poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 13


- I wtedy wiesz Pit się wkurzył...
Mój szybki powrót do gabinetu zmieszał trochę Resoviaków, którzy rozgościli się w najlepsze.
- My już będziemy lecieć – zerwał się z mojego biurka Achrem.
Skinęłam obojętnie głową i zaczęłam wrzucać moje ubrania do torby. Nie miałam nawet ochoty zapytać Grześka jak się czuje. W głowie cały czas miałam słowa Wlazłego, mimo że za wszelką cenę starałam się ich pozbyć z moich myśli.
- Dzięki wielkie – odezwał się Kosok, kiedy całą trójką stanęli w przed drzwiami – Nie wiem jak się mam odwdzięczyć.
- Nie ma sprawy. Nie musisz się odwdzięczać – rzuciłam słabym głosem, nie mogąc nawet zmusić się do uśmiechu.
- Może wpadłabyś do Rzeszowa?
Spojrzałam zdziwiona na środkowego.
- To znaczy... Wiesz... Na mecz czy coś.
Dwójka pozostałych Resoviaków również chyba była zdziwiona propozycją Kosoka.
- W sumie to chętnie – wypaliłam niespodziewanie, niewiele myśląc – Tylko ma być miejsce w pierwszym rzędzie. Żebym miała blisko, gdyby znowu trzeba było cię ratować.


***

- Maja! Hej, poczekaj!
Nie musiałam się odwracać żeby wiedzieć, kto za mną biegnie. Ten głos rozpoznałabym nawet w środku nocy. Mimo to nie do końca chciałam z nim teraz rozmawiać. Moje szybkie wyjście z Energii miało umknąć jego uwadze i spowodować szybie zakończenie naszej znajomości.
- Już myślałem, że cię nie złapię – wypłynęło z jego ust od razu, kiedy dobiegł do mnie.
- Spieszę się, przepraszam – mruknęłam i przyspieszyłam kroku.
Przyjmujący jednak nie odpuścił.
- Chciałem się pożegnać.
Przystanęłam i ogarnęłam wzrokiem ostatnich kibiców wychodzących z pokaźnego budynku. Ciężko westchnęłam. Dawno tak źle się nie czułam. Psychicznie, rzecz jasna.
- Zmęczona?
Jasne. Zmęczona życiem chyba. Co ja pieprzę w ogóle.
- Co jest?
- Tak, jestem zmęczona – wzruszyłam ramionami, nie mogąc wymyślić żadnej sensownej wymówki.
Ponownie ruszyłam przed siebie wolnym krokiem. Brązowookiego chyba ani trochę nie przekonało moje wyjaśnienie, bo szybko mnie dogonił. Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem, aż w końcu zmarszczył prawie niezauważalnie brwi.
- No chyba jednak nie – po tych słowach jego wieczny uśmiech znacząco zmalał z jego twarzy – Próbujesz mnie zbyć.
Zrobiło mi się głupio.
- Nie mam humoru po prostu – odparłam po chwili całkowicie szczerze.
- To widzę – uśmiechnął się ciepło - Ale jakieś pół godziny temu jeszcze się uśmiechałaś, więc? Co się stało?
- Nie powinieneś już być w autobusie? - spróbowałam po raz kolejny po prostu się go pozbyć. Mimo że wcale tego nie chciałam – Rozmawiałam z twoim trenerem przed chwilą. Mówił, że zaraz wyjeżdżacie.
- Nie wrócę do Rzeszowa, jeśli mi nie powiesz co się stało.

- Nie wygłupiaj się – odparłam, nie biorąc słów Amerykanina na poważnie.
- Mówię serio – jego głos stał się jeszcze poważniejszy – Nie chcę się z tobą rozstawać w takiej atmosferze. Jak powiesz co się stało, to będzie ci lepiej.
- Przecież wszystko jest dobrze.
- Posłuchaj...
- Nie, to ty posłuchaj – przerwałam mu, mając już dość tej rozmowy. Chciałam być sama – Nie znamy się, Paul. Wymieniliśmy parę zdań, tyle. Wracaj do Rzeszowa i nie zawracaj sobie głowy.
I mimo miliona sprzeczności zostawiłam Lotmana w osłupieniu, za cel obierając sobie bełchatowski dworzec.

Siedziała na trybunach stadionu warszawskiej Legii i obserwowała trening juniorów. Przyjazd do Warszawy był impulsem. Zdecydowanie najlepszym pomysłem od dłuższego czasu.
Samo obserwowanie młodych piłkarzy może nie przynosiło wewnętrznego uspokojenia i nie wywoływało radości, ale pomagało. Wreszcie mogła w spokoju uporządkować swoje myśli. Sama, bez tych wszystkich, którzy wiedzieli najlepiej jak powinna postępować i co powinna robić. Brakowało jej tylko jednej osoby.
Tato, dlaczego zapomniałeś o mnie? Dlaczego pozwalasz, żeby wszystko było tak beznadziejnie skomplikowane i trudne? Dlaczego cię tu nie ma? Pierwszy raz pozwoliła dopuścić do siebie takie myśli. Po raz pierwszy od Jego śmierci dopuściła się myśli o Nim. Myśli, których przez sześć lat skrzętnie unikała.
Dlaczego odrzuciła i tak potraktowała niczemu winnego chłopaka, który po prostu był miły? Może wreszcie czas spojrzeć prawdzie w oczy. Może po prostu czas dopuścić do siebie także tą myśl. Nigdy nie sądziła, że można być z kimś tak związanym. Z kimś, kto ma swoje życie, tak odległe od niej. Tak nieosiągalne, a jednocześnie na wyciągnięcie ręki.
Mariusz był. Był i jest, bez względu na to co by się działo. Niewytłumaczalnym faktem jest to, że są w naszym życiu ludzie, którzy bezwzględnie na to co robią, na to co my robimy, na to co się dzieje – zajmują w naszym sercu istotne miejsce. Cholernie duże i widoczne miejsce.
To nie jest miłość. To nie może być miłość. Właściwie czym jest miłość? Uczuciem?
Psa sąsiadki też darzę uczuciem, jednak nie jest on powodem tylu problemów i skomplikowanych sytuacji. Więc miłość jest powodem tych wszystkich komplikacji? Miłość jest komplikacją?
Czy może po prostu to jest przywiązanie? Bezwzględne przywiązanie, którego nie da się od siebie odrzucić?
Wysoki chłopak w niebieskiej koszulce z numerem 10 właśnie wykonał efektywny strzał z główki. Stojący przy linii bocznej w granatowym dresie trener skinął zadowolony głową. Blondynka oparła podbródek o zaciśnięte przy twarzy dłonie. Może to było to? Gdyby nie zrezygnowała... Gdyby grała dalej...
Odrzuciła od siebie wszystkie te absurdalne myśli.
Jesteś twarda. Nie możesz się rozczulać.

***

Późnym wieczorem, leżąc w hotelowym łóżku włączyła komórkę. Zignorowała nieustannie przychodzące smsy głównie z powiadomieniami o nieodebranych połączeniach i wybrała numer do mamy.
- Majeczka? Matko Boska, gdzie ty jesteś? - usłyszała spanikowany głos rodzicielki – Tak strasznie...
- Mamo, jestem w Warszawie.
Po chwili napiętego milczenia padło krótkie, pełne niedowierzania:
- W Warszawie?
- Po prostu... - zaczęła niepewnie, siląc się na twardy i obojętny ton – Muszę przemyśleć parę rzeczy. Sama.
- Co się...
- Nic – przerwała jej momentalnie blondynka, w dłoniach ściskając mocno poduszkę – Wrócę za parę dni. Nie martw się.
I kiedy od czerwonego przycisku, oznaczającego przerwanie połączenia dzieliły ją milimetry, usłyszała:
- Mariusz cały czas siedzi pod naszym domem. Czeka na ciebie i mówi, że musi z tobą porozmawiać.
Dziewczyna zacisnęła usta w cienką linię.
- Nikomu nie mów, że tu jestem. Nikomu, mamo.


***

- Tato?
Ojciec rzucił mi przelotne spojrzenie znad swojej sportowej torby.
- Dlaczego Lech? - zapytałam zamyślona, marszcząc brwi – Przecież większość swojej kariery grałeś w Łodzi.
- Ale już nie gram – odparł błyskawicznie – Jestem trenerem.
- Wiem, ale...
- Posłuchaj, Mała – zaczął łagodnie, odrywając się od pakowania – Kiedy miałem 11 lat trafiłem do Poznania. Spędziłem tam 6 cudownych lat i zostawiłem spory kawałek serca. Tam zdecydowałem, że będę piłkarzem.
Dalej nie rozumiałam.

- Są miejsca, z którymi wiąże się wiele wspomnień. Niektóre są tak silne, że po pewnym czasie wracają do nas ze zdwojoną siłą. Tak samo jest zresztą z ludźmi.
- I dlatego wybrałeś Poznań? Bo przypomniałeś sobie o tym, że kiedyś tam grałeś? - zapytałam z niedowierzaniem.
Tata roześmiał się i pokręcił głową.
- Są takie miejsca, gdzie serce mieszka całe życie.


***

- Rozumiem, że twoja sytuacja jest trudna – ciągnął dalej trener Wcześny, próbując przekonać mnie do zmiany zdania.
- Trudna? - syknęłam, a mój głos niebezpiecznie się złamał – Mój ojciec właśnie zmarł. Gdyby nie kopał tej pieprzonej piłki przez 30 lat swojego życia to byłby tutaj teraz z nami. Nie zachorowałby. Żyłby.
- Nie możesz tak mówić.
- Nie? - zapytałam łamiącym się głosem – To co, mam się oszukiwać? Czy może po prostu wrócić zaraz na boisko, a najlepiej pojechać do Czarnogóry na mistrzostwa?
Spojrzałam wyczekująco na obu mężczyzn. Prezes cały czas milczał, a Wcześny szukał chyba odpowiednich słów.
- Kończę z tym – padło z moich ust.
Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- Co? - palnął bezmyślnie prezes.
- Odchodzę z Legii. Z kadry też.
- Ale...
- Nie możesz tak...
- Mogę. Już nigdy więcej nie postawię nogi na murawie.
Odwróciłam się w stronę drzwi i pozwoliłam wreszcie spłynąć kilku łzom po moich policzkach.
- Myślisz, że twój tata by tego chciał? - padło zza moich pleców.
Przystanęłam, jednak nie odwróciłam się.
- Ja tego chcę. Jego już tutaj nie ma.
I kiedy już moja dłoń spoczęła na klamce, usłyszałam pytanie wypływające z ust prezesa:
- Wiesz co często powtarzał?
Zacisnęłam powieki i nacisnęłam klamkę.
- Żeby przeżywać życie, trzeba widzieć w nim sens. Żeby chcieć wstać rano z łóżka, trzeba widzieć w tym jakiś cel.
Pociągnęłam głośno nosem i niezdarnie wytarłam mokry policzek.
- Kiedy poczujesz, że życie wymyka ci się z rąk, wróć do Warszawy. Są takie miejsca, gdzie nieumyślnie zostawiasz coś ważnego. Są takie miejsca, gdzie serce mieszka całe życie.


***

Dwa dni później stanęła przed pokojem trenerskim w budynku warszawskiej Legii. Przez dwa dni na dobre odcięła się od wszystkiego. Wyłączyła telefon, nie korzystała z internetu ani telewizji. Samotne spacery późnym wieczorem po Warszawie były czymś, czego potrzebowała. Popołudniowe wpatrywanie się w treningi juniorów i juniorek może z pozoru nie było najciekawszym zajęciem, jednak pozwalało na swobodne przemyślenie wszystkich problemów, które pojawiły się znikąd.
Zapukała w szare drzwi, a kiedy usłyszała donośne 'proszę', wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi, aby później znaleźć się w przestronnym, białym biurze trenera.
- Tutaj masz te badania lekarskie... - mężczyzna po czterdziestce nawet nie obdarzył dziewczyny krótkim spojrzeniem, zajęty był młodzikiem, któremu skrzętnie starał się wytłumaczyć znaczenie wszystkich papierów, które trzymał w ręce – Musisz pogadać z Samczakiem, on wie wszystko.
- Trener Wcześny? - odważyła się wreszcie niepewnym głosem.
Lekko posiwiały mężczyzna wreszcie oderwał wzrok i przeniósł obojętny wzrok na blondynkę.
- Tak?
Dziewczyna znieruchomiała.
Czyli jednak. Dalej trenował młodych piłkarzy i piłkarki.
- Maja Adamczyk – podeszła bliżej – Możemy chwilę porozmawiać?
Wyraz twarzy starszego mężczyzny zmienił się w ułamku sekundy. Po usłyszeniu imienia i nazwiska dziewczyny jego oczy zrobiły się wielkie niczym pięciozłotówki.
- Adamczyk?
Nie mógł uwierzyć. To przecież było absurdalne. Nie mogła tutaj być. Kiedy jednak dziewczyna skinęła głową i niepewnie uniosła kąciki ust ku górze, był już pewien.


***

- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię tutaj zobaczę.
Odpowiednim miejscem na spotkanie po latach były trybuny. Oboje czuli się tam swobodnie.
- Co nie znaczy oczywiście, że się nie cieszę. Jestem zdziwiony.
Skinęła głową, ciągle zapatrzona w murawę i biegających po niej chłopców.
- Myślał pan, że „życie nigdy nie wymknie mi się z rąk”? - wreszcie oderwała wzrok od boiska i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.
Szybko zrozumiał. A właściwie to przypomniał sobie. Uśmiechał się w milczeniu, bo dobrze ją znał.
- Byłam 6 lat w Ameryce – zaczęła.
- Wiem.
Zdziwiła się.
- Po twoim odejściu wszyscy interesowali się tobą. Niektórzy nawet mówili, że dostałaś propozycję z Boston Breakers i dlatego wyjeżdżasz.
Parsknęła śmichem i pokręciła głową.
- Powiedziałam, że już nigdy nie zagram – spoważniała po chwili – Tak było.
- A teraz?
- Co teraz?
- Jesteś tu.
Zamyśliła się.
- Dwa tygodnie temu przyjechałam do Bełchatowa.
Trener spojrzał na nią wyczekująco. Ta jednak nadal zamyślona, wpatrywała się w murawę. Nie spieszyła się z wyjaśnieniami.
Zmieniła się.
- Wie trener za co lubię Amerykę?
I nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ciągnęła dalej:
- Odcięłam się tam od wszystkiego. Dałam się pochłonąć pracy i tylko to było priorytetem. Zero przywiązania do kogokolwiek i czegokolwiek. Zero ludzi, którzy mogliby się stać ważni w moim życiu.
- Uważasz to za dobre?

- Tak.
- To po co tu jesteś?
Zmarszczyła brwi i spojrzała zdezorientowana na mężczyznę. Otwarła usta, ale szybko je zamknęła. Potem znów. I jeszcze raz. Nie potrafiła znaleźć słów.
- Po co, Majka?
- Bo... To jest tak jakby... - zaczęła, odwracając ponownie wzrok – Tak właściwie... Nie umiem sobie poradzić.
Oczy niebezpiecznie ją zapiekły. Ale przyznała się. Na głos.
Może to ten moment?
- Zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie sześć lat nieustannie uciekałam. Teraz wróciłam, bo mój przyjaciel potrzebuje pomocy. Pojawiają się problemy, te głupie i banalne, ale i te całkiem poważne. Nie potrafię się tu odnaleźć. Brakuje mi taty. Brakuje mi normalnego życia i z minuty na minutę zdaję sobie sprawę, jakim słabym człowiekiem jestem. Nie umiem sobie z niczym poradzić i staram się jakoś... Nie przejmować, a jednocześnie tak cholernie... mi zależy.
Rozpłakała się jak małe dziecko. Wcześny złapał ją mocno za rękę.
- Jeśli długo próbujesz w sobie tłumić wszystkie emocje i uczucia, albo starasz się je po prostu omijać to one wrócą. Wrócą tysiąc razy silniejsze.
Minęła chwila, aż padły kolejne słowa. Dziewczyna uspokoiła głos i wytarła łzy z twarzy.
- To co mam zrobić?
- Znam cię, Maja – zaczął łagodnie trener – Mimo że się strasznie zmieniłaś przez te parę lat to dobrze wiem, czego chcesz. Ty zresztą też.
- Nie przyszłam tu, żeby popatrzeć na murawę i uświadomić sobie, że tęsknię za tym.
- To po co? - zapytał po raz kolejny tego dnia.
- Przemyśleć parę rzeczy.
- I udało się?
Nie odpowiedziała, ale oboje znali odpowiedź na to pytanie.
- Wiesz dlaczego się tak pogubiłaś?
Kątem oka rzuciła mu pytające spojrzenie.
-
Żeby przeżywać życie, trzeba widzieć w nim sens. Żeby chcieć wstać rano z łóżka, trzeba widzieć w tym jakiś cel – zacytował dobrze znane jej słowa – Jaki miałaś cel i sens przez ostatnie sześć lat?
- Zapomnieć – odpowiedziała automatycznie.
- Naprawdę myślisz, że to możliwe?
- Nie.
- To może pora znaleźć nowy sens i obrać inny cel?


***

Wsiadając do autobusu stojącego na stanowisku 9 na warszawskim dworcu wiedziała już wszystko. Po paru godzinach nużącej jazdy, w końcu ujrzała jej ukochany Bełchatów. Od razu po wyjściu z pojazdu pokierowała się w dobrze znanym jej kierunku.
- Cześć – wypaliła od razu, kiedy otworzyły się przed nią drzwi.
Zdziwienie na jego twarzy było ogromne. Po chwili na jego twarzy zagościł uśmiech. Chyba uśmiech niedowierzania.
- Boże, Maja – bez zastanowienia wziął ją w ramiona. Nie opierała się – Przepraszam za tamto. Możesz mnie zwyzywać od debili i zazdrosnych dupków, ale nigdy więcej czegoś takiego nie rób. Tak cholernie się martwiłem.
- Okej – odparła całkiem spokojnie w jego szyję – Ale najpierw porozmawiamy. Szczerze.

__________________________________
Mam nadzieję, że przynajmniej długość wam odpowiada (o ile byliście w stanie dobrnąć do końca), bo mi osobiście podobała się tylko muzyka :)
Podsumowując - dawno nie napisałam takiego chłamu. 

czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 12


Środkowy Resovii blady jak ściana klęczał na kolanach, próbując złapać oddech.
Niewiele zastanawiając się, podbiegłam pod siatką do niego. Był już otoczony przez wszystkich siatkarzy. Dobrze wiedziałam co się dzieję i co trzeba zrobić.
- Trzeba go stąd wynieść – zarządziłam szybko i zarzuciłam sobie na ramię ciężką rękę Kosoka.
- A ty to... - nagle pojawił się lekarz Resoviaków.
- Jest pan lekarzem, czy nie? Waszemu zawodnikowi trzeba pomóc, a wy stoicie jak idioci – warknęłam w stronę siatkarzy i mężczyzny, po czym z trudem wyprostowałam się, próbując utrzymać jakoś siatkarza, który nadal dusząc się wisiał na moim ramieniu.
- Chodź, Grzesiek – odezwał się wreszcie lekarz i pomógł mi w prowadzeniu dwumetrowca.
Odwróciłam się jeszcze w stronę Skrzatów, aby się upewnić, że Daniel zajął się poszkodowanym Kłosem. Na szczęście już pomagał środkowemu, który wciąż krzywił się z bólu. Wszystko działo się tak szybko, że sama nie wiedziałam do końca co robię. Jedyne co do mnie docierało, to brawa, połączone z pojedynczymi buczeniami kibiców i ciekawskie spojrzenia. Zignorowałam wszystko i jak najszybciej się dało, wyszliśmy, a właściwie to wytoczyliśmy się w trójkę z hali. Środkowy wciąż ciężko dyszał, nie mogąc złapać równego, miarowego i pełnego oddechu.
Jedną ręką otworzyłam drzwi mojego gabinetu, który był tuż przy hali.
- Siadaj – położyliśmy Kosoka na krześle, a ja od razu otwarłam na oścież ogromne okno. Zaraz potem usłyszałam, jak środkowy bierze głęboki wdech. Świeże powietrze pomogło. Jak zawsze.
- Jesteś astmatykiem, hm? - upewniłam się, cały czas siląc się na spokój i opanowanie. To było w takich chwilach najważniejsze.
Lekarz Soviaków obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. Kosok tylko przytaknął głową.
- Ale... - zająknął się lekarz.
- Niech mi pan tylko nie mówi, że pan nie wiedział – syknęłam – Masz swoje pastylki? - zwróciłam się tym razem do siatkarza.
- Jestem w sztabie od miesiąca – powiedział, jak gdyby to miało być dobrym wytłumaczeniem. Nie było. Przynajmniej dla mnie.
- A ja od tygodnia – odparłam, gdzieś w głębi czując cień dumy. Środkowy, który zaczął już miarowo oddychać parsknął śmiechem.
- Lepiej? - zwróciłam się w jego stronę – Co z tymi pastylkami?
- Nie mam – odparł słabym głosem – Przez ostatnie pół roku nie były mi potrzebne, więc...
- To widać nieźle radzisz sobie ze stresem – przerwałam mu, grzebiąc w dużej szafce – Nie pomyślałeś, że na takie mecze warto je zabrać?
Trzasnęłam drzwiczkami szafki. W ręce trzymałam już odpowiednie lekarstwo.
- To nie stres – zaczął, prostując się na krześle – Kłos uderzył mnie kolanem w brzuch.
- Przy okazji skręcając sobie kostkę – zaśmiałam się, a środkowy mi zawtórował.
Lekarz Sovii stał cały czas przy oknie z posępną miną.
- Masz – wyciągnęłam dwie tabletki z opakowania i podałam je Grześkowi.
- Powinniśmy wrócić na halę – odezwał się po raz pierwszy, trochę ponurym głosem mężczyzna stojący przy oknie.
- Pewnie – prychnęłam, nie mogąc opanować swojej narastającej niechęci do medyka Resovii – Jeśli chcemy, żeby znowu nam padł na środku boiska to możemy nawet pobiec.
Lekarz wydawał się zignorować moją ironię. Albo i nie znalazł dobrej odpowiedzi.
- Jesteś w stanie wrócić na halę? - zwrócił się do siatkarza.
- Lepiej będzie jak zostanę – odezwał się po chwili środkowy – Tam jest duszno.
Mężczyzna raczej nie był zachwycony decyzją Grześka.
- Zostanę tutaj z nim – zaoferowałam się, nie myśląc wiele – A pan niech wraca i może wreszcie...
Kiedy już miałam na końcu języka dosyć nieprzyjemne zakończenie zdania, lekarz skinął głową i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Po jego wyjściu parsknęłam śmiechem i przeniosłam wzrok na nadal słabo wyglądającego siatkarza.
- Dziwny człowiek – skwitowałam – Chcesz czegoś się napić? Dalej jesteś trochę blady.
Pokręcił głową.
- Skąd wiedziałaś? - zapytał po chwili.
Westchnęłam i oparłam się o duże biurko.
- Że jesteś astmatykiem? - zapytałam retorycznie.
Skinął głową i oparł się wygodnie, zaciągając się świeżym powietrzem.
- Mój tata miał astmę – powiedziałam cicho po chwili, uważnie przyglądając się drzewom za oknem.
- Miał?
- Miał.
Nie zapytał o nic więcej, skinął po prostu głową na znak, że rozumie i przymknął oczy, cały czas delektując się zimnym, rześkim powietrzem. W duchu cieszyłam się, że nie zadawał zbędnych pytań. Oboje przebywaliśmy w ciszy, która ani trochę mi nie przeszkadzała.
- Tak w ogóle to dzięki – odezwał się po paru minutach, kiedy do moich uszu dobiegły kolejne, trochę stłumione okrzyki kibiców z hali – Nie musiałaś tego robić.
- No pewnie, przecież wasz lekarz zrobiłby to lepiej – zaśmiałam się – Wybacz, ale nie mogę zrozumieć, co on robi w waszym sztabie.
Wzruszył ramionami. Nie mówił wiele i w sumie nie przeszkadzało mi to ani trochę. Wręcz przeciwnie – nawet mi się to chyba podobało.
- W każdym bądź razie nie ma za co – dokończyłam i uśmiechnęłam się lekko.
Po tych słowach znowu zapadło milczenie.


***

- KOSA?! MATKO, GRZESIEK!!! - błyskawicznie przeniosłam wzrok na drzwi gabinetu. Do środka po kolei wbiegł Ignaczak, Achrem, Lotman i Nowakowski.
- CO Z TOBĄ?!
- MYŚLELIŚMY, ŻE UMIERASZ TAM NA ŚRODKU BOISKA...
- PITER NIE MÓGŁ SKOŃCZYĆ ŻADNEGO ATAKU, BO TAK SIĘ MARTWIŁ...
- KOSOK, DEBILU, NIGDY WIĘCEJ CZEGOŚ TAKIEGO NIE RÓB...
Po chwili przekrzykiwania się siatkarze dostrzegli moją obecność. How nice, panowie.
- Cześć – zdobył się pierwszy Lotman, a ja odpowiedziałam mu uśmiechem.
Przeniosłam wzrok na resztę. Pierwszy ze śmiesznego rządku, który utworzyli w trójkę, wystąpił kapitan Resoviaków.
- Alek jestem – przedstawił się śmieszną, łamaną polszczyzną – Naprawdę nie wiem jak ci dziękować, bo gdyby nie ty... Kosok przecież...
- Matko, Alek, plątasz się jakbyś Polakiem nie był – zaśmiał się Ignaczak – Ty jesteś Maja. Paul o tobie mówił.
Spojrzałam pytającym wzrokiem na Amerykanina, który chyba nie bardzo rozumiał po polsku.
- Czyli już wiecie, że jestem wredną, blond zołzą...
- ...która przypadkiem uratowała życie Kosie – dokończył za mnie libero, śmiejąc się – Tak wiemy. Krzysiek jestem.
Uścisnęłam jego wyciągniętą rękę, potem dołączył się też Alek. Oficjalne przedstawianie się na nami, cudownie.
- I jak tam Grzesiek? Lepiej? - po obdarzeniu mnie ostatnimi uśmiechami dwójka siatkarzy z Rzeszowa dopadła środkowego. Naprzeciwko mnie nadal stał uśmiechnięty Lotman.
- To jakiś wyuczony uśmiech po gładko przegranym meczu? - zasugerowałam w końcu.
Paul zaśmiał się, a ja wyminęłam go w drzwiach.
- Jakbyście czegoś potrzebowali, to będę na hali - zwróciłam się do głośno rozmawiających Resoviaków, na czele z Ignaczakiem – Wracam jak skończą się rozciągać. Możecie zostać, tylko nie wpuszczajcie tu żadnych gości z kamerą albo mikrofonami.
Siatkarze spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Straszny syf tutaj mam – wyjaśniłam na koniec, obróciłam się, a do moich uszu dobiegły śmiechy.
- Nie przegraliśmy tak gładko – w mgnieniu oka przy moim ramieniu znalazł się Amerykanin.
Uniosłam brwi do góry i przeniosłam wzrok na mojego towarzysza.
- Czyli te śpiewy kibiców Skry to na waszą cześć były...
Po korytarzu rozległ się śmiech Amerykanina. Który swoją drogą co raz bardziej mnie uzależniał, bo cały czas wywoływał podobną reakcję na mojej twarzy.
- Okej, przyznaję się – zaczął przyjmujący – Dostaliśmy 3:0.
- A ty i tak dalej się uśmiechasz – stwierdziłam machinalnie – Nie boli cię szczęka od tego szczerzenia?
- Nie szczerzę się – oburzył się.
- A ja nie jestem ani trochę ironiczna i sarkastyczna – wywróciłam oczami i przeszłam przez ogromne wejście do hali. Kibice powoli wychodzili, jednak bez problemu można było dostrzec małe tłumy, które gromadziły się przy siatkarzach rozdających autografy.
- Możemy prosić o autograf?
Przed nami znikąd wyrosło parę szczerzących się nastolatek z kartkami, zeszytami i flamastrami w rękach. Paul rzucił mi zmieszane spojrzenie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Zobaczymy się później? - rzucił w moją stronę wyraźnie starając się, żeby otaczające go dziewczyny nie usłyszały.
- Może – mrugnęłam do niego i obróciłam się na pięcie, za cel obierając sobie rozmawiającego z Danielem Mariusza.
- Jak tam? - przysiadłam koło Wlazłego, a Lecouna rzucił w moją stronę lekki uśmiech, wstał z krzesła i skierował się w stronę trenera.
- Dobrze.
Zmarszczyłam brwi. Nie wyglądał jakby właśnie odniósł miażdżące zwycięstwo nad Resoviakami.
- Mówiłam, żebyś poprosił o zmianę...
- Jest dobrze.
- Widziałam, jak się krzywiłeś.
Siatkarz prychnął i zaczął uważnie przyglądać się butelce, w której została resztka napoju.
- Co jest? - zapytałam twardo, kładąc dłoń na jego ramieniu. Coś wyraźnie było nie tak.
- Nic, daj spokój – mruknął i wstał z krzesła, rzucając butelkę do worka obok.
- Co się dzieje? - nie dałam za wygraną i stanęłam przed nim z założonymi rękami na piersiach.
Chwilę milczał, po czym ubrał bluzę klubową ze swoim numerem.
- Nie powinnaś była się tak zachowywać – zaczął po chwili, wzrokiem błądząc po hali. Ani razu odkąd do niego podeszłam nie spojrzał mi prosto w oczy.
- Jak? - wypaliłam automatycznie.
Kapitan westchnął i zaczął odklejać ze swoich palców plastry.
- Resovia ma swój sztab – zaczął, skupiając się na białej taśmie – Nie powinnaś się tak rzucać do pomocy.
Po tych słowach dosłownie wbiło mnie w podłogę. Zamrugałam parę razy z niedowierzaniem.
- Ty sobie żartujesz?
Kolejny biały plaster „uwolnił” palce Wlazłego po czym znalazł się na krześle obok.
- Miałam stać i się patrzyć? - zapytałam wkurzona, unosząc głos – Może czekać aż się udusi?
- Raczej czekać, aż ich lekarz zareaguje – ciągnął obojętnym głosem – Może powinnaś zrezygnować z pracy tutaj, skoro cię tak ciągnie do Rzeszowa?
Stałam z rozchylonymi ustami nie wierząc w to, co właśnie słyszałam z ust mojego przyjaciela.
- Do Lotmana miałabyś bliżej. Same plusy.
Otworzyłam usta, ale nie mogłam zdobyć się na cokolwiek. Czułam tylko, jak ogromny ciężar spadł na moje serce.
- Nawet nie umiesz zaprzeczyć – usłyszałam na koniec, a po chwili zostałam sama.
Siadłam w osłupieniu na czarnym krześle, z ogromnym ściskiem w gardle.

Za często zdarza się tak, że słowa ranią bardziej niż prawdziwe uderzenie w policzek.”

_____________________________________

Miał być dłuższy, ale skończyłby się w nijakim momencie. Żałuję, że nie mogłam dodać czegoś dłuższego, ale lubię mieć dobre zakończenia, dlatego zostawiam tak, jak jest. Na pocieszenie powiem Wam, że mam już kawałek kolejnego, więc następny rozdział pojawi się szybko.

Dodałabym wczoraj, ale niespodziewanie musiałam jechać z moją mamą do szpitala. Mam jednak nadzieję, że wynagrodziłam Wam ten dzień czekania dłużej i rozdział w Waszych oczach nie będzie takim dnem, jak w moich :p

Mam już ponad 10 tysięcy wyświetleń - nie wiem jak dziękować! Najbardziej cieszy mnie jednak to, że pojawiają się komentarze od anonimowych czytelników. Nawet nie wiecie, jak takie coś cieszy. 

A, właśnie. Chciałabym jeszcze nawiązać do komentarza, który pojawił się pod ostatnim rozdziałem, a nie odpowiedziałam tam na niego. "Super opowiadanie naprawdę miło się czyta, ale robienie z Pauliny czarnego charakteru lekko mnie podirytowało, czemu? W sumie uważam tą kobietę za wspaniałą osobę, więc pewnie dlatego."
Zaczęłam się tak zastanawiać właśnie dzisiaj nad tym komentarzem. W moich oczach ta kobieta też jest jak najbardziej w porządku, uwierz mi :) Ale w mojej historii od początku wiedziałam, że nie będzie najpozytywniejszą postacią. To jest dopiero początek i chcę tylko uprzedzić, że może być jeszcze mniej ciekawie i kolorowo w związku z jej osobą. Dlatego jeśli komukolwiek to przeszkadza czy drażni kogoś moje wykreowanie Pauliny to myślę, że warto sobie odpuścić to opowiadanie. Nie mówię tego z jakąś złością czy żalem, nie :) Cieszę się, że pojawił się taki komentarz, bo wreszcie oprócz miłych słów dowiedziałam się, co może się ewentualnie nie podobać w mojej historii.

Rozpisałam się, ale to dlatego, że długo mnie tutaj nie było. Ale kończę więc - do następnego!