruknęłam nieprzyjemnie i podniosłam się z pozycji leżącej – Kto dzwonił?
- Michał, Mariusz, Pliński, Daga, Paulina i setka numerów, których nie masz zapisanych.
Westchnęłam ciężko i przeczesałam palcami poskręcane włosy.
- Która jest godzina? - padło z moich ust po chwili.
- Dochodzi piętnasta.
Że co?!
- MAMO?! DLACZEGO POZWALASZ MI SPAĆ PRZEZ PÓŁ DNIA?! CO Z CIEBIE ZA RODZIC?! GDZIE OBOWIĄZKI?! JEZU, JA MIAŁAM IŚĆ NA TRENING Z MARIUSZEM! - wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam panikować, gestykulując rękami.
W odpowiedzi mama roześmiała się perliście, za co zgromiłam ją wzrokiem.
- Spokojnie, dziecko – śmiała się dalej – Trening zaczyna się o 16:30.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy i stanęłam na środku pokoju.
- Skąd to wiesz?
- Mariusz tu był. Kazał ci przekazać, że był i żebyś wreszcie oddzwoniła. I dodał, że nie podejrzewał, że potrafisz spać ponad 12 godzin.

***
- Cześć, śpiochu – po 3 długich sygnałach, usłyszałam ciepły głos Mariusza.
- Bardzo śmieszne – fuknęłam – Od jutra wstaję o 8 i idę biegać.
Nie zdążył cokolwiek powiedzieć, bo uprzedziłam go.
- Zanim zdecydujesz się na ironię, cyniczny śmiech, bądź jakąkolwiek inną ripostę, zastanów się dwa razy. Spanie do piętnastej mi nie służy.
- W takim bądź razie pasuję – zaśmiał się ugodowo – Jestem u ciebie o 16:15, bądź gotowa.
- Dobre rozwiązanie. Do zobaczenia – rzuciłam na koniec i rozłączyłam się.

***
- I? Jak było wczoraj? Może wreszcie mi coś opowiesz? - dopadła mnie mama, kiedy weszłam do kuchni.
Cicho westchnęłam i zabrałam się do robienia kawy.
- Właściwie to... Zwyczajnie. I dziwnie – odparłam, nie do końca pewna, jak sprecyzować odpowiedź – Zwyczajnie dziwnie.
Mama uniosła brwi do góry i założyła ręce na piersiach, czekając na szerszą odpowiedź.
- Jezu, mamo. Ja sama nie wiem... - jęknęłam.
Tak, zdecydowanie spanie do 15 mi nie służy. Jestem totalnie rozbita psychicznie.
- Ucieszył się? - spróbowała mama.
Tak strasznie się cieszę, że jesteś tutaj”.
- Chyba tak.
- A ty?
Zamyśliłam się chwilę, po czym posłałam rodzicielce szeroki, szczery uśmiech.
- Wczoraj zrozumiałam, jak bardzo mi go brakowało. Tylko, że wiesz... Trochę czasu minęło...
Zacisnęłam wargi w cienką linię.
- Zobaczę. Potrzebujemy czasu – skwitowałam krótko, nie chcąc rozwodzić się nad tym.
***
Spojrzałam na zegarek. 16:02. 13 minut. W głowie ciągle nie mogłam (nie chciałam?) przeanalizować wczorajszego spotkania z nim. Z jednej strony cholernie zwyczajnie. Zdziwienie, radość, spacer jak za dawnych lat. Z drugiej strony niezdefiniowana dziwność (jest w ogóle coś takiego?). Czułam pewnego rodzaju barierę między nami. Barierę, która tworzyła się automatycznie przy słowach: dom, Paulina, zmiany.

***
- Maja! Mariusz przyszedł!
Ostatni raz spojrzałam w duże lustro, chwyciłam skórzano-dżinsową kurtkę i zeszłam, a właściwie to zbiegłam, po schodach. Wyglądałam zwyczajnie. Chyba.
- Nie ma to jak punktualność – rzuciłam na powitanie, zerkając na zegarek. 16:25.
- Nie marudź – odparł siatkarz w uśmiechem – Jak Arek się dowiedział, że idziesz ze mną, uparł się, że też chce. To twoja wina.
Wywróciłam oczami w odpowiedzi, a po chwili równocześnie się zaśmialiśmy.
- Mamo, wychodzę z tym nienormalnym człowiekiem. Nie wiem kiedy, i czy w ogóle wrócę, więc nie czekaj na mnie – zwróciłam się do rodzicielki.
Wychodząc z domu zdałam sobie sprawę, jak inaczej zachowuję się przy nim. Nie, nie gorzej. Zdałam sobie sprawę, że Mariusz Wlazły swoją obecnością nie pozwala mi zmazać uśmiechu z twarzy. A ja za cholerę nie mogłam zrozumieć dlaczego on. Dlaczego to znowu jest on.

***
- Arek został z Pauliną? - zagadnęłam.
Przytaknął głową, nie odrywając skupionego wzroku od bełchatowskiego chodnika.
- Jak się wam w ogóle układa? - zaryzykowałam, w myślach zaciskając zęby i oczy.
- Dlaczego pytasz? - wypalił gwałtownie, a ja drgnęłam nerwowo.
- Jestem po prostu ciekawa – zachowałam kamienną twarz i twardy głos – A ty dlaczego nie chcesz mi normalnie odpowiedzieć?
Powinnam zostać jakimś prawnikiem. Skąd w mojej głowie biorą się takie odważne, bezpośrednie i poniekąd kreatywne (też nie mogę w to uwierzyć) odpowiedzi?
- Wszystko po staremu. Zapisaliśmy we wrześniu Arka do przedszkola.
- Pytam o Paulinę – wypaliłam pewnie.
- Coś ty się tak na nią uparła? - podniósł głos, wyraźnie rozdrażniony.
Okej, jeszcze chwilę wytrzymaj.
- Bo cały czas unikasz jej tematu. Nie mówisz w ogóle o waszym małżeństwie.
- Bo nie ma o czym mówić. Jest okej – odparł dobitnie i dość nieprzyjemnie.
Wcale mnie to nie przekonało.
- Nie spinaj, Mariusz – zeszłam z tonu i dodałam jeszcze łagodniejszym tonem – Przepraszam.
Chociaż nie wiem za co.
- Ja też.
Po tych słowach, pełna sprzeczności i zdezorientowania, przekroczyłam próg bełchatowskiej Energii.

***
Te same korytarze, te same ściany, drzwi... Może jedynie trochę odnowione. Co się dziwić, Bełchatów zawsze dbał o siatkarzy.
- Leć do szatni, jesteś już spóźniony jakieś... - spoglądnęłam na zegarek na lewym nadgarstku – 20 minut.
- Spokojnie, dzisiaj mam przepustkę – wyjaśnił i dodał – Taryfę ulgową.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- To znaczy?
- Ciebie.
- Nie rozumiem? - zironizowałam głupio.
- Zaraz zrozumiesz.
Po tych słowach uchylił przede mną potężne drzwi z napisem „wejście na halę”.
- No to uśmiech i zapraszam.
- Przerażasz mnie, Wlazły.

***
- Mario? Gdzieś ty się podziewał? Czemu się nie przebrałeś?
Od razu rozpoznałam głos Nawrockiego. Mimo że nie dane mi było go jeszcze zobaczyć (prawie dwumetrowe cielsko Wlazłego, idącego przede mną, uniemożliwiało mi to) nie miałam problemu ze zidentyfikowaniem tego głosu.
- A bo właśnie, trenerze...
- Dzieeń dobry! - nie mogąc się powstrzymać, wyskoczyłam zza Wlazłego i (aż dziwnie) wesołym głosem przywitałam dobrze mi znanego trenera Skry – Pan trener wybaczy Wlazłemu spóźnienie, to po części moja wina.
Nawrockiego ewidentnie zamurowało.
- Musiałaś tak entuzjastycznie? - syknął do mnie wyraźnie rozbawiony Mariusz.
Wywróciłam oczami i znowu zwróciłam się do pana Jacka.
- Mam nadzieję, że mnie pan pamięta. Maja Adamczyk – uśmiech nie mógł zejść mi z twarzy, przez widok totalnie zdezorientowanego coacha.
- Jezu, dziewczyno! Tyle lat... Oczywiście, że pamiętam! - zaczął szybko wyrzucać z siebie mężczyzna.
- Tak strasznie miło cię widzieć! - dodał serdecznym głosem i uścisnął mnie, przyjaźnie klepiąc po plecach.
- Pana też – odparłam uprzejmie.
- Wracasz na stare śmieci? - zapytał.
Zanim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, ktoś bardzo głośno krzyknął.
- Ja pierdolę! Winiarski, uszczypnij mnie, bo nie wierzę w to co widzę! ADAMCZYK?! Jezus Maria, ty żyjesz?!?!
Po tych słowach zaśmiałam się głośno i utonęłam w ramionach przyjaciela. Niewątpliwie, tylko Daniel Pliński potrafił w taki sposób okazywać swoją radość.

***
- No naprawdę, nie wierzę! - paplał jak najęty, ciągle nie wypuszczając mnie w objęć – Co ty tu robisz? Jezu, dzwoniłem do ciebie rano, ale nie odbierałaś, normalnie martwiłem się... Nie, co ja gadam. Nieważne, a teraz tak serio – skąd się tu wzięłaś? Bo wiesz, Winiar to się dziwnie od wczoraj zachowywał, no i wiedziałem, że coś jest na rzeczy! ALE ŻE TY?! Pojawiasz się po 6 latach, jesteś dla mnie wybawieniem...Przez 6 lat nie miałem do kogo się odezwać, bo nikt nie rozumie mojego czarnego humoru i ripost tak jak ty... No wiesz, ja naprawdę jestem w szoku! No po prostu...
- PLINA! - przerwałam mu, krztusząc się ze śmiechu. Przy okazji udało mi się wyplątać z jego uścisku.
Nie wspomnę już o tym, że cała drużyna Skry miała wzrok skupiony właśnie na nas. Nie żeby coś, ale nie przyjechałam tu, żeby robić zbędny szum. Co ja gadam, bez tego i tak się pewnie nie obejdzie.
- Plina, co z tobą? - zapytał z udawanym zmartwieniem Mariusz – CZY ON COŚ BRAŁ W SZATNI? - zwrócił się głośno do reszty rozgrzewających się Skrzatów, którzy kompletnie zbici z tropu zaśmiali się. Co tam, że pewnie nie wiedzieli o co chodzi.
- Te, te, el capitan, nie pozwalaj sobie – rzucił sam zainteresowany do Wlazłego – A tak serio, to już się uspokajam. Ale dalej nie wierzę...
- Nie zaczynaj znowu – przerwałam mu zdecydowanie, wywołując śmiech trenera, Mariusza i Bąka, Woickiego oraz Winiara, którzy momentalnie znaleźli się przy nas.
- Cześć chłopaki – zwróciłam się do Bąkiewicza i Pawła – Fajnie was widzieć.
- Ciebie też – odparł rozgrywający.
- Kopę lat – dodał Michał.
- Ej, Młoda, gdzie zgubiłaś swoje korki i dresy? - zapytał zaczepnie milczący już dłuższą chwilę (jak na niego, oczywiście) Plina.
O, i wszystko wraca do normy. Chamski, ale i tak kochany Danielu Pliński – witaj!
- Zostawiłam w Ameryce, co byś nie miał się do czego przyczepić – wypaliłam pewnie, jak to zwykle bywało w naszych „potyczkach słownych”.
- Jeśli chodzi o przyczepianie się to te twoje blond farbowane włosy...
Już szykował kolejną zaczepkę, kiedy uprzedził go Wlazły.
- Pasują ci i są bardzo twarzowe – skończył za kolegę, uśmiechnął się i położył mi dłonie na ramionach – A teraz ty idziesz na trybuny, ja do szatni, a panowie nie-robimy-rozgrzewki robią 10 kółek i dodatkowe rozciąganie.
Słowa Wlazłego spotkały się z uznaniem trenera.
- Będę się męczył zagrywką do końca treningu, zapamiętaj to sobie! - krzyknął środkowy do kapitana i zniesmaczony zaczął truchtać dookoła boiska.

***
- Widzę, że postawiliście w tym sezonie na młodych – zagadnęłam do Nawrockiego, kiedy po jakiejś godzinie przysiadł koło mnie na ławce.
- Trzeba wykorzystywać młode potencjały i talenty – skwitował typowo trenersko.
- Kosztem Mariusza? - uniosłam brwi – Niech mnie pan źle nie zrozumie, ale Mariusz nie był, nie jest i nie będzie przyjmującym.
Zazwyczaj w takich sytuacjach nie miałam skrupułów. Kiedy coś wyraźnie mi nie pasowało, nie potrafiłam tłumić tego w sobie.
- Wiem – odparł spokojnie – Nie martw się o niego...
Przerwałam mu szybko.
- Nie martwię się. Po prostu źle mi się patrzy na niego, kiedy stoi na przyjęciu – zaczęłam – Jest świetnym siatkarzem, ale jest atakującym – zakończyłam, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Nawrocki westchnął i wstał z ławki.
- To wcale nie było takie proste, jak myślisz – pospieszył z wyjaśnieniami – Odszedł Kurek, Falasca... Coś trzeba było zrobić.
- Nie wiem, czy to „coś” będzie takim dobrym rozwiązaniem – stwierdziłam – Ale to pan jest trenerem. Mam nadzieję, że w tym sezonie będzie mistrzostwo – skończyłam ugodowo z lekkim uśmiechem..
- Ja też. Swoją drogą, jeśli Mario będzie grał tak jak dzisiaj na treningu, to nie mamy się o co martwić.
Przeniosłam automatycznie wzrok na Wlazłego. Od razu odnalazł moje spojrzenie i uśmiechnął się.
- To chyba jego najlepszy trening od początku sezonu. Jeśli to ma związek z twoją obecnością, to przychodź na treningi codziennie.

***
- Młodzi się o ciebie wypytywali – padło z ust Winiara, który lekko zdyszany przysiadł przy mnie.
- Jacy młodzi?
- A który wpadł ci w oko?
Parsknęłam śmiechem.
- Pytam poważnie.
Spojrzałam na niego w politowaniem i jednocześnie rozbawieniem.
- Na pewno nie ten z numerek 4 – Misiek roześmiał się – A jeśli serio pytasz, to nie przyszłam tu, żeby patrzeć na ładne twarze.
- Ale te ładne twarze patrzą na ciebie.
- Na swatkę to ty się nie nadajesz, Misiek – skwitowałam krótko i zaśmiałam się – Gdzie gracie następny mecz?
Niewątpliwie, byłam mistrzynią w szybkim zmienianiu tematów.
- U siebie. Z Effectorem.
- Gładkie 3:0?
- Taką mam nadzieję – mrugnął do mnie – Będziesz?
- Chciałabym – odparłam – Kiedy to?
- Pojutrze. Zresztą, nie masz raczej wyboru. Mariusz pewnie już ci załatwił miejsce w pierwszym rzędzie.
Uniosłam brwi do góry i zdziwiona popatrzyłam na niego.
- Nie patrz tak na mnie – powiedział, delikatnie się uśmiechając – On naprawdę się ucieszył, że przyjechałaś.
Milczałam. Ciągle jakoś nie mogłam się co do tego przekonać.
- Jak było wczoraj? - zapytał.
- Winiar, kończ romansować!
- Pliński, rozciągaj bark, bo jak nie to wstanę i sama ci go naciągnę! - odgryzłam się głośno środkowemu.
- Uwielbiam was – skomentował Misiek, nie mogąc powstrzymać śmiechu – Wpadnij do nas wieczorem, co? Daga się ucieszy. No i przy okazji opowiesz o wczoraj.
- Czemu nie – zgodziłam się – A teraz leć, bo nie chce mi się dzisiaj torturować Plińskiego moimi trikami fizjoterapeutycznymi.

_____________________________
UDAŁO SIĘ!
Nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszę. Ciągle mam ciężko w domu, ale wszystko idzie ku dobremu. Mam jeszcze jakąś minutę, więc chcę Wam tylko powiedzieć - DZIĘKUJĘ! Za komentarze pod tamtym wpisem, za każde 'trzymaj się' itd. KOCHAM WAS!

A teraz lecę. Pisać dalej, dla Was.
Komentujcie, proszę :)

Wybaczcie, ze nie informuję o tym rozdziale, ale na chwile obecna nie mam czasu.... naprawdę przepraszam

EDIT 12.03.2013
Mam chwilę, żeby napisać coś sensowniejszego :) Poinformowałam Was wszystkie, o nowym rozdziale, niestety strzeliłam gafę i wszędzie napisałam "nowy rozdział - 7", za co przepraszam, ale jestem mega zabiegana i totalnie nie myślę.
Hm, co jeszcze. Następny rozdział nie wiem kiedy, odwiedzajcie, bo sama nie umiem powiedzieć. W zeszycie mam zapisane 2 strony, ale wszystko zależy od tego, kiedy będę mieć komputer, bo cały czas nie mam go na stałe.
Dziękuję po raz setny za komentarze, wszystkie je czytam, mimo że przeważnie nie odpowiadam.

wtorek, 5 marca 2013

Ważna informacja.

Cześć. Ja tu na chwilkę. Nie będzie mnie przez jakiś czas. Strasznie Was przepraszam, ale to nie zależy ode mnie... Mam cholernie ciężkie chwile w rodzinie, domu... Mam nadzieję, że zrozumiecie. Nie mam bezpośredniego dostępu do komputera,więc nie komentuje u Was, ani nie zaglądam tutaj, chyba że jakimś cudem mi się uda. Cały czas jednak pisze na bieżąco w zeszycie rozdziały.
Kiedy wrócę? Nie wiem. Postaram się na święta Wielkanocne.
Trzymajcie kciuki za mnie.
Przepraszam Was najmocniej...
I kocham Was, mam nadzieję, że jak wrócę - nadal będziecie ze mną.


EDIT 07.03.2013 - Jestem tu znowu na chwilę :) Codziennie staram się wejść przez telefon tutaj i na Wasze blogi. Nie komentuje, wybaczcie, ale internet mobilny mnie trochę ogranicza. W sumie to chciałam Was tylko poinformować, że rozdział 6 jest już napisany w zeszycie, na 10 stron a4, więc mam nadzieję, że się ucieszycie chociaż trochę :) Nie wiem, kiedy go wstawię, nie mam możliwości, żeby siąść na dłużej przy komputerze.
Cały czas piszę, dla Was, codziennie coś bazgram w zeszycie. Wrócę tu niedługo, może nawet przed świętami? Nie wiem, tak strasznie bym chciała, a jednocześnie to nie ode mnie zależy...
No nic, pewnie jeszcze tutaj coś dopiszę, jak znowu złapię komputer gdzieś.
Buziaki dla Was.

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 5


Bardzo bym chciała, żeby każdy, kto czyta ten rozdział, włączał podkłady, które są wstawione w tym rozdziale. Chciałabym, żebyście poczuli ten rozdział, a muzyka w tym pomoże :)

2005 rok
Zdyszana biegałam w strefie obrony, uporczywie blokując możliwość podania do napastniczki z wrocławskiej drużyny. Jeszcze parę minut i koniec. Wiedziałam i czułam to. Moje mięśnie prosiły o odpoczynek, ale trener ani myślał wykonać zmiany na koniec. Za dużo miałyśmy do stracenia, ten mecz był szansą na awans do finałowego turnieju Mistrzostw Polski.
- WYBIJAJ MAJKA! WYBIJAJ SZYBKO! ZOSTAŁY 2 MINUTY!!
Ocknęłam się ze stanu potężnego zmęczenia i nieuwagi. Podbiegłam na aut i wyrzuciłam piłkę głęboko w murawę. Na główkę przyjęła Ada, potem dynamiczna akcja, idealne prostopadłe podanie do Kaśki – MAMY TO!
Radości nie było końca. Skakałyśmy na środku murawy, a wrocławska drużyna mogła tylko krzywo patrzeć. Zasłużyłyśmy. Byłam tego pewna, jak niczego innego. Teraz tylko po Mistrzostwo Polski.
- Maaaaaaaaaaajson!
- Wlazły, idioto!
Szybko znalazłam się w ramionach przyjaciela. Okręcił mnie parę razy w powietrzu, a naszym śmiechom nie było końca.
- Stawiasz mi kolację dzisiaj! - odezwałam się, kiedy już postawił mnie na ziemi.
- Marzysz – roześmiał się siatkarz – Kolacja to będzie, jak wygracie Mistrzostwa.
Już chciałam nawrzeszczeć na niego, żeby się przestał ze mną drażnić, kiedy zobaczyłam w tłumie tatę.
- TATA!
Momentalnie zostawiłam Wlazłego i wpadłam w objęcia ojca.
- Jestem taki dumny – wyszeptał, mocno ściskając mnie w pasie.

***

Nie wiedziała, że to jej ostatni mecz, który ON zobaczy.

***
styczeń 2006 rok
- Boże, tak się cieszę! NARESZCIE! - piszczałam uradowana.
Po raz kolejny mocno przytuliłam Mariusza.
- Uspokój się, Mała.
- Coś ty taki drętwy, Wlazły?! - nadal nie mogłam się opanować – TY SIĘ ŻENISZ CHOLERA!!! A JA BĘDĘ TWOIM ŚWIADKIEM!!
Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Tak cholernie cieszyłam się, że wreszcie odważył się to zrobić. Byłam pewna, że to właśnie z Pauliną uda mu się stworzyć kochającą rodzinę, dom. Tak, jak zawsze tego chciał.
- A z boku wygląda, jakbyś to ty wychodziła za mąż – zironizował siatkarz, jednak nie mógł zahamować swojego nieustannego uśmiechu.
- Odpieprz się – ucięłam – Ktoś się musi cieszyć, skoro tobie się nie chce.
Atakujący wywrócił oczami o objął mnie ramieniem.
- Cieszę się, Maja. Cieszę się, bo... Bo zawsze tego chciałem.
Nie odezwałam się, nie musiałam. Kiwnęłam głową i jeszcze raz uśmiechnęłam się do niego serdecznie.

***
marzec 2006 rok
- Mamo?! Wróciłam, jesteś?! - krzyknęłam od razu, po przekroczeniu progu domu.
Cisza.
- Mamooo! - zawołałam raz jeszcze i zdziwiona brakiem reakcji, ruszyłam w stronę kuchni.
Siedziała przy stole, z twarzą schowaną w dłoniach.
- Mamo? Co się stało? - zapytałam zaniepokojona, drżącym głosem - Gdzie tata?
Podniosła wzrok i pierwszy raz w życiu zobaczyłam, jak płacze. Pierwszy raz w życiu na jej twarzy nie zobaczyłam uśmiechu. Tylko ból.

***

- JAK MOGLIŚCIE MI DO CHOLERY NIE POWIEDZIEĆ!! - krzyczałam na całą salę szpitalną. Nie panowałam nad złością, nie panowałam nad łzami. W jednej chwili poczułam, jak moje życie rozpada się kawałek po kawałku.
Milczeli.
- Nie chcieliśmy...
- CO NIE CHCIELIŚCIE?! W JEDNEJ CHWILI OKAZUJE SIĘ, ŻE MOJE ŻYCIE JEST PRZEPEŁNIONE KŁAMSTWAMI!! JAK MOGLIŚCIE MI TO ZROBIĆ?!
- Majeczka, uspokój się – usłyszałam łagodny głos ojca, który jeszcze bardziej mnie rozdrażnił.
Drżącymi dłońmi wytarłam policzki i wzięłam głęboki wdech.
- Ile czasu zostało? - zapytałam, próbując opanować łamiący się głos.
Oboje znowu zamilkli.
- Chcę znać prawdę – powiedziałam dobitnie.
Długa cisza, po której usłyszałam wyrok.
- Dwa miesiące.

***
kwiecień 2006 rok
Jak to jest, kiedy dowiadujesz się, że osoba którą kochasz, umiera? Jak to jest widzieć, jak ona umiera? Jak to jest widzieć i nie móc nic zrobić?
- Co z twoimi studiami, kochanie? - zapytał troskliwym głosem tata, po czym donośnie zakaszlał.
Westchnęłam i siadłam na kraju jego znienawidzonego, szpitalnego łóżka.
- Nie wiem, tatuś. Nie mam do tego teraz głowy.
Zamilknął. Chwilę potem poczułam jego chropowatą rękę na swojej.
- Obiecaj mi, że skończysz fizjoterapię. Cokolwiek by się stało, obiecaj mi to – powiedział cicho, ale zdecydowanie.
Cokolwiek się stanie...” Próbując powstrzymać łzy, które przez ostatni miesiąc stały się chyba moimi najlepszymi „przyjaciółmi”, wyszeptałam w stronę ojca:
- Nie potrafię, tato.

***
maj 2006 rok
- Co u Mariusza?
- Nie wiem. Cały czas jest zabiegany – odparłam – Wiesz, przygotowania do ślubu...
Wcale nie było przyjemnie mówić o tym, jak twój najlepszy przyjaciel przygotowuje się do swojego najważniejszego dnia w życiu, a ty dzień w dzień przesiadujesz przy łóżku umierającego ojca.
- Powinnaś być teraz z nimi – stwierdził mężczyzna.
- Powinnam być teraz z tobą tato – ucięłam zdecydowanie – I jestem.

***
- Majka? - usłyszałam głos przyjaciela w słuchawce – Przepraszam, że się do ciebie nie odzywałem...
- Daj spokój, przecież rozumiem.
Ostatni miesiąc był próbą naszej przyjaźni. Próbą, którą jak na razie żadne z nas nie zdaje...
- Co u ciebie? Jak tata? - zagaił ponownie.
- Bez zmian. Wpadnę do was jutro, obiecuję – odpowiedziałam, czując na sobie po raz setny w pewnym sensie odpowiedzialność, za ich ślub.
- Nie musisz...
- Ale powinnam – przerwałam szybko – Mam do ciebie teraz jedną prośbę. Podałbyś mi numer, do tego twojego kolegi z NY, o którym kiedyś mówiłeś?

***
- Majka, zastanów się jeszcze raz... - usłyszałam po raz kolejny z ust przyjaciela.
Zacisnęłam drżące wargi i nerwowo poruszyłam się na sofie Wlazłego.
- Nic mi tutaj nie zostało, zrozum to wreszcie.
- Jak to nic, do cholery... - jęknął Mariusz – Masz mamę, tatę, mnie, studia, klub...
Odwróciłam głowę w stronę okna, próbując ukryć zaszklone oczy.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? - zdobyłam się na pytanie, mimo łamiącego się głosu – Mój tata umiera. UMIERA, MARIUSZ. Za maksymalnie 2 tygodnie go już nie będzie. I wiesz co? Pogodziłam się już z tym. Albo nie! Wmawiam sobie, że się pogodziłam, bo tak jest lepiej...
Płakałam jak dziecko, mimo to czułam, że muszę to wszystko teraz powiedzieć.
- Moja mama jest cieniem, wrakiem człowieka, a ja nie umiem jej pomóc – ciągnęłam, wycierając łzy z policzków – Ty? Nie rozśmieszaj mnie. Za niecały miesiąc się żenisz. Zakładasz rodzinę, budujesz dom, zaczynasz nowe życie. Nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu, pogódźmy się wreszcie z tym i dajmy sobie spokój...

***
On? Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Ona? Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Oni? Właśnie czuli, że tracą siebie nawzajem.

***
koniec maja 2006 rok
- Niech wszyscy zapamiętają go jako dobrego, zawsze służącego pomocą człowieka. Pan Tadeusz nigdy nikomu nie odmówił pomocy...
Spojrzałam z nienawiścią na człowieka w czarnej sutannie, który właśnie wspominał przy ambonie mojego ojca. Co on do cholery wie? Ile razy z nim rozmawiał? 1? 2? Nienawidziłam tego dnia z minuty na minutę co raz bardziej.
- Zanim przegrał walkę z rakiem, był utalentowanym piłkarzem, wielokrotnym reprezentantem naszego kraju... Ale przede wszystkim – był człowiekiem. Kochającym mężem, ojcem... Zasłużonym obywatelem naszej ojczyzny. Takiego go zapamiętamy.

***
Stała przed nagrobkiem, na którym widniało małe zdjęcie i krótki napis: ŚP. Tadeusz Adamczyk. Przeżywszy 51 lat, przegrał walkę z chorobą. Kochający ojciec i mąż.
Poniżej, tak bardzo znienawidzony przez stojącą nad grobowcem dziewczynę, cytat: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.”
- Chodź już, Maja. Zaraz zacznie padać.
I mimo że nadal był moim przyjacielem, miałam ochotę do uderzyć, wykrzyczeć nie do końca miłe słowa, wszystkie żale i złości, które leżały mi na sercu.
- Nie udawaj, że się martwisz – syknęłam cicho, nie patrząc na niego.
- Nie mów tak, proszę... Cokolwiek się między nami ostatnio działo, dalej jesteś dla mnie najważniejsza.
Zanim wyczytał z mojej twarzy, że powiedział nieodpowiednie słowa, w obecnej sytuacji, odwróciłam się plecami do grobowca i ruszyłam alejką do wyjścia.

***
Co tak właściwie było nieodpowiedniego w jego słowach? Nie wiedziała. Nie rozumiała swojego obecnego zachowania. Winiła wszystkich dookoła, ale nie siebie. Winiła Mariusza. Dlaczego winiła jego? Bo tak cholernie ją zawiódł. Zostawił w najtrudniejszych chwilach jej życia. Mimo że ona nigdy tego nie zrobiła. Ciągle wracała rok wcześniej, kiedy stanęła na głowie, aby tylko Wlazły mógł grać w reprezentacji. Aby jego zdrowie na to pozwalało.
A teraz? Jakby nigdy to nie miało miejsca. Jak gdyby wcale wraz ze swoją mamą, nie rehabilitowała jego złamanego palca i pleców, nie przyczyniła się do jego wyjazdu na rehabilitację do Hiszpanii.
Nie potrafiła zrozumieć tego, że człowiek, dla którego poświęciła tak wiele, zostawił ją w takim momencie.

***
Zrozumiała to dopiero późnym wieczorem, następnego dnia. Zrozumiała, jak wielką jest egoistką.
Owego wieczoru, stanęła przed rodzinnym domem Wlazłych i zapukała mocno w mosiężne drzwi.

***
Stanęli naprzeciwko siebie. Jedno ze zdziwioną miną, drugie ze łzami w oczach.
- Przepraszam.
- Zawsze przy tobie będę, Majuś. Pamiętaj o tym.
Po tych z pozoru prostych słowach, wszystko wróciło do normy.

17 czerwca 2006 roku
- Ja, Mariusz, biorę Ciebie, Paulino, za żonę...
Brunet stojący na środku kościoła przeżywał właśnie jeden z najważniejszych momentów w swoim życiu. Dziewczyna stojąca parę metrów od niego, wpatrywała się pustym wzrokiem na splecione dłonie dwójki przyszłych małżonków. W środku biła się z myślami. Było jej niewyobrażalnie ciężko, ale o tym wiedziała tylko ona. Reszta mogła się tylko domyślać. Chociaż nie wiadomo, czy nawet starali się to robić. Ślub Mariusza był chyba ponadto. Tak patrzyła na to wszystko Maja Adamczyk.
- W porządku? - usłyszała cichy szept.
Przeniosła zmęczony wzrok na Miśka. Cieszyła się, że był przy niej. Przynajmniej on godnie reprezentował się w roli świadka.
Prawie niezauważalnie kiwnęła głową, a chwile później poczuła, jak niebieskooki przyjaciel chwyta ją delikatnie za rękę.
- ...I że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Ścisnęła mocniej dłoń siatkarza. Po jej bladym policzku, mimowolnie spłynęła pojedyncza łza. Nie była to jednak do końca łza szczęścia.

***
„And the risk that might break you
is the one that would save
A life you don't live is still lost
So stand on the edge with me
hold back your fear and see
Nothing is real til it's gone”

(„I ryzyko, które może cię złamać
jest tym, które może Cię uratować
Życie, którego nie przeżywasz jest nadal stracone
więc stań ze mną na krawędzi
powstrzymaj swój strach i spójrz
Nic nie jest prawdziwe dopóki jest nieobecne”)


***
Nie potrafiła się żegnać. Nie chciała się żegnać. Ale chciała wyjechać. Chciała zacząć nowe życie. Zrozumiała, że czasami tak po prostu jest. Stoimy między tym, co kochamy, a tym, co musimy zrobić. Co powinniśmy zrobić. Ona sama nie wiedziała, co powinna zrobić. Kierowała się bezradnością. Cholerną bezradnością, na którą nie umiała znaleźć dobrego sposobu.
- Nie chcę się z tobą żegnać – powiedział cicho, czując, że zbliża się to, co nieuniknione.
- Nie powinieneś się ze mną żegnać.
Spojrzał smutnym wzrokiem na dziewczynę.
- Obiecaj, że nie zapomnisz.
- Obiecaj, że zawsze będziesz.
Dwie obietnice, które na zawsze miały zostać nienaruszone.

Ostatni raz odwróciła się. Spojrzała na niego. Po jej policzku spłynęła ostatnia łza. Po tym zniknęła za wejściem do samolotu. Zniknęła, aby rozpocząć nowe życie.
Już nigdy nie będzie płakać.
Nie będzie płakać, bo nigdy nie pokocha.
Bo wie, jak bardzo można być zranionym przez los.
Tego była pewna.
To wiedziała.


___________________________________
Ten rozdział był dla mnie strasznie ważny. Spieprzyłam trochę końcówkę, ale generalnie oprócz tego jestem chyba zadowolona. 
Znowu mam wszędzie zaległości, ale niestety, nie mam komputera... Teraz udało mi się na chwilę wejść, więc szybko dodaję i postaram się wszystko ponadrabiać u Was.
Następny rozdział? Nie mam pojęcia kiedy, jakoś za tydzień pewnie, bo wtedy będę już mieć cały czas komputer. 

Piszcie, co myślicie o tym rozdziale. To dla mnie strasznie ważne.
Buziaki ♥


EDIT: Dopiero teraz rozkminiłam, że Anonimowi użytkownicy nie mogli komentować. Dlatego już to zmieniłam :) Kazdy moze komentować, więc liczę na jakieś opinie - te anonimowe najbardziej chyba :)