wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 11


„Zadzwoń”. Krótki esemes od Dagmary Winiarskiej wzbudził we mnie mieszane uczucia. Do meczu zostały 2 godziny, za oknem zaczęło się ściemniać, a ja w nerwach przechadzałam się po raz setny po bełchatowskim parku.
- Co jest, Daga? - zapytałam rzeczowo, kiedy tylko usłyszałam „halo” w słuchawce.
- Spotkałam się właśnie z Pauliną – wyrzuciła szybko z siebie, a ja przystanęłam na chwilę zdziwiona – Nie uwierzysz.
- Już nie wierzę – zaśmiałam się – Mów.
- Rozmawialiśmy chwilę o jakichś błahostkach, aż w końcu pożegnałam się z nią i powiedziałam, że widzimy się o 18 na meczu – zaczęła szybko relacjonować, a ja starałam się nadążać za jej słowami – I uważaj, teraz najlepsze.
- Do rzeczy Daga, zaczynam się bać.
- PAULINY NIE BĘDZIE NA MECZU! - krzyknęła, a mi prawie szczęka opadła.
- Że jak? - palnęłam bezmyślnie, przykładając sobie wolną rękę do skroni.
- No normalnie! - podniosła głos znowu – Powiedziała mi, że jej nie będzie, bo ma coś do załatwienia w Łodzi. A kiedy zapytałam co z Arkiem, to powiedziała, że ty masz z nim iść na trybuny.
- Kpisz sobie – wydukałam tylko i rozłączyłam się, nie chcąc słuchać reszty.
Wybrałam szybko numer do Pauliny i próbując chociaż nieznacznie się uspokoić, przycisnęłam komórkę do ucha. Dwa sygnały, cztery... Nic. Dobra pani Wlazły, koniec zabawy.


***

- Maja? Co ty tu robisz? - usłyszałam od razu, kiedy otwarły się przede mną drzwi wejściowe domu Wlazłych.
- Niespodzianka – warknęłam i nie siląc się nawet na odrobinę uprzejmości, przeszłam obok niej w drzwiach – Przyszłam po ciebie, mam nadzieję, że jesteś gotowa.
Gotowało się we mnie. Z trudem powstrzymałam się od wybuchu złości. Jeszcze bardziej wkurzył mnie widok brunetki, która udawała, że nie wie o co mi chodzi.
- Jeśli się zastanawiasz co ubrać, to myślę, że meczowa koszulka twojego męża i dżinsowe rurki będą odpowiednim wyborem – ciągnęłam dalej, idąc pewnie przed korytarz.
Zatrzymałam się dopiero w oświetlonej kuchni.
- Gdzie Arek? Jest już gotowy? - wyrzucałam z siebie dalej, nie zwracając uwagi na zdezorientowaną i lekko osłupiałą kobietę.
- Majka... - zaczęła wreszcie cicho.
- O, wybierasz się gdzieś? - spojrzałam na zapakowaną szarą torbę, leżącą na stole, po czym posłałam ostry wzrok w jej stronę – Wiesz, nie sądzę, żeby taki duży bagaż był ci potrzebny na zwykły ligowy mecz męża – zironizowałam, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Brunetka zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersiach.
- O co ci chodzi, Majka?
- Gdzie Arek? - zignorowałam jej pytanie, nie spuszczając wyzywającego wzroku z jej twarzy.
- U moich rodziców – odparła opanowanym głosem, patrząc mi w oczy – O co ci chodzi? Co to za pytania? Wchodzisz do mojego domu jakby...
Poczułam jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
- O co chodzi? - przerwałam jej, podnosząc głos – Ty mi powiedz.
Zamilkła, kręcąc głową, jakby z niedowierzaniem.
- Nie jestem głupia, Paulina – syknęłam – Ani ślepa.
- Dobra, słuchaj – tym razem to ona podniosła głos, podchodząc do mnie o krok – Nie wiem co cię napadło...
- Przestań udawać – nie dałam jej dojść do słowa – Daga mi powiedziała wszystko.
Tyle wystarczyło, żeby zmazać resztki pewności siebie z twarzy pani Wlazły.
- Kiedy ostatni raz byłaś na meczu? - ciągnęłam dalej.
Milczenie.
- Nie wiem, czego ty ode mnie chcesz – westchnęłam zrezygnowana – Ale skończ kłamać. Po prostu przestań kłamać.


***

Nie miałam ochoty na mecz. Po „rozmowie” z Pauliną byłam totalnie zrezygnowana i niechętna do czegokolwiek.
Weszłam na halę tylnym wejściem 15 minut przed rozpoczęciem meczu. Szybko pokierowałam się w stronę gabinetu.
- Majka, no wreszcie – usłyszałam na powitanie z ust Lecouny – Wszyscy są już na hali.
- Wiem, sorry – mruknęłam pod nosem – Już się przebieram i idę.
Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, a ja szybko przebrałam się w świeżą koszulkę. Na stopy szybko nałożyłam białe, niskie conversy. Byłam gotowa. Spojrzałam w niewielkie lustro na ścianie i westchnęłam.
Jak ty się w ogóle prezentujesz, Adamczyk. Związałam szybko włosy w wysokiego kucyka z myślą, że to chociaż trochę poprawi mój ogólny wizerunek. Nic z tego. Zrezygnowanie bijące ode mnie było czuć na kilometr. Boże, i po co ja szłam do tej Pauliny. Kolejny świetny pomysł w moim wykonaniu. Ostatni raz rzuciłam krótkie spojrzenie w szklane odbicie, zarzuciłam na ciebie czarną marynarkę i wyszłam szybkim krokiem z gabinetu.
- Przepraszam za spóźnienie – rzuciłam w stronę Nawrockiego, kiedy znalazłam się tuż obok niego – Musiałam coś załatwić.
Trener skinął głową i wrócił do rozmowy z Piechockim. Siatkarze rozgrzewali się na obu połowach boiska, a na trybunach już wrzało. Bilety od dawna były wyprzedane, nawet te na miejsca stojące. Gdzieś w bocznym sektorze wyłapałam spojrzenie Dagmary. Niewiele myśląc, ruszyłam w jej stronę.
- Byłam u niej – zaczęłam rzeczowo, siadając na krzesełku obok niej, które prawdopodobnie było Oliwiera. Ten jednak bawił się w najlepsze z jakimś czarnowłosym chłopczykiem przy barierkach.
- I jak? Co ci powiedziała?
- Nic – westchnęłam i przeczesałam dłonią włosy – Wywiozła Arka do swoich rodziców. Zastałam ją z torbą, która była spakowana co najmniej na tydzień.
- Kompletnie nic? Nie tłumaczyła się?
Prychnęłam.
- Nie. Powiedziałam jej na koniec, żeby przestała kłamać.
Dagmara przytaknęła.
- Nie mam już siły do tego – jęknęłam – Zawsze jak zaczyna się problem Paulina-Mariusz, to automatycznie mi gorzej.
- Na pocieszenie powiem ci, że odkąd weszłaś na halę, jeden przystojny siatkarz cały czas próbuje złapać z tobą kontakt wzrokowy – mrugnęła do mnie Winiarska, a ja gwałtownie przeniosłam wzrok na Resoviaków.
Paul od razu posłał w moją stronę promienny uśmiech. Pomachałam do niego, lekko się uśmiechając. Odwzajemnił gest, a ja poczułam jak Daga mnie szturcha.
- Przystojny. Ale że Resoviak?
Wywróciłam oczami i zaśmiałam się.
- Jest Amerykaninem – wyjaśniłam szybko, patrząc jak przyjmujący wykonuje zagrywkę.
- Ouu – zawyła cicho brązowowłosa – Czyli stosunki amerykańsko-polskie...
- Daj spokój, Daga – przerwałam jej ze śmiechem – Jest sympatyczny.
- I przystojny – powtórzyła po raz kolejny.
- Ty to ciągle mówisz – odparłam, nie odwracając wzroku od Lotmana.
- A ty cały czas się uśmiechasz, odkąd zaczęłyśmy ten temat – rzuciła zaczepnie, a ja schowałam twarz w dłonie. Jak ja się w ogóle zachowuję. Zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Jest miły i tyle – próbowałam zakończyć jakoś temat mojego nowego znajomego – Lecę, bo zaraz się zacznie.
- WPADŁAŚ PO USZY! - zawołała za mną zdecydowanie za głośno Winiarska. Kilku siatkarzy zarówno ze Skry jak i Resovii obróciło się z zainteresowaniem na twarzy, a ja posłałam mordercze spojrzenie Dagmarze. Zabiję ją później.


***

- PRZYWITAJMY ICH GORĄCO BRAWAMI! - ryknął spiker do mikrofonu, wywołując falę pisków i braw – KAPITAN NASZEGO ZESPOŁU MARIUSZ WLAZŁY...
Prezentacja obu drużyn przebiegła szybko. Przywitałam się z całym sztabem Resovii. Męskim sztabem rzecz jasna. Wszyscy obrzucili mnie zdziwionym wzrokiem, u niektórych wyłapałam nawet trochę pogardy. Miło, nie powiem. Nim się spostrzegłam rozpoczął się pierwszy set. Siedziałam na krześle, wymieniając co chwile parę zdań z Zatorskim, Plińskim i Kłosem, którzy na zmianę siadali przy mnie przy każdej zmianie. Z radością obserwowałam grę moich Skrzatów. Wspaniałe rozpoczęcie meczu wywołało głębokie poruszenie i euforię na trybunach, które ani na chwilę nie milknęły. Ostatecznie set skończył się wynikiem 25:23 dla Skry, po zepsutej zagrywce Lotmana. Automatycznie spojrzałam na niego po nieudanym serwie, jednak on szybko odwrócił wzrok i przeklnął głośno. O wiele mniej lubiłam takiego Paula, ale rozumiałam jego złość i zdenerwowanie.
Drugi set zaczął się wyrównaną walką. Przy stanie 13:14, kiedy w polu serwisowym stanął Mariusz spojrzałam na niego z lekkim zaniepokojeniem. Starał się grać jak zawsze na sto procent, jednak widziałam jak parę razy krzywi się z bólu. Mimo to nie poprosił o zmianę. Ochrzanię go za to po meczu. Patrzyłam jak podrzuca wysoko piłkę i posyła piekielnie mocną zagrywkę w strefę Paula, który jakimś cudem ją wybronił, jednak niedokładnie. Żółto-niebieska mikasa poszybowała nad siatkę, a środkowi obydwu drużyn wyskoczyli jednocześnie do niej. To nie mogło się dobrze skończyć.
Ułamek sekundy później na parkiecie leżał Karol Kłos, trzymając się za kostkę i jęcząc z bólu. Niewiele zastanawiając się popędziłam z jego stronę z torbą na ramieniu i lodem w ręce.
- Matko, Kłos – krzyknęłam, poruszona całą sytuacją – Pokaż to.
- KOSA, CO Z TOBĄ?! - usłyszałam za plecami łamaną polszczyznę – JEZU, ON NIE MOŻE ODDYCHAĆ!
Gwałtownie odwróciłam głowę i z przerażeniem spojrzałam na duszącego się Grześka Kosoka. Wspomnienia wróciły. Mimo że minęło tyle lat, wiedziałam co trzeba robić.

___________________________________________
Jest beznadziejny i nudny, zdaję sobie z tego sprawę.
Jestem po części humanistycznej, nie poszła mi najgorzej, ale mogło być lepiej. Z obu testów liczę na ponad 70 % :) Ktoś pisał ze mną dzisiaj? Jak Wam poszło? Ja osobiście zginę marnie jutro na przyrodniczych, jestem tego pewna.


piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 10


- Bardzo źle trafiliście, tępy Amerykaninie – burknęłam pod nosem, rozmasowując bolące palce.
- Tępy Amerykaninie?
Podniosłam zdziwiona wzrok. Dwóch przerośniętych facetów w takich samych sportowych strojach, z takimi samymi głupkowatymi uśmiechami na twarzach.
- Wybacz, tępy Polaku – poprawiłam się ironicznie.
- Widzę, że koleżanka nie ma humoru i bezpodstawnie obraża mnie i mojego AMERYKAŃSKIEGO kolegę – nie dał za wygraną wielkolud, na co ja prychnęłam.
- Człowieku, prawie złamaliście mi wszystkie palce u ręki! - zawołałam oburzona – Nauczcie się drzwi otwierać, albo pukać przynajmniej!
- O co chodzi? - odezwał się po raz pierwszy owy „amerykański kolega”.
- O to, że czekam na was już drugą godzinę z tymi zasranymi kluczami! - ponownie się uniosłam, tym razem szybko przestawiając się na angielski – Nie nauczyli was w tym Rzeszowie, że jak się umawia na 18:30 to się jest na 18:30, a nie na 20?!
- Heeeej, hej, spokojnie – uśmiechnął się lekko Amerykanin – Mieliśmy małe problemy z hotelem, dlatego się spóźniliśmy.
- Gówno mnie obchodzą wasze problemy z hotelem...
- Pracujesz tutaj? - przerwał mi kolega uśmiechniętego obcokrajowca, nadal z pewnością siebie wymalowaną na twarzy. Siatkarzyk wielki.
- Nie, jestem tylko napaloną fanką Skry Bełchatów, której prezes dał klucze na halę – ucięłam i wcisnęłam mu w rękę plik kluczy – Nie miłego treningu życzę.
Ostatni raz zmierzyłam pogardliwym wzrokiem siatkarzy i obróciłam się do wyjścia.
- DO ZOBACZENIA! - wrzasnął za mną ten Polak, śmiejąc się – Tak w ogóle to Zibi jestem!
Prychnęłam pod nosem, ale nie odezwałam się słowem. Po korytarzu rozniósł się tylko odgłos moich wysokich obcasów.


***

Nienawidzę osób z perfidną pewnością siebie wymalowaną na twarzy. Rozumiem, siatkarz siatkarzem, ale za gwiazdę się uważać nie może. A przynajmniej nie powinien. Sportowiec to cholera jasna nie jest celebryta, żeby błyszczeć swoimi białymi ząbkami, spóźniać się 2 godziny na umawiany trening i nie widzieć w tym nic złego. Przesadzam? Może. Ale nienawidzę gwiazdorzenia. Nienawidzę głupkowato uśmiechających się, spóźnionych siatkarzy z Rzeszowa.

***

Kolejny dzień zaczął się dla mnie pobudką o 8 rano. Wyjątkowo zdążyłam się ogarnąć jak człowiek i zjeść śniadanie. Wskoczyłam w klubowe, białe polo z krótkim rękawkiem, na które zarzuciłam czarną marynarkę i obcisłe jeansy. Tak, jak rasowa fizjoterapeutka w klubie siatkarskim, doprawdy. Niestety nic nie mogłam poradzić na to, że klubowy komplet dresowy był o 3 rozmiary za wielki i siłą rzeczy chcąc jakkolwiek się prezentować – zrezygnowałam z niego.
Punkt 9:20 stawiłam się w bełchatowskiej Energii, a już dziesięć minut później pomagałam w rozciąganiu i rozgrzewce chłopaków. Przy okazji opowiedziałam Plińskiemu (tak, nie wiem jakim cudem właśnie na niego trafiło) o mojej wczorajszej przygodzie z Resoviakami. Środkowy skwitował to krótkim: „Spokojnie, zmażemy im te głupie uśmiechy dzisiaj na boisku”, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moje wczorajsze, nieprzyjemne zachowanie było uzasadnione i pod każdym względem normalne. Przynajmniej jak na mnie.
Parę minut po 11, kiedy jak to w ostatnim czasie już bywało rozciągałam Mariusza, dostrzegłam kilku wchodzących na halę przerośniętych mężczyzn, wszystkich ubranych w znienawidzone przeze mnie strojach w barwach Rzeszowa.
- Cudownie – mruknęłam pod nosem, przyciskając mocno prawą rękę do kręgosłupa Wlazłego.


***

- Hej – usłyszałam angielskie powitanie – Zagadka rozwiązana.
Rozpoznałam dobrze mi znany irytujący głos, nawet nie podnosząc wzroku znad wielkiej torby klubowej, którą próbowałam spakować.
- Zagadka? - zmrużyłam oczy, zasuwając z trudem czarną torbę.
Amerykanin uśmiechnął się. Typowo po amerykańsku. Sympatycznie i promiennie. Mimo to wcale nie poczułam żadnej sympatii do niego.
- Jesteś fizjoterapeutką Skry – pospieszył z wyjaśnieniami.
- Sto punktów dla ciebie – mruknęłam nie siląc się nawet na cień uśmiechu.
Zarzuciłam ciężką torbę na ramię, zmierzyłam siatkarza chłodnym spojrzeniem i obróciłam się w stronę wyjścia.
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a gram w Rzeszowie już dwa lata – nie dał za wygraną i ruszył ramię w ramię ze mną w stronę potężnych drzwi, ciągle na twarzy mając lekki uśmiech.
Nie odpowiedziałam, bo co miałam odpowiedzieć. Zacząć opowiadać, jakim sposobem trafiłam do Skry? Może od razu streścić całe swoje życie?
- Przepraszam za wczoraj – odezwał się znów, bacznie przypatrując się mojemu wyrazowi twarzy – Mieliśmy naprawdę duże problemy z hotelem. Nie wiedziałem, że ktoś będzie na nas czekał z kluczami.
- Oczywiście, przecież mogliśmy otworzyć drzwi na oścież i wywiesić wielki transparent z napisem 'witajcie Resoviacy, hala na was czeka' – zironizowałam.
Brunet roześmiał się.
- Właśnie próbuję przeprosić dziewczynę, która nazwała mnie tępym Amerykaninem – uspokoił się – Co jest ze mną nie tak?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ten cały Zibi oczywiście musiał mu powiedzieć.
- Jesteś Amerykaninem – ucięłam krótko, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Tępym Amerykaninem – poprawił mnie, żartując – I co z tego?
- Wy tak po prostu macie.
Po raz pierwszy spojrzałam na niego i posłałam lekki uśmiech.
- Jak?
- Jesteście najbardziej bezkonfliktowymi i bezproblemowymi ludźmi na świecie – stwierdziłam pewnie.
- A ty...
- Mieszkałam i pracowałam w NY przez 6 lat – wyprzedziłam go – Więc tak, wiem to z autopsji, a nie z fejsbuka.
Zamilkł na chwilę i otworzył przede mną wielkie, szare drzwi wejściowe.
- To znaczy, że przeprosiny przyjęte, tak? - wypalił po chwili, wychodząc za mną.
- Skąd ta pewność?
- Uśmiechasz się i przestałaś ironizować każde zdanie – wytłumaczył, a ja zaśmiałam się mimowolnie – Traktuję to jako nadzieję na cień porozumienia.
Wywróciłam oczami i zatrzymałam się.
- Zawsze tak biegasz z przeprosinami do każdej dziewczyny, która jest na ciebie wkurzona? - spytałam wprost, chcąc go zbić z tropu.
- Nie – odpowiedział natychmiastowo, z całkowitą powagą – Głupio mi było za wczoraj. Byłaś...
- Okej, przestań już – przerwałam, a ten spojrzał na mnie zdziwiony – Maja jestem.
Wyciągnęłam dłoń w jego stronę i uniosłam lekko kąciki ust ku górze. Chwilę napawałam się widokiem zdumionego i zdezorientowanego siatkarza. Po chwili jednak obdarzył mnie swoim najszerszym i bardzo zaraźliwym uśmiechem, po czym ścisnął mocno moją wyciągniętą rękę.
- Paul.

***


Cieszył się, że mógł ją przeprosić. Przeprosić i poznać. Tak chciał i tak zrobił. Co więcej nie przyszło to tak łatwo, z czego jeszcze bardziej był zadowolony. Była inna. Inna i z pozoru niezainteresowana, poniekąd nieosiągalna. Rany, Paul, od kiedy przyciągają cię takie dziewczyny? Od kiedy w ogóle przyciąga cię jakakolwiek dziewczyna? Igła będzie dumny, wreszcie nawiązałem kontakt z płcią przeciwną. Pierwszy raz od 10 miesięcy. Istny z ciebie casanova, Lotman. Albo po prostu facet, który ciągle źle wybiera, a potem przez kolejne dziesięć miesięcy siedzi ze złamanym sercem. Jakież to smutne.Jedno było pewne – chciał ją znowu spotkać. Spotkać i wywołać chociaż cień uśmiechu na jej twarzy. Ale zawsze się tak zaczynało. I zawsze tak samo kończyło. Mimo to nie umiał wyjaśnić dlaczego tym razem nie potrafi sobie odpuścić.

Poznajemy tysiące ludzi, ale żadne z nich nie wnosi nic wartościowego do naszego życia. Aż w końcu pojawia się jedna osoba, która potrafi zmienić nasze życie. Bezpowrotnie.”

***

Uśmiechnęła po raz kolejny pod nosem i pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie mogła wyrzucić jego ze swoich myśli. Boże, Adamczyk co z tobą. Zachowujesz się jak niezrównoważona nastolatka.


Czasami przychodzi taki dzień w życiu człowieka, że poznaje nowych ludzi. I właśnie ta nowo poznana osoba potrafi bardziej wpłynąć na nasze życie, niż ta z którą spędziliśmy kilka naszych cennych lat.”


_________________________
Krótko, ale tak musiało i miało być od początku. Kolejny rozdział będzie normalnej długości, czyli zdecydowanie dłuższy.

Stwierdzam, że zdecydowanie za często publikuję rozdziały ostatnim czasem. :) 

Pewnie się tu pojawię znowu  całkiem niedługo, ale już teraz Was proszę - trzymajcie za mnie kciuki we wtorek, środę i czwartek, piszę egzaminy! Jednak mam nadzieję, że jeszcze się tutaj pojawię przed nimi. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 9


- Pokłóciliście się - bardziej stwierdził, niż zapytał Misiek, który bez zbędnego pukania wszedł do mojego hotelowego pokoju.
- Nie pokłóciliśmy, tylko po prostu w paru mocnych słowach powiedziałam mu, żeby się ogarnął.
- Albo ewentualnie, że masz go w dupie.
Zdenerwowana wywróciłam oczami.
- Aleks już wszystkim wypaplał? - syknęłam nieprzyjemnie, przeklinając w myślach na młodego Serba.
- Daj spokój, on nie rozumie jeszcze tak dobrze po polsku. Mariusz sam mi powiedział.
Prychnęłam pod nosem.
- Co, zaczął się zwierzać? Żalić się jaka to zła jestem? - rzuciłam z nieukrywanym rozgoryczeniem.
Misiek zamilkł w głębokim zamyśleniu.
- Co z nim jest nie tak? Mógłby się wreszcie wziąć w garść i po prostu powiedzieć wszystko – ciągnęłam dalej, dając upust swoim negatywnym emocjom.
- Mógłby...
- Ale nie chce – przerwałam błyskawicznie, będąc w amoku rozgoryczenia i złości – Oczywiście. Bo po co. Przecież lepiej żebym przez najbliższe 10 lat głowiła się nad tym sama! Bo wcale nie mam swojego życia i wcale mi nie zależy na szczęściu tego skończonego, nieogarniętego, upartego dupka!
Opadłam z bezsilności na łóżko, żeby zaraz po tym usłyszeć melodyjny śmiech niebieskookiego.
- Śmiej się, Winiarski. Wszystkich was przetorturuję w gabinecie.
- Matko, Maja – śmiał się nadal w najlepsze – Poważnie, dla ciebie powinni stworzyć jakieś tabletki na wyluzowanie albo odstresowanie.
Cisnęłam w Michała z całej siły poduszką, którą miałam pod ręką, jednak nie mogłam za nic powstrzymać uśmiechu, który wpełzł na moje usta dzięki jego obecności.
- Przecież dobrze wiesz, że za jakąś godzinę ten skończony dupek – zaczął, cytując moje wcześniejsze słowa – Przyjdzie do ciebie na kolanach z przeprosinami.



***

Misiek po raz kolejny miał rację. To chyba niedługo stanie się standardem. Wracając, Mariusz przyszedł do mnie dopiero po 18, kiedy to już zbieraliśmy się na halę. Po jego długim monologu, w którym generalnie zawarł swoje przeprosiny i prośbę o moją dalszą pomoc w związku z jego plecami, szybko pogodziliśmy się i wspólnie ruszyliśmy razem z resztą Skrzatów do Atlas Areny.
- Mariusz? - zapytałam, kiedy usiadłam w autobusie na miejscu koło niego.
- No?
- Co z Arkiem i Paulą? Będą dzisiaj?
Totalnie o tym zapomniałam, będąc w ciągłym zabieganiu w klubie i tutaj. Rehabilitacja mariuszowych pleców przysłoniła mi wszystko.
- Nie – odparł po chwili, nie odrywając wzroku od „Gazety wyborczej” - To znaczy Arek miał przyjechać z Dagą. Więc pewnie mały będzie.
Z Dagą. Z Dagą. Z żoną kolegi. Nie ze swoją. Starając ukryć swoje totalne zrezygnowanie, wróciłam na swoje miejsce.
Chyba czas wreszcie pogadać z Pauliną. Chociaż broniłam się przed tym rękami i nogami przez cały tydzień, najwyższy czas to zrobić.


***

W hali powoli zaczynało wrzeć. Pierwsi kibice pojawili się parę minut po 19. Siedziałam w pierwszym rzędzie, w bocznym sektorze, gdzie miejsca zajmowały rodziny siatkarzy i osoby pracujące w klubie. W tym oczywiście mój ulubiony prezes Piechocki. I mówię to bez odrobiny sarkazmu. Po mojej prawej nerwowo kręcił się na niebieskim krzesełku Wlazły, a po przeciwnej w najlepsze śmiał się Aleks, który również z powodu kontuzji oblegał dzisiaj trybuny. Na moich kolanach natomiast „urzędował” Aruś, z 3 Mikasami w rączkach, które przyniósł mu Cupković. Dzięki zachowaniu Serbów, którzy są chyba najbardziej pozytywnymi osobami na świecie, nie stresowałam się aż tak bardzo, jak osobnik siedzący po mojej prawej. Ale w końcu – kapitan, więc to chyba normalne.
- Aleks, jakieś czternastolatki po naszej lewej chyba mają ochotę do ciebie podejść, ale strach je zżera – zaśmiałam się do Serba, który automatycznie schował twarz w dłonie. A właściwie to w dłoń, bo w drugiej miał niemały plik listów czy czegoś podobnego od fanek.
- Stach je zziera! - zawtórował mi Arek, na co razem z atakującym wybuchnęliśmy śmiechem.
- Myślisz, że jak dodam teraz twoje zdjęcie na twittera z dopiskiem 'moja żona z dzieckiem' to zdążą to sprawdzić i rozmyślić się? - wypalił brunet, a ja znowu wybuchnęłam śmiechem.
Takiego Aleksa mogłabym mieć na co dzień, ot tak, dla dobrego humoru. Myślę, że dobrze by mi to zrobiło. Zdecydowanie muszę zacząć spędzać z nim więcej czasu. Nie wiem, czy on z każdym potrafi złapać tak dobry język, ale naprawdę czuję się, jakbym go znała dość długo.
- Nawet o tym nie myśl – śmiałam się nadal – Nie masz dziewczyny, że tak wszystkie do ciebie garną?
Dosłownie przez sekundę poczułam, że nie powinnam o coś takiego pytać. Jednak moje wątpliwości, szybko rozwiał sam zainteresowany uśmiechem.
- Jeszcze nie znalazłem tej jedynej – skwitował krótko, a ja odpowiedziałam lekkim uśmiechem.
Jest naprawdę w porządku. Szkoda tylko, że taki młody. Boże, Majka, co ty wygadujesz. Zejdź na ziemię. Czy wolne kobiety w każdym miłym i sympatycznym chłopaku zawsze, chociaż przez sekundę, muszą próbować dostrzec potencjalnego kandydata na partnera?


***


Nawet nie zauważyłam, jak ta godzina oczekiwania na mecz minęła. Całą przegadałam z Aleksem, dosłownie o wszystkim. Mariusz natomiast nie odezwał się nawet słowem, wymienił kilka zdań z Piechockim, rozdał parę autografów i siedział jak przyklejony do krzesełka.
W pierwszym secie było nerwowo, ale ostatecznie wygraliśmy go do 23. Standardowo, na przerwie przed 2 setem do Aleksa znowu podbiegła spora grupa dziewczyn, która już wyczaiła, że w trakcie gry nie mają szans na porozmawianie ze swoim idolem.
- Nie stresuj się już tak – zagaiłam wreszcie do Mariusza, który nadal siedział cały w nerwach – Widzisz jak dobrze im idzie.
Po tych słowach ścisnęłam mocno jego dłoń, zaciśniętą w pięść, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech.
Godzinę później wszystko było już jasne. Skra Bełchatów pokonała Tomis Constanta 3:0, grając w osłabionym składzie. Mimo że sam mecz nie był na najwyższym poziomie, radości nie było końca.


***


Po powrocie zaczęły się ostre treningi i przygotowania do meczu z Resovią. Po powrocie z Atlas Areny do Bełchatowa znów dałam pochłonąć się w wir rehabilitacji kontuzji Mariusza. Po raz kolejny odpuściłam sobie rozmowę z Pauliną, tłumacząc się brakiem czasu. Albo brakiem chęci. To drugie było mniej oficjalne.
W czwartek wieczorem po raz drugi spotkałam się w Energii w gronie samych mężczyzn. Kolejna wielka obrada sztabu Skry Bełchatów. Co ja tu w ogóle robię.
- Nie ma opcji, żeby Aleks zagrał z Resovią – zaczął Daniel – Jak dobrze pójdzie, to może zagra pod koniec grudnia.
Nikt nie protestował.
- Co z Mariem? - zwrócił się do mnie rzeczowo Nawrocki, jakby ignorując informację Lecouny.
- Lepiej – odparłam niewzruszona udając, że nie słyszałam odrobiny niechęci do mnie w słowach trenera – Myślę, że może spokojnie wyjść w wyjściowej szóstce. Poza tym dzisiaj dawał radę na treningach. Na sobotę założę mu plastry i będzie okej. W razie czegoś od razu ma zejść do kwadratu.
Nawrocki wreszcie rozchmurzył się i pokiwał z uznaniem głową. Złość i niechęć w stosunku do mnie magicznie wyparowały.
- Dobrze by było, żebyś była do meczu i w jego trakcie cały czas do dyspozycji – zasugerował Daniel, z którym złapałam naprawdę dobry kontakt.
- Nigdzie się stąd na razie nie ruszam – ucięłam z uśmiechem.
- W porządku, Mariusza już mamy, teraz kwestia treningów – zmienił temat Piechocki – Resovia chce potrenować u nas i ma przyjechać już jutro po południu...


***


Zamieszanie związane z przyjazdem siatkarzy z Rzeszowa było ogromne. W piątek dokładnie w południe sięgnęło zenitu. Okazało się, że treningi obu drużyn nagle zaczęły ze sobą kolidować.
- Jeju, Tomek, co za problem? - jęknęłam, patrząc na naszego Tomka-od-wszystkiego – Zadzwoń do chłopaków, że trening jest godzinę wcześniej i po problemie.
- Godzinę wcześniej?! Resovia właśnie wyjechała z Rzeszowa i zażyczyli sobie halę na 18:30, kiedy to my ustaliliśmy sobie trening o 18 – powtórzył po raz kolejny poirytowany.
- Dzwoń do chłopaków i nie marudź. Powiedz, że mają być na 17.
Mój stoicki spokój i zdecydowanie jeszcze bardziej rozdrażniło Tomka. Tym razem powstrzymał się od kolejnego wybuchu i skwitował krótko:
- Nienawidzę, jak Resoviacy do nas przyjeżdżają.


***


Trening był stosunkowo krótki, ale wyczerpujący. Na potreningowe rozciągnięcie pleców Mariusza miałam ledwie 10 minut, bo już doszły nas słuchy, że siatkarze z Rzeszowa zmierzają do Energii.
- Jak po dzisiaj? Bolą? - zwróciłam się do Mariusza, przyciągając jego bark w lewą stronę.
- Mniej – skomentował – Zagram w sobotę, tak?
- Już ci mówiłam, że tak. Ale masz od razu poprosić o zmianę, jeśli cię coś złapie.
- MAJA! - zawołał w moją stronę Tomek, który właśnie wbiegł na halę – Będziesz jeszcze chwilę u siebie w gabinecie czy coś? Bo ja muszę lecieć, zapomniałem odebrać stroje z pralni... Dałbym ci klucze na halę, bo dzwonili do mnie ci z Rzeszowa, mają być dopiero za pół godziny, a ty masz najbliżej gabinet i jesteś...
- Okej, nie ma sprawy – przerwałam mu – Nie zapominaj czasami oddychać – dodałam za śmiechem i wzięłam od niego smycz z milionem mniejszych i większych kluczy.


***


Po treningu zawitał do mnie Aleks z Kłosem, ot tak, na pogawędkę. Siedzieli u mnie dobre pół godziny, nawijając o niczym, śmiejąc się z głupot tym samym skutecznie poprawiając mi humor. Prawie że siłą musiałam ich wyprowadzać z gabinetu. Po ich wyjściu szybko przebrałam się z klubowego dresu w swoje ciuchy. Popatrzyłam znużona na zegarek. Już dawno ktoś miał przyjść po te klucze. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, bo cały dzień w klubie trochę mnie zmęczył. Jednak po kimkolwiek z Rzeszowa jak na razie śladu nie było. Po kolejnych trzydziestu minutach czekania, ostro wkurzona podniosłam się z miękkiego krzesła, założyłam torebkę na ramię i chwyciłam w ręce swój płaszcz. Koniec tego, nie będę czekać na wielkie gwiazdy z Rzeszowa. Chwyciłam za klamkę, ostatni raz spojrzałam na stan gabinetu i już chciałam przyciągnąć drzwi w swoją stronę, ktoś mnie uprzedził. Tyle, że dwa razy intensywniej. Przy okazji prawie łamiąc mi palce prawej ręki
- Puka się – warknęłam, nie patrząc na „sprawcę”.
- Paul, chyba źle trafiliśmy – usłyszałam męski głos, mówiący po angielsku.  

_____________________________________

Nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale to tyle. Pozdrawiam

czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 8


Misiek miał stuprocentową rację. Zrozumiałam to dopiero o 3 nad ranem, siedząc na parapecie, bezcelowo wgapiając się w ciemną noc. Może wreszcie trzeba skończyć ten wyścig. Może rzeczywiście muszę się na chwilę zatrzymać. Popatrzeć, rozglądnąć się. Dostrzec. Moje życie przez ostatnie sześć lat było ciągłym wyścigiem. Zawsze jednak znajdowałam na to odpowiednie wyjaśnienie. Jestem przecież młoda. Jasne. Czy dobrze było mi się oszukiwać? Przyzwyczaiłam się. Łatwo jest się przyzwyczaić, kiedy żyjesz w poczuciu, że tylko to ci zostało. Oszukiwanie, ciągły wyścig. Gdzieś w tym próbujesz doszukiwać się szczęścia. Czy jest to w ogóle możliwe? Bywają przebłyski słońca. Bywają szczerze uśmiechy, pośród tysięcy zawistnych twarzy. Tylko, że zaraz po nich przychodzi burza. Burza wspomnień.
I choćbyś chciała, nie zatrzymasz ich.

***

Ledwo przytomna obudziłam się parę minut po 8. Błyskawicznie wykonałam telefon do Mariusza i Winiarskich, co by nie myśleli, że przepadłam czy zapomniałam o dzisiejszym poranku. W 10 minut udało mi się zatuszować nieprzespaną noc. Równo piętnaście po ósmej siedziałam już w czarnym land roverze Wlazłego.
- Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia – usłyszałam.
Świetnie.
- Nie mogłam spać w nocy.
- Coś się stało? - przeniósł skupiony wzrok z jezdni na mnie.
Pokręciłam głową.
- Przecież widzę – usłyszałam po chwili milczenia jego cichy głos. Arek gdzieś na tylnym siedzeniu urządził sobie jeszcze chwilę drzemki przed pójściem do przedszkola.
- Po prostu nie mogłam zasnąć – powtórzyłam dobitnie, cedząc każdy wyraz dosyć nieprzyjemnie.
Nie odezwaliśmy się więcej ani razu. Wiedziałam, że źle zrobiłam, warcząc na Mariusza bez powodu. Dziesięć minut później podjechaliśmy pod dom Winiarskich, z którego od razu wybiegł dobrze mi znany sześcioletni blondyn.
- MAJA! - wrzasnął Oliwier, wskoczył mi na kolana i sprzedał soczystego buziaka w policzek. Mimowolnie posłałam w jego stronę szeroki uśmiech.
- Cześć, mój mężczyzno – zaśmiałam się i zmierzwiłam mu grzywkę.
Kątem oka zauważyłam, jak Wlazły posyła mi zdziwione spojrzenie.
- Cześć wujek! – zwrócił się Winiarski junior do naszego kierowcy.
W odpowiedzi siatkarz pokręcił ze zdumieniem głową, po czym uśmiechnął się pod nosem i skupił się na prowadzeniu.
Po 20 minutach i Arek i Oliwier byli już odstawieni do przedszkola i zerówki. Co do tego drugiego, to nie mam już żadnych wątpliwości, że jest dzieciakiem, który cokolwiek by nie zrobił i tak wywoła na mojej twarzy szczery, szeroki uśmiech. Szczególnie kiedy kazuje się odprowadzić pod same drzwi zerówki, po czym żąda buziaka i przytulenia na pożegnanie. Oczywiście na oczach wszystkich swoich kolegów. A, wspominałam jeszcze, że wymusił też na mnie, żebym to ja go dzisiaj odebrała po zajęciach? I mimo to i tak kocham tego dzieciaka najmocniej na świecie.
- Już wiem w jaki sposób poprawić ci humor – odezwał się nagle przyjmujący, odrywając wzrok od jezdni.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Po prostu trzeba ci podstawić pod nos młodego Winiara.
Parsknęłam śmiechem. Po chwili nie wiedzieć czemu, oboje śmialiśmy się jak dwójka nastoletnich przyjaciół. I przez krótką chwilę było naprawdę dobrze.

***

Minął tydzień. Cały, długi tydzień. W niedzielę po raz pierwszy od czasu wyjazdu miałam okazję zobaczyć Skrę w akcji. Wygrany mecz uczciliśmy z Mariuszem i Arkiem wieczornym wyjściem do  kina. Mało ambitna bajka, którą wybraliśmy ze względu na Arka zdecydowanie wprowadziła nas w dobry humor.
Dzień później w klubie szybko rozeszła się informacja, że Vincić odchodzi, a jego miejsce zastąpi włoski rozgrywający – Boninfante. Będąc całym sercem za moimi Skrzatami, informacja ta oczywiście nie ominęła i mnie. Tego samego dnia wieczorem chłopcy wyjechali do Warszawy, na mecz z Politechniką.
Przyznam szczerze, że nie było wiele wolnego czasu. Nie wiem, czy odczuwali to siatkarze, ale ja na pewno tak. W każdym bądź razie – środowe, wieczorne spotkanie w warszawskim Torwarze było horrorem pod każdym względem. Politechnika nie po raz pierwszy pokazała, że jest czarnym koniem PlusLigi.
Ciężko mi się rozmawiało z Mariuszem po tym meczu. Ba. W ogóle mi się nie rozmawiało. Mało mówił, tłumaczył się zmęczeniem. Starałam się zrozumieć, chociaż gdzieś w głębi czułam, że tak naprawdę nie chce w rozmowie ze mną okazywać swojego smutku. Bo w końcu to na jego barki spadła odpowiedzialność za większość ataku, kiedy Atanasijević poszedł do kwadratu.
Siatkarze wrócili późno w nocy. Nie rozmawiałam z Mariuszem aż do czwartkowego południa, kiedy to przyszedł do mnie do domu. Jeśli myślicie, że wpadł na herbatę czy kawę, to jesteście w błędzie. Przyszedł dosłownie na 5 minut, tylko żeby się ze mną pożegnać. Wyjeżdżali do Gdańska na mecz z Lotosem, który również śledziłam przez pośrednictwo Polsat Sportu. Skrzaty pewnie wygrali 3:0, a statuetkę MVP zdobył Misiek, z czego strasznie się cieszyłam. Cieszyłam się także z tego, że w tym meczu Mariusz miał okazję wrócić na swoją nominalną pozycję. On zresztą też nie ukrywał radości. Tym razem nasza rozmowa telefoniczna po meczu wyglądała całkiem inaczej niż poprzednia. Ku mojemu zadowoleniu oczywiście.
Zadowolenie trwało jednak tylko do jego powrotu.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś o swoich plecach? - wystartowałam od razu, kiedy dzień później zobaczyliśmy się po jego powrocie.
Zdezorientowany, a jednocześnie zaskoczony spojrzał na mnie i już miał coś powiedzieć, kiedy go uprzedziłam.
- Skąd wiem? - zapytałam, wiedząc, że właśnie o to chciał on sam zapytać – Lecouna mi powiedział.
Założyłam ręce na piersiach i z wyczekiwaniem czekałam na jakikolwiek odzew z jego strony.
- Nie chciałem cię martwić.
- Boże, Mariusz... - jęknęłam.
Jestem tu dla ciebie. No już, może od razu mu to powiem. Skarciłam się w myślach.
- Dlaczego Daniel ci powiedział? - zapytał nagle siatkarz.
- A jak myślisz? - zapytałam retorycznie, bo chyba sam zrozumiał już powód Daniela - Znam twój organizm lepiej niż on. Rozmawiałam z nim i z resztą sztabu, zgodzili się, żebym to ja pomogła ci zlikwidować te bóle. Od ciebie tylko zależy, czy tego chcesz. Bo najwidoczniej nie, skoro mi nie powiedziałeś.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło, że wiesz... - zaczął się nieporadnie tłumaczyć - Och, nieważne, dziękuję. Jesteś wspaniała - wyrzucił z siebie szybko, po czym przyciągnął mnie na swoje kolana i zamknął w mocnym uścisku.
Westchnęłam i wtuliłam się mocno w jego szyję, pachnącą moimi ulubionymi perfumami.
- A ty niemożliwy - ucięłam krótko i splotłam swoje dłonie na jego karku.

"Nie przytula się człowieka bez powodu."

***

- Nie, nie, nie - powtórzyłam po raz kolejny, tracąc cierpliwość - Mariusz nie może i nie zagra z Tomisem we środę w Łodzi.
- Jesteś pewna, że nie jest jeszcze zdrowy? - usłyszałam po raz kolejny, tym razem z ust Nawrockiego.
- W porządku - odezwał się po raz pierwszy prezes Piechocki - Zdrowie Mariusza jest ważniejsze.
- Boże, dziękuję - westchnęłam ciężko z nutą zadowolenia, że wreszcie ktoś stanął po mojej stronie.
Spotkanie z całym sztabem nie było takie proste, jak zakładałam. Jako jedyna przedstawicielka płci pięknej musiałam wypracować sobie dobre argumenty i zdobyć chociaż cień zaufania ze strony mężczyzn.
- W takim bądź razie kto zagra na ataku? Aleks jest w jeszcze gorszej sytuacji niż Mario. Zostaliśmy bez atakującego - drążył dalej trener.
- Będziemy musieli wziąć kogoś z młodych - odparł szybko, z pewnością w głosie drugi trener Skry - Maciek.
- Tomis nie jest nadzwyczaj wybitnie wymagającym przeciwnikiem - dodałam.
Nawrocki jednak cały czas niezadowolony marszczył czoło.
- Daj spokój, Jacek - zwrócił się Piechocki do coacha - Lepiej żeby Mario był zdrowy i w formie na mecz z Resovią. Z Tomisem sobie poradzimy. Więc przestań wreszcie marszczyć to czoło i bierz się za tworzenie składu.
Uśmiechnęłam się promiennie w stronę prezesa i rzuciłam Nawrockiemu spojrzenie pełne triumfu. Jestem okropną kobietą, wiem.

***

Mariusz początkowo nie mógł się pogodzić z tym, że mecz z Tomisem będzie musiał oglądać z trybun. O wszystko obwiniał oczywiście mnie. Każdy pewnie w mojej sytuacji śmiertelnie by się obraził, ja jednak zachowałam kamienną twarz i po prostu ignorowałam każde jego niemiłe słowo w moją stronę. Nawet gdyby to nie był Mariusz, to i tak bym nie pozwoliła takiemu komuś zagrać. A z racji tego, że TO JEST Mariusz - tym bardziej nie dam mu sposobności zagrania w tym meczu. I może płakać, wyklinać mnie, rzucać krzesłami - w meczu nie zagra.
- Mógłbyś wreszcie przestać się tak zachowywać? - zapytałam podniesionym głosem w środę rano, poirytowana kompletnym brakiem porozumienia z nim - Właśnie próbuję ci pomóc, a ty nawet zasranej ręki nie chcesz wyprostować!
Aleks, którego na stanowisku obok rehabilitował Lecouna, popatrzył na nas zdziwiony. Zresztą - wszyscy patrzyli na nas dziwnie, odkąd Mariusz dowiedział się o tym, że nie zagra i postanowił nie odzywać się do mnie.
- Przestań zachowywać się jak dziecko i zrozum wreszcie, że nie robisz mi łaski leżąc tutaj! - nie wytrzymując ciągnęłam dalej - Proszę bardzo, możesz iść, wrócić do Bełchatowa i poprosić swojego lekarza rodzinnego, żeby zaczął rehabilitować ci plecy! Prosiłam wszystkich, żeby pozwolili ci odpuścić dzisiejszy mecz, ale najwidoczniej źle zrobiłam. Mogłeś wyjść w wyjściowej szóstce i przy pierwszym wyskoku złapać skurcz, a potem nie grać przez 10 tygodniu. Mam cię w dupie, Wlazły, rób co chcesz, chciałam ci pomóc.
Kiedy skończyłam wylewać swoją złość, chwyciłam telefon, leżący obok i z hukiem wyszłam z naszego gabinetu. Pieprz się, Wlazły. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.


____________________________________
Długo mnie nie było i zdaję sobie z tego sprawę. Pewnie nie byłoby mnie jeszcze dłużej, gdyby nie fakt, że od wczoraj leżę przykuta do łóżka z podejrzeniem zapalenia zatok. :( Nie polecam nikomu :) Głowę mi rozsadza, teraz jestem po paru tabletkach więc stwierdziłam, że wreszcie 'zepnę tyłek' i naskrobię dla Was rozdział. 
Za niewiele ponad tydzień czekają mnie testy gimnazjalne. O ile oczywiście wcześniej nie wyląduję w szpitalu. Naprawdę, tyle tak beznadziejnym sytuacji na raz dawno mnie nie spotkało. A to wszystko przez to, że w szkole dosłownie 'katują' nas sprawdzianami z całego roku, powtórkami na oceny, zaliczeniami, które wywierają naprawdę mega presję (przynajmniej na mnie, bo zawsze zależało nauce) i mają niby prowadzić do utrwalenia wiadomości przed egzaminami (pozwólcie, że nie skomentuję, nie mam słów na sposób myślenia moich nauczycieli). Ale jestem dobrej nadziei! :) Trzymajcie mocno kciuki za mnie.

Cały czas myślę o akcji tego opowiadania. Jak widzicie - przyspieszyłam minimalnie, bo wydawało mi się, że ciągnę to niemiłosiernie długo. Za niedługi czas (może już w następnym rozdziale? :)) pojawi się nowa postać - siatkarz oczywiście, który odegra niemałą rolę w tej historii :)
Najśmieszniejsze jest jednak to, że pisząc rozdział, cały czas zmieniam pomysły i wszystko to, co mam zaplanowane w głowie zmienia się w jednej chwili. Po cichu powiem Wam, że wcale nie miałam w planach kłótni Wlazłego i Mai o ten mecz, ale tak jakoś wyszło i... Podoba mi się to! :D

Okej, kończę, bo znowu czuję niemiłe skurcze w okolicach skroni. Jeszcze raz proszę Was o trzymanie kciuków za mnie, na pewno się przyda!
Po testach, które teoretycznie (w mojej sytuacji) mam 23, 24 i 25 kwietnia liczę na to, że będę mogła publikować tutaj rozdziały regularnie :) Ba - jestem nawet przekonana o tym.

Uściski dla Was wszystkich, dzięki, że jesteście ♥