„Mam
dla Ciebie bilet, mam nadzieję, że to nadal aktualne? :)”
„Co się dzieje? Nie odbierasz, odezwij się :)”
„Martwię się”
„Oddzwoń, czekam ”
„Co się dzieje? Nie odbierasz, odezwij się :)”
„Martwię się”
„Oddzwoń, czekam ”
„Jestem
już w Częstochowie. Nie wiem o co chodzi, ale... Po prostu się
odezwij”
- Paul? Strasznie cię przepraszam, ale miałam tak dużo na głowie, że kompletnie zapomniałam o meczu...
- Tak myślałem – odpowiada całkiem spokojnie, jednak w jego głosie wyczuwam odrobinę szorstkości.
- Winiarski złapał wczoraj kontuzję na meczu charytatywnym i... Jest jeszcze jakaś szansa, że się dzisiaj zobaczymy? - ciągnę nerwowym głosem.
- Nie pytaj głupio, Maja – śmieje się, a ja czuję nieopisaną ulgę – Właściwie to miałem nawet zamiar przejechać się do Bełchatowa, jeśli byś dzisiaj nie mogła być na trybunach.
- O – dukam tylko zdziwiona – Naprawdę?
- Nie, na żarty – ponownie słyszę słuchawce jego śmiech – Bilet zostawiam u Kosoka, bo dzisiaj nie będzie grać. Do zobaczenia na meczu.
***
Tym razem zdążam na mecz punktualnie. A nawet wyjątkowo wcześniej, bo wchodząc na halę dostrzegam jeszcze rozgrzewających się Resoviaków i zawodników AZS-u.
- Nie wierzę, że jesteś na czas.
- Heeej – momentalnie wylewam swoje udawane oburzenie – To, że raz się spóźniłam...
- Dobra, dobra – przerywa mi szybko środkowy, z politowaniem na twarzy.
- A idź, Kosok – syczę mało przyjemnie i zajmuję miejsce obok siatkarza.
Miejsca w pierwszym rzędzie przy samym boisku są przeważnie zarezerwowane dla tych najważniejszych. Zawodników, rodzin siatkarzy czy często ważnych ludzi z siatkarskiego świata. Ale na pewno nie dla mnie. Czując na swoich plecach spojrzenia ludzi z 2,3 i kolejnych rzędów sama czuję się, jakby to ująć łagodnie – skrępowana.
- Swoją drogą Paul niezłe ci miejsca sprawia na te mecze – jakby czytając mi w myślach stwierdza Grzesiek, znacząco uśmiechając się z moją stronę.
- Chyba jeszcze nie wie, jak głupio się czuję wśród tych wszystkich żon, dziewczyn, partnerek, dzieci i tak dalej...
- To mu o tym powiedz. Co za problem?
Wzruszam ramionami. No właśnie – co za problem? A, no tak. Jeden, najważniejszy. Paul jest tak cholernie miłym człowiekiem, że nie potrafię mu odmówić. Zawsze i od zawsze. Po prostu całkowicie szczerze uprzejmy, sympatyczny i stwarzający pozory człowieka bez problemów. A w tym wszystkim najgorsze jest to, że nawet ja – często cyniczna, ironiczna, sarkastyczna, opryskliwa i denerwująca kobieta – bez problemu „poleciałam” na coś takiego.
- Paul jest strasznie miły, co?
Parskam śmiechem.
- Cholera, Kosok – śmieję się w najlepsze, nie zwracając uwagi na odrobinę karcące spojrzenia kobiet siedzących obok – Czytasz mi w myślach, czy co jest z tobą?
Środkowy odpowiada mi skromnym uśmiechem i skupia się na oglądaniu rozgrzewki kolegów.
- Czasami jest aż zadziwiająco miły. To znaczy nie w jakimś negatywnym tego słowa znaczeniu. Po prostu uśmiechać się nawet w sytuacjach, w których inni ludzie pewnie rzucali by krzesłami. To trochę dziwne dla mnie – nie wiedzieć czemu wyrzucam wszystko co mi siedzi w głowie w kierunku czarnookiego – Ale chyba za to go lubię.
Uśmiecham się lekko i podążam wzrokiem za truchtającym wokół boiska Ignaczakiem. Od razu wyłapuje moje spojrzenie i macha gorliwie w geście przywitania. Bez zastanowienia odwzajemniam gest.
- Jest Amerykaninem, oni tak mają – odzywa się po chwili mój towarzysz.
- Byłam w Ameryce przez 6 lat...
Pierwszy raz słyszę zduszony śmiech środkowego.
- ...a jestem kompletnym przeciwieństwem Paula – kończę.
- I chyba właśnie za to cię lubi.
Spoglądam zaciekawiona na siatkarza, który również odrywa wzrok od swojej drużyny. On jedynie w odpowiedzi wzrusza ramionami, mruga do mnie z uśmiechem i wraca do oglądania rozgrzewki
Resoviaków.
***
Resovia wygrywa mecz za trzy
punkty. Mimo zdecydowanej przewagi w wyniku na korzyść Rzeszowian,
mecz nie był tak prosty. Siatkarze AZS-u nie odpuszczali do
ostatniej piłki, a widać to po zmęczonych twarzach podopiecznych
trenera Kowala. MVP zostaje kapitan Resoviaków, co spotyka się z
ogromną aprobatą i aplauzem kibiców tejże drużyny, przybyłych
specjalnie na ten mecz z południa Polski.
Nawet nie wiem kiedy na swoim policzku czuję ciepłe usta Amerykanina i przesuwające się po mojej talii jego silne ręce.
- Cześć, mistrzu – śmieję się, po czym podnoszę głowę i wyciągam szyję tak, że od twarzy Lotmana dzieli mnie „jedynie” jakieś dwadzieścia centymetrów.
- Jaki tam mistrzu – wtóruje mi szybko i posyła swój najszczerszy, szeroki uśmiech.
Przyglądamy się swoim twarzom w milczeniu, jednak z uśmiechami na ustach. Jest zadowolony i widać to w jego brązowych tęczówkach.
- Znajdziesz dla mnie chwilę jeszcze dzisiaj? - pyta nagle.
- Zależy jak długą chwilę – śmieję się.
Siatkarz niespodziewanie nachyla się bardziej nade mną i przybliża usta do mojego ucha. Zaciskam dłonie mocniej na jego koszulce.
- Tak długą, żeby wystarczyło czasu na kolację – mówi cicho, prosto do mojego ucha, wywołując cholernie miłą falę dreszczy.
- Nie czaruj, Lotman – śmieję się drżącym głosem – Zaraz będziecie wyjeżdżać do Rzeszowa.
Oddala twarz tak, że ponownie mogę zobaczyć jego brązowe oczy.
- Kto będzie wyjeżdżał, to będzie. Ja na pewno nie – przekręca głowę na bok i uśmiecha się – Przyjechałem swoim samochodem.
Unoszę brwi ku górze, nie kryjąc zdziwienia.
- Powiedziałem trenerowi, że chcę zostać dłużej z taką jedną blondynką. Chyba wiedział o kogo chodzi, bo nawet chciał pożyczyć mi swoje auto.
Nawet nie wiem kiedy na swoim policzku czuję ciepłe usta Amerykanina i przesuwające się po mojej talii jego silne ręce.
- Cześć, mistrzu – śmieję się, po czym podnoszę głowę i wyciągam szyję tak, że od twarzy Lotmana dzieli mnie „jedynie” jakieś dwadzieścia centymetrów.
- Jaki tam mistrzu – wtóruje mi szybko i posyła swój najszczerszy, szeroki uśmiech.
Przyglądamy się swoim twarzom w milczeniu, jednak z uśmiechami na ustach. Jest zadowolony i widać to w jego brązowych tęczówkach.
- Znajdziesz dla mnie chwilę jeszcze dzisiaj? - pyta nagle.
- Zależy jak długą chwilę – śmieję się.
Siatkarz niespodziewanie nachyla się bardziej nade mną i przybliża usta do mojego ucha. Zaciskam dłonie mocniej na jego koszulce.
- Tak długą, żeby wystarczyło czasu na kolację – mówi cicho, prosto do mojego ucha, wywołując cholernie miłą falę dreszczy.
- Nie czaruj, Lotman – śmieję się drżącym głosem – Zaraz będziecie wyjeżdżać do Rzeszowa.
Oddala twarz tak, że ponownie mogę zobaczyć jego brązowe oczy.
- Kto będzie wyjeżdżał, to będzie. Ja na pewno nie – przekręca głowę na bok i uśmiecha się – Przyjechałem swoim samochodem.
Unoszę brwi ku górze, nie kryjąc zdziwienia.
- Powiedziałem trenerowi, że chcę zostać dłużej z taką jedną blondynką. Chyba wiedział o kogo chodzi, bo nawet chciał pożyczyć mi swoje auto.
***
- Jeszcze jedna taka
kolacja i będziesz mnie musiał podnosić z krzesła – udaję
oburzenie, jednak na ustach utrzymuję lekki, zdradzający wszystko
uśmiech – No i zacznę narzekać, że nie mieszczę się w swoje
spodnie.
- To groźba, tak? - śmieje się przyjmujący, otaczając mnie swoim ramieniem i tym samym przyciskając mnie do swojego ciała.
- Całkowicie poważna!
- Jak przestaniesz się mieścić w spodnie, to pożyczę ci swoich, żebyś miała na zapas w pasie.
Zatrzymuję się i odsuwam od siebie Amerykanina. Staję w założonymi rękami, siląc się na naburmuszoną minę.
- Nie za bardzo poniosła cię ta wygrana?
Chwilę milczy, a szeroki uśmiech nie schodzi mu ani na sekundę w ust.
- Maaaja – wzdycha i kładzie mi swoje dłonie na talii, uważnie lustrując moją twarz – Uwielbiam jak patrzysz na mnie tą złą miną.
Parskam śmiechem i obracam głowę w bok.
- Mam rozumieć, że się gniewasz?
Moje wymuszone milczenie sprawia, że uśmiech Amerykanina jeszcze bardziej się powiększa. Po chwili czuję, jak jego prawa dłoń wsuwa się pod mój rozpięty płaszcz.
- Podobno masz łaskotki – przesuwa palce jeszcze wyżej, a ja zagryzam dolną wargę – W sumie to chyba dobra okazja, żeby to sprawdzić.
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.
- Teraz to się dopiero gniewam! - śmieję się i obracam się w kierunku oświetlonej alejki. Nie obdarzam Amerykanina ani jednym spojrzeniem i ruszam szybkim krokiem.
- Czyli teraz będziemy szli w milczeniu całą drogę na parking? - słyszę nagle, ale nie zatrzymuję się, ani nie spoglądam na siatkarza – Mi pasuje.
I nim zdążam zrobić zdziwioną minę, czuję przyjmujący splata swoje palce z moimi, a mnie po raz kolejny tego dnia zalewa miła fala dreszczy.
- To groźba, tak? - śmieje się przyjmujący, otaczając mnie swoim ramieniem i tym samym przyciskając mnie do swojego ciała.
- Całkowicie poważna!
- Jak przestaniesz się mieścić w spodnie, to pożyczę ci swoich, żebyś miała na zapas w pasie.
Zatrzymuję się i odsuwam od siebie Amerykanina. Staję w założonymi rękami, siląc się na naburmuszoną minę.
- Nie za bardzo poniosła cię ta wygrana?
Chwilę milczy, a szeroki uśmiech nie schodzi mu ani na sekundę w ust.
- Maaaja – wzdycha i kładzie mi swoje dłonie na talii, uważnie lustrując moją twarz – Uwielbiam jak patrzysz na mnie tą złą miną.
Parskam śmiechem i obracam głowę w bok.
- Mam rozumieć, że się gniewasz?
Moje wymuszone milczenie sprawia, że uśmiech Amerykanina jeszcze bardziej się powiększa. Po chwili czuję, jak jego prawa dłoń wsuwa się pod mój rozpięty płaszcz.
- Podobno masz łaskotki – przesuwa palce jeszcze wyżej, a ja zagryzam dolną wargę – W sumie to chyba dobra okazja, żeby to sprawdzić.
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.
- Teraz to się dopiero gniewam! - śmieję się i obracam się w kierunku oświetlonej alejki. Nie obdarzam Amerykanina ani jednym spojrzeniem i ruszam szybkim krokiem.
- Czyli teraz będziemy szli w milczeniu całą drogę na parking? - słyszę nagle, ale nie zatrzymuję się, ani nie spoglądam na siatkarza – Mi pasuje.
I nim zdążam zrobić zdziwioną minę, czuję przyjmujący splata swoje palce z moimi, a mnie po raz kolejny tego dnia zalewa miła fala dreszczy.
***
Opieram się o drzwi
pasażera mojego samochodu i patrzę wyczekująco na
brązowookiego.
- Na pożegnanie też mi nic nie powiesz? - pyta, a ja staram się ukryć uśmiech, który w jego obecności nie sposób zmazać mi z twarzy – W takim bądź razie będę musiał sobie poradzić inaczej.
Podnoszę niepewny wzrok na siatkarza. Ten wydaje się, że bez zastanowienia zmniejsza maksymalnie odległość pomiędzy naszymi ciałami i kładzie obie dłonie na moich policzkach.
- Masz jakieś plany na święta? - pytam wreszcie.
Siatkarz uśmiecha się szeroko i przybliża swoją twarz. Próbuję stać twardo, jednak kiedy styka swój nos z moim tracę resztki pozornego opanowania.
- Czemu pytasz? - pyta cicho, a ja czuję jego ciepły oddech na swoich ustach.
- Pomyślałam, że może chciałbyś przyjechać do Bełchatowa – odpowiadam szybko – Do mnie.
Jego początkowe zdziwienie na twarzy przeradza się w szeroki uśmiech. Po chwili spuszcza swoje dłonie z moich policzków i przenosi je na szyję, którą zaczyna gładzić opuszkami palców.
- Chcesz ze mną spędzić święta?
Kiwam głową.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – obdarza mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem i cmoka przelotnie w czubek nosa – Twoja mama nie będzie miała nic przeciwko?
- Kiedyś musiałaby cię w końcu poznać. To dobra okazja – wzruszam ramionami, już prawie czując czoło schylającego się Amerykanina na swoim. - Nie boli cię kark od tego schylania?
Siatkarz nie odpowiada mi śmiechem, co szybko tłumi mój.
- Chciałbym coś jeszcze zrobić – mówi poważnie, patrząc mi w oczy.
Zakłada mi za ucho kosmyk włosów, który niechciany pojawił się na mojej twarzy i uśmiecha się tak, że miękną mi kolana.
- Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna?
Nawet jeśli bym chciała cokolwiek odpowiedzieć, to w tej chwili nie potrafię. Wpatruję się w przyjmującego jak zaczarowana, a moje struny głosowe odmawiają posłuszeństwa. W dodatku jedyne co mnie trzyma teraz w pozycji stojącej, to jego silne dłonie na moich policzkach.
- I chciałbym, żebyś to wiedziała, bo zaraz wsiądę do samochodu, wrócę do Rzeszowa i będę strasznie tęsknić.
Czuję, jak moje policzki płoną, a na rękach rozmiary mojej gęsiej skórki osiągają apogeum. Lotman patrzy na mnie pytająco, a po chwili nie słysząc żadnych słów z moich ust spuszcza wzrok, a ja czuję, jak serce prawie rozrywa mi klatkę piersiową. Patrzy na moje wargi, po czym rzuca mi niepewne spojrzenie. Pocałuj mnie, do cholery!
- Na pożegnanie też mi nic nie powiesz? - pyta, a ja staram się ukryć uśmiech, który w jego obecności nie sposób zmazać mi z twarzy – W takim bądź razie będę musiał sobie poradzić inaczej.
Podnoszę niepewny wzrok na siatkarza. Ten wydaje się, że bez zastanowienia zmniejsza maksymalnie odległość pomiędzy naszymi ciałami i kładzie obie dłonie na moich policzkach.
- Masz jakieś plany na święta? - pytam wreszcie.
Siatkarz uśmiecha się szeroko i przybliża swoją twarz. Próbuję stać twardo, jednak kiedy styka swój nos z moim tracę resztki pozornego opanowania.
- Czemu pytasz? - pyta cicho, a ja czuję jego ciepły oddech na swoich ustach.
- Pomyślałam, że może chciałbyś przyjechać do Bełchatowa – odpowiadam szybko – Do mnie.
Jego początkowe zdziwienie na twarzy przeradza się w szeroki uśmiech. Po chwili spuszcza swoje dłonie z moich policzków i przenosi je na szyję, którą zaczyna gładzić opuszkami palców.
- Chcesz ze mną spędzić święta?
Kiwam głową.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – obdarza mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem i cmoka przelotnie w czubek nosa – Twoja mama nie będzie miała nic przeciwko?
- Kiedyś musiałaby cię w końcu poznać. To dobra okazja – wzruszam ramionami, już prawie czując czoło schylającego się Amerykanina na swoim. - Nie boli cię kark od tego schylania?
Siatkarz nie odpowiada mi śmiechem, co szybko tłumi mój.
- Chciałbym coś jeszcze zrobić – mówi poważnie, patrząc mi w oczy.
Zakłada mi za ucho kosmyk włosów, który niechciany pojawił się na mojej twarzy i uśmiecha się tak, że miękną mi kolana.
- Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna?
Nawet jeśli bym chciała cokolwiek odpowiedzieć, to w tej chwili nie potrafię. Wpatruję się w przyjmującego jak zaczarowana, a moje struny głosowe odmawiają posłuszeństwa. W dodatku jedyne co mnie trzyma teraz w pozycji stojącej, to jego silne dłonie na moich policzkach.
- I chciałbym, żebyś to wiedziała, bo zaraz wsiądę do samochodu, wrócę do Rzeszowa i będę strasznie tęsknić.
Czuję, jak moje policzki płoną, a na rękach rozmiary mojej gęsiej skórki osiągają apogeum. Lotman patrzy na mnie pytająco, a po chwili nie słysząc żadnych słów z moich ust spuszcza wzrok, a ja czuję, jak serce prawie rozrywa mi klatkę piersiową. Patrzy na moje wargi, po czym rzuca mi niepewne spojrzenie. Pocałuj mnie, do cholery!
- Dziękuję, że jesteś,
Maja.
Uśmiecha się lekko i dotyka swoimi wargami kącika moich ust. Nim zdążam przyciągnąć go do siebie, on odsuwa się i ściska moje dłonie. Rzuca mi ostatnie spojrzenie, a ja z niedowierzaniem patrzę, jak odchodzi w stronę swojego samochodu. Dotykam opuszkami palców miejsce, gdzie przed chwilą spoczywały usta siatkarza i uśmiecham się do siebie. Mam ochotę wykrzyczeć na cały parking, że mam przy sobie kogoś, kto zdaje się być ideałem i przy nim czuję się cholernie wyjątkowa.
Uśmiecha się lekko i dotyka swoimi wargami kącika moich ust. Nim zdążam przyciągnąć go do siebie, on odsuwa się i ściska moje dłonie. Rzuca mi ostatnie spojrzenie, a ja z niedowierzaniem patrzę, jak odchodzi w stronę swojego samochodu. Dotykam opuszkami palców miejsce, gdzie przed chwilą spoczywały usta siatkarza i uśmiecham się do siebie. Mam ochotę wykrzyczeć na cały parking, że mam przy sobie kogoś, kto zdaje się być ideałem i przy nim czuję się cholernie wyjątkowa.
_______________________________________
Nie dałam rady dodać niczego wcześniej. Nigdy tego tutaj chyba nie pisałam, ale zajmuję się amatorsko fotografią i przez ten tydzień miałam 4 wyjścia w plener i jedną dużą imprezę i gdyby nie to, że wczoraj w nocy zmarł mój dziadek, nie byłoby dalej rozdziału. Musiałam odwołać dzisiejszy plener i środowy, co pozwoliło mi wreszcie zająć się pisaniem :)
Codziennie przychodzę padnięta po sesjach, a czeka mnie jeszcze retuszowanie i przerabianie ich. Starałam się jak mogłam z rozdziałem, pisałam codziennie po parę linijek, ale dopiero dzisiaj udało mi się go skończyć.
Mam mega zaległości u Was, ale będę się starała stopniowo nadrabiać. W czwartek wyjeżdżam na wakacje, ale liczę na to, że uda mi się tam znaleźć dostęp do internetu i będę mogła coś publikować. Co do tego to dam znać jeszcze we środę.
Buziaki dla Was :*