poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 20

Mam dla Ciebie bilet, mam nadzieję, że to nadal aktualne? :)”
„Co się dzieje? Nie odbierasz, odezwij się :)”
„Martwię się”
„Oddzwoń, czekam ”
Jestem już w Częstochowie. Nie wiem o co chodzi, ale... Po prostu się odezwij”

- Paul? Strasznie cię przepraszam, ale miałam tak dużo na głowie, że kompletnie zapomniałam o meczu...
- Tak myślałem – odpowiada całkiem spokojnie, jednak w jego głosie wyczuwam odrobinę szorstkości.
- Winiarski złapał wczoraj kontuzję na meczu charytatywnym i... Jest jeszcze jakaś szansa, że się dzisiaj zobaczymy? - ciągnę nerwowym głosem.
- Nie pytaj głupio, Maja – śmieje się, a ja czuję nieopisaną ulgę – Właściwie to miałem nawet zamiar przejechać się do Bełchatowa, jeśli byś dzisiaj nie mogła być na trybunach.
- O – dukam tylko zdziwiona – Naprawdę?
- Nie, na żarty – ponownie słyszę słuchawce jego śmiech – Bilet zostawiam u Kosoka, bo dzisiaj nie będzie grać. Do zobaczenia na meczu.


***

Tym razem zdążam na mecz punktualnie. A nawet wyjątkowo wcześniej, bo wchodząc na halę dostrzegam jeszcze rozgrzewających się Resoviaków i zawodników AZS-u.
- Nie wierzę, że jesteś na czas.
- Heeej – momentalnie wylewam swoje udawane oburzenie – To, że raz się spóźniłam...
- Dobra, dobra – przerywa mi szybko środkowy, z politowaniem na twarzy.
- A idź, Kosok – syczę mało przyjemnie i zajmuję miejsce obok siatkarza.
Miejsca w pierwszym rzędzie przy samym boisku są przeważnie zarezerwowane dla tych najważniejszych. Zawodników, rodzin siatkarzy czy często ważnych ludzi z siatkarskiego świata. Ale na pewno nie dla mnie. Czując na swoich plecach spojrzenia ludzi z 2,3 i kolejnych rzędów sama czuję się, jakby to ująć łagodnie – skrępowana.
- Swoją drogą Paul niezłe ci miejsca sprawia na te mecze – jakby czytając mi w myślach stwierdza Grzesiek, znacząco uśmiechając się z moją stronę.
- Chyba jeszcze nie wie, jak głupio się czuję wśród tych wszystkich żon, dziewczyn, partnerek, dzieci i tak dalej...
- To mu o tym powiedz. Co za problem?
Wzruszam ramionami. No właśnie – co za problem? A, no tak. Jeden, najważniejszy. Paul jest tak cholernie miłym człowiekiem, że nie potrafię mu odmówić. Zawsze i od zawsze. Po prostu całkowicie szczerze uprzejmy, sympatyczny i stwarzający pozory człowieka bez problemów. A w tym wszystkim najgorsze jest to, że nawet ja – często cyniczna, ironiczna, sarkastyczna, opryskliwa i denerwująca kobieta – bez problemu „poleciałam” na coś takiego.
- Paul jest strasznie miły, co?
Parskam śmiechem.
- Cholera, Kosok – śmieję się w najlepsze, nie zwracając uwagi na odrobinę karcące spojrzenia kobiet siedzących obok – Czytasz mi w myślach, czy co jest z tobą?
Środkowy odpowiada mi skromnym uśmiechem i skupia się na oglądaniu rozgrzewki kolegów.
- Czasami jest aż zadziwiająco miły. To znaczy nie w jakimś negatywnym tego słowa znaczeniu. Po prostu uśmiechać się nawet w sytuacjach, w których inni ludzie pewnie rzucali by krzesłami. To trochę dziwne dla mnie – nie wiedzieć czemu wyrzucam wszystko co mi siedzi w głowie w kierunku czarnookiego – Ale chyba za to go lubię.
Uśmiecham się lekko i podążam wzrokiem za truchtającym wokół boiska Ignaczakiem. Od razu wyłapuje moje spojrzenie i macha gorliwie w geście przywitania. Bez zastanowienia odwzajemniam gest.
- Jest Amerykaninem, oni tak mają – odzywa się po chwili mój towarzysz.
- Byłam w Ameryce przez 6 lat...
Pierwszy raz słyszę zduszony śmiech środkowego.
- ...a jestem kompletnym przeciwieństwem Paula – kończę.
- I chyba właśnie za to cię lubi.
Spoglądam zaciekawiona na siatkarza, który również odrywa wzrok od swojej drużyny. On jedynie w odpowiedzi wzrusza ramionami, mruga do mnie z uśmiechem i wraca do oglądania rozgrzewki 

Resoviaków.

***

Resovia wygrywa mecz za trzy punkty. Mimo zdecydowanej przewagi w wyniku na korzyść Rzeszowian, mecz nie był tak prosty. Siatkarze AZS-u nie odpuszczali do ostatniej piłki, a widać to po zmęczonych twarzach podopiecznych trenera Kowala. MVP zostaje kapitan Resoviaków, co spotyka się z ogromną aprobatą i aplauzem kibiców tejże drużyny, przybyłych specjalnie na ten mecz z południa Polski.
Nawet nie wiem kiedy na swoim policzku czuję ciepłe usta Amerykanina i przesuwające się po mojej talii jego silne ręce.
- Cześć, mistrzu – śmieję się, po czym podnoszę głowę i wyciągam szyję tak, że od twarzy Lotmana dzieli mnie „jedynie” jakieś dwadzieścia centymetrów.
- Jaki tam mistrzu – wtóruje mi szybko i posyła swój najszczerszy, szeroki uśmiech.
Przyglądamy się swoim twarzom w milczeniu, jednak z uśmiechami na ustach. Jest zadowolony i widać to w jego brązowych tęczówkach.
- Znajdziesz dla mnie chwilę jeszcze dzisiaj? - pyta nagle.
- Zależy jak długą chwilę – śmieję się.
Siatkarz niespodziewanie nachyla się bardziej nade mną i przybliża usta do mojego ucha. Zaciskam dłonie mocniej na jego koszulce.
- Tak długą, żeby wystarczyło czasu na kolację – mówi cicho, prosto do mojego ucha, wywołując cholernie miłą falę dreszczy.
- Nie czaruj, Lotman – śmieję się drżącym głosem – Zaraz będziecie wyjeżdżać do Rzeszowa.
Oddala twarz tak, że ponownie mogę zobaczyć jego brązowe oczy.
- Kto będzie wyjeżdżał, to będzie. Ja na pewno nie – przekręca głowę na bok i uśmiecha się – Przyjechałem swoim samochodem.
Unoszę brwi ku górze, nie kryjąc zdziwienia.
- Powiedziałem trenerowi, że chcę zostać dłużej z taką jedną blondynką. Chyba wiedział o kogo chodzi, bo nawet chciał pożyczyć mi swoje auto.


***

- Jeszcze jedna taka kolacja i będziesz mnie musiał podnosić z krzesła – udaję oburzenie, jednak na ustach utrzymuję lekki, zdradzający wszystko uśmiech – No i zacznę narzekać, że nie mieszczę się w swoje spodnie.
- To groźba, tak? - śmieje się przyjmujący, otaczając mnie swoim ramieniem i tym samym przyciskając mnie do swojego ciała.
- Całkowicie poważna!
- Jak przestaniesz się mieścić w spodnie, to pożyczę ci swoich, żebyś miała na zapas w pasie.
Zatrzymuję się i odsuwam od siebie Amerykanina. Staję w założonymi rękami, siląc się na naburmuszoną minę.
- Nie za bardzo poniosła cię ta wygrana?
Chwilę milczy, a szeroki uśmiech nie schodzi mu ani na sekundę w ust.
- Maaaja – wzdycha i kładzie mi swoje dłonie na talii, uważnie lustrując moją twarz – Uwielbiam jak patrzysz na mnie tą złą miną.
Parskam śmiechem i obracam głowę w bok.
- Mam rozumieć, że się gniewasz?
Moje wymuszone milczenie sprawia, że uśmiech Amerykanina jeszcze bardziej się powiększa. Po chwili czuję, jak jego prawa dłoń wsuwa się pod mój rozpięty płaszcz.
- Podobno masz łaskotki – przesuwa palce jeszcze wyżej, a ja zagryzam dolną wargę – W sumie to chyba dobra okazja, żeby to sprawdzić.
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.
- Teraz to się dopiero gniewam! - śmieję się i obracam się w kierunku oświetlonej alejki. Nie obdarzam Amerykanina ani jednym spojrzeniem i ruszam szybkim krokiem.
- Czyli teraz będziemy szli w milczeniu całą drogę na parking? - słyszę nagle, ale nie zatrzymuję się, ani nie spoglądam na siatkarza – Mi pasuje.
I nim zdążam zrobić zdziwioną minę, czuję przyjmujący splata swoje palce z moimi, a mnie po raz kolejny tego dnia zalewa miła fala dreszczy.


***

Opieram się o drzwi pasażera mojego samochodu i patrzę wyczekująco na brązowookiego.
- Na pożegnanie też mi nic nie powiesz? - pyta, a ja staram się ukryć uśmiech, który w jego obecności nie sposób zmazać mi z twarzy – W takim bądź razie będę musiał sobie poradzić inaczej.
Podnoszę niepewny wzrok na siatkarza. Ten wydaje się, że bez zastanowienia zmniejsza maksymalnie odległość pomiędzy naszymi ciałami i kładzie obie dłonie na moich policzkach.
- Masz jakieś plany na święta? - pytam wreszcie.
Siatkarz uśmiecha się szeroko i przybliża swoją twarz. Próbuję stać twardo, jednak kiedy styka swój nos z moim tracę resztki pozornego opanowania.
- Czemu pytasz? - pyta cicho, a ja czuję jego ciepły oddech na swoich ustach.
- Pomyślałam, że może chciałbyś przyjechać do Bełchatowa – odpowiadam szybko – Do mnie.
Jego początkowe zdziwienie na twarzy przeradza się w szeroki uśmiech. Po chwili spuszcza swoje dłonie z moich policzków i przenosi je na szyję, którą zaczyna gładzić opuszkami palców.
- Chcesz ze mną spędzić święta?
Kiwam głową.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – obdarza mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem i cmoka przelotnie w czubek nosa – Twoja mama nie będzie miała nic przeciwko?
- Kiedyś musiałaby cię w końcu poznać. To dobra okazja – wzruszam ramionami, już prawie czując czoło schylającego się Amerykanina na swoim. - Nie boli cię kark od tego schylania?
Siatkarz nie odpowiada mi śmiechem, co szybko tłumi mój.
- Chciałbym coś jeszcze zrobić – mówi poważnie, patrząc mi w oczy.
Zakłada mi za ucho kosmyk włosów, który niechciany pojawił się na mojej twarzy i uśmiecha się tak, że miękną mi kolana.
- Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna?
Nawet jeśli bym chciała cokolwiek odpowiedzieć, to w tej chwili nie potrafię. Wpatruję się w przyjmującego jak zaczarowana, a moje struny głosowe odmawiają posłuszeństwa. W dodatku jedyne co mnie trzyma teraz w pozycji stojącej, to jego silne dłonie na moich policzkach.
- I chciałbym, żebyś to wiedziała, bo zaraz wsiądę do samochodu, wrócę do Rzeszowa i będę strasznie tęsknić.
Czuję, jak moje policzki płoną, a na rękach rozmiary mojej gęsiej skórki osiągają apogeum. Lotman patrzy na mnie pytająco, a po chwili nie słysząc żadnych słów z moich ust spuszcza wzrok, a ja czuję, jak serce prawie rozrywa mi klatkę piersiową. Patrzy na moje wargi, po czym rzuca mi niepewne spojrzenie. Pocałuj mnie, do cholery!
- Dziękuję, że jesteś, Maja.
Uśmiecha się lekko i dotyka swoimi wargami kącika moich ust. Nim zdążam przyciągnąć go do siebie, on odsuwa się i ściska moje dłonie. Rzuca mi ostatnie spojrzenie, a ja z niedowierzaniem patrzę, jak odchodzi w stronę swojego samochodu. Dotykam opuszkami palców miejsce, gdzie przed chwilą spoczywały usta siatkarza i uśmiecham się do siebie. Mam ochotę wykrzyczeć na cały parking, że mam przy sobie kogoś, kto zdaje się być ideałem i przy nim czuję się cholernie wyjątkowa.

_______________________________________
Nie dałam rady dodać niczego wcześniej. Nigdy tego tutaj chyba nie pisałam, ale zajmuję się amatorsko fotografią i przez ten tydzień miałam 4 wyjścia w plener i jedną dużą imprezę i gdyby nie to, że wczoraj w nocy zmarł mój dziadek, nie byłoby dalej rozdziału. Musiałam odwołać dzisiejszy plener i środowy, co pozwoliło mi wreszcie zająć się pisaniem :)
Codziennie przychodzę padnięta po sesjach, a czeka mnie jeszcze retuszowanie i przerabianie ich. Starałam się jak mogłam z rozdziałem, pisałam codziennie po parę linijek, ale dopiero dzisiaj udało mi się go skończyć.
Mam mega zaległości u Was, ale będę się starała stopniowo nadrabiać. W czwartek wyjeżdżam na wakacje, ale liczę na to, że uda mi się tam znaleźć dostęp do internetu i będę mogła coś publikować. Co do tego to dam znać jeszcze we środę.

Buziaki dla Was :*

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 19

   - Misiek ma prawdopodobnie wybity dysk międzykręgowy.
Zabrzmiało to jak wyrok. Zdecydowanie.
- Pogadasz z nim? - zapytałam. - Ja nie umiem. Jestem kompletnie beznadziejna.
- Nie gadaj głupot.
- Kiedy to sama prawda – westchnęłam, siadając koło niego na niewielkiej ławce – W życiu bym nie pomyślała, że ten wieczór tak się skończy.
- Za bardzo się przejmujesz – skwitował – To tylko kontuzja. To się zdarza, Majka.
Wypuściłam powietrze z ust i oparłam głowę o jego ramię.
- Chyba za długo było dobrze, co? Dwa dni bez problemów to zdecydowanie rekord.
- Daj spokój – uciszył mnie i przyciągnął do siebie.
Objął mnie swoim ramieniem, a ja odruchowo splotłam nasze palce.
- Ty też się krzywiłeś na boisku, widziałam – wytknęłam mu z lekkim wyrzutem.
- Maaaaaja – szepnął mi przeciągle prosto do ucha tak, że poczułam na plecach gęsią skórkę – Wyluzuj, dobrze?
Westchnęłam cicho, ściskając jego palce.
- A od kiedy ty takie wyluzowany?
- Ktoś musi – zaśmiał się krótko, uważnie przyglądając się mojej twarzy.
Nastała chwila ciszy, która chyba po raz pierwszy wydawała mi się być krępująca. To trochę dziwne, jeśli by patrzeć na to, że znamy się tyle lat, prawda?
- Przytulisz mnie?
Podniosłam swój przerażony wzrok na jego twarz. Boże, naprawdę powiedziałam to na głos?
- Co to za pytanie?
Uśmiechnął się, a w jego oczach zobaczyłam dwie radosne iskry. Nie, nie była to odbijająca się lampa, która jako jedyna oświetlała pomieszczenie. To była prawdziwa radość w jego tęczówkach.
- Chodź tutaj – zwinnym ruchem przyciągnął mnie na swoje kolana i szczelnie oplótł ramionami moją talię i plecy.
Znacie to uczucie, kiedy jeden z pozoru prosty gest sprawia, że wydaje wam się, że nie potrzebujecie niczego więcej? Właśnie tak czułam się w ramionach Wlazłego. Lewą dłoń ułożyłam na jego szczupłym karku, a prawą delikatnie zacisnęłam na krótkich włosach atakującego. Poczułam jak drażni mój odkryty obojczyk nosem i mimowolnie zmrużyłam oczy.
- Co robiłeś, kiedy byłam w Rzeszowie? - spytałam nagle, niewiele myśląc.
- Dlaczego pytasz?
Zagryzłam dolną wargę i otworzyłam oczy.
No właśnie, dlaczego pytasz?
    - Byłem z Arusiem u moich rodziców – na szczęście zbył moje milczenie krótką odpowiedzią.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Paulina też była? - wypłynęło z moich ust, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Nie.
- Czemu?
- Pracuje w Łodzi i tam ma mieszkanie, żeby było bliżej. Została, bo miała jakieś zlecenie.
- Nie przeszkadza ci to? - zaryzykowałam.
- Musimy o tym rozmawiać? - westchnął ciężko.
Zrezygnowana nie odpowiedziałam, tylko mocniej przylgnęłam do ciepłego ciała siatkarza. Ten zsunął jedną rękę z mojej talii na udo, co nie mogło umknąć mojej uwadze.
- Wydawałeś się być jakiś szczęśliwszy, niż przed moim wyjazdem. Pomyślałam, że może byliście razem na jakichś krótkich wakacjach...
- Na wakacjach... - prychnął cicho pod nosem – Od dawna nie wyjeżdżamy nigdzie wspólnie.
- Dlaczego... - zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
- Maja, proszę cię – zdecydowany, a zarazem łagodny ton jego głosu sprowadził mnie na ziemię – Mówiłem ci ostatnio, żebyś się w to nie mieszała...
- Martwię się – weszłam mu w słowo i podniosłam głowę tak, żeby mieć jego twarz przed swoją.
- To przestań. Proszę.
Napotkałam jego błagalne spojrzenie i zamilkłam.
- Ze mną i Pauliną już nie jest tak, jak na początku. Ale mamy Arka i chcę, żeby wszystko względem niego było najlepsze. Dlatego odpuść, Maja, bo widzę, że chcesz pomóc, ale to już nie ma sensu. Poradzę sobie.
Nie spuścił wzroku ani na chwilę. Mówił szczerze, chociaż w dziwny sposób. Nie wyczułam w jego głosie smutku, zawodu czy przejęcia. Tak jakby powtarzał te słowa codziennie, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie. Wydawał się być przyzwyczajony do przedstawianego przez niego stanu rzeczy. Ot tak, moje małżeństwo jest już teraz tylko na papierze, ale mamy synka, więc musimy stwarzać pozory szczęśliwej rodziny. Ile w tym prawdy? Nie wiem, ale tak właśnie to zabrzmiało.
- Okej.
Moja krótka odpowiedź zbiła go z tropu. Szybko uwolniłam się z uścisku i wstałam z jego kolan.
- Maja – usłyszałam i stanęłam wyprostowana z opuszczonymi rękami i wyczekującą miną na twarzy – Nie bądź zła.
- Nie jestem – wzruszyłam ramionami.
- Właśnie widzę – posłał mi słaby uśmiech i stanął przede mną – Możemy zapomnieć o tej rozmowie?
Skinęłam prawie niezauważalnie głową.
- Nie chcę mieć takiej relacji z tobą – złapał mnie za opuszki palców i delikatnie ścisnął, na co ja mimowolnie wzdrygnęłam – Nie wiem, ile jeszcze będziesz w kraju... Po prostu tęskniłem za tobą i chcę ten czas, kiedy jesteś tutaj dobrze wykorzystać. Nie w taki sposób jak przed chwilą. Dobrze?
Uśmiechnęłam się i w momencie wtuliłam w jego klatkę piersiową.
- Może masz rację.
- Na pewno mam, chciałaś powiedzieć – zaśmiał się i cmoknął mnie w czoło – Chodźmy już, odwiozę cię do domu.


***


Wychodząc z hali mocno wtuliła się w moje ramię. Chwilę po załadowaniu się do mojego samochodu, przybliżyła się do mnie i całując w policzek powiedziała, że jeśli nie chcę, to nie będzie już o nic pytać. Wiedziałem, że chodziło głównie o pytania dotyczące Pauliny, jednak skwitowałem to krótkim uśmiechem. Teraz miałem czas, żeby to wszystko spokojnie poukładać sobie w głowie. Blondynka chwilę po wyjechaniu spod częstochowskiej hali zasnęła, a ja ani myślałem jej budzić. Co chwila kątem oka obserwowałem jej lekko rozchylone usta i miarowo unoszącą się klatkę piersiową. Nawet kiedy spała, jej obecność sprawiała mi radość i wywoływała uśmiech na twarzy. Gdzieś w głębi może i czułem pewien niedosyt. Nie mogłem usłyszeć jej głosu, śmiechu, zobaczyć tak dobrze mi znane błyszczące oczy czy poczuć jej miękkie usta na moim policzku. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. W co ty brniesz, Wlazły.
Obiecałeś sobie dać jej wolną rękę, POWIEDZIAŁEŚ SOBIE, że dajesz jej wybór, a tak naprawdę nie możesz się powstrzymać, kiedy jest blisko. Jak długo będziesz się jeszcze powstrzymywał, żeby nie przekroczyć granicy? Może lepiej byłoby, żeby jak najszybciej wyjechała z kraju? 
Szybko wyrzuciłem z głowy ostatnią myśl i skarciłem się w myślach.
I co by ci wtedy zostało? Aruś, utrzymanie domu, treningi i mecze? Widzisz w tym jakiś głębszy sens, geniuszu?
Chcę, żeby została jak najdłużej. Chcę ją mieć przy sobie jak najbliżej. Jestem egoistą, ale wszystko czego teraz potrzebuję to drobna blondynka, siedząca tuż obok.

Zajechałem pod dobrze mi znany, żółty dom i po próbie jak najcichszego parkowania, wysiadłem z samochodu. W mgnieniu oka znalazłem się przy drzwiach pasażera. Delikatnie nacisnąłem klamkę i pociągnąłem w swoją stronę. Niewiele się zastanawiając, odpiąłem pasy, zabezpieczające dziewczynę.
- Jesteśmy? - wymruczała zachrypniętym głosem, uchylając prawe oko.
- Spokojnie, śpij. Zaniosę cię – zapewniłem ją szeptem i zwinnie przeniosłem jej drobne ciało na swoje ręce.
Niebieskooka mruczała coś niezrozumiałego pod nosem, aż w końcu zmęczona opuściła głowę na mój bark i już więcej jej nie usłyszałem. Odetchnąłem z ulgą i po krótkiej drodze z auta do drzwi domu, jakimś cudem udało mi się nacisnąć dzwonek. Po dłuższej chwili w otwartych drzwiach zobaczyłem zaspaną, a jednocześnie zdziwioną panią Beatę. Bez słowa, lecz z uśmiechem na ustach wpuściła mnie do środka, pokazując gestem drogę do sypialni blondynki.
Łokciem poradziłem sobie z klamką i sekundę później kładłem dziewczynę na dość pokaźnych rozmiarów łóżku. Po chwili namysłu rozpiąłem jej grubą, klubową bluzę i zsunąłem buty z jej stóp. Obuwie dzięki mojej pomocy bezszelestnie znalazło się na podłodze koło łóżka.
- Mariusz – usłyszałem za plecami – Jeśli chcesz, to możesz zostać.
Uśmiechnąłem się, nie odrywając wzroku od blondynki.
- Nie, dziękuję, muszę odebrać Arka od Winiarskich.
Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem.
Ucałowałem śpiącą dziewczynę w skroń, przykryłem ją leżącym obok kocem i cicho wyszedłem z pokoju. Po krótkim pożegnaniu z panią Adamczyk, zadowolony opuściłem dom.
Arek pewnie właśnie spokojnie śpi z Oliwierem w pokoju tego drugiego, a ty wracasz do kompletnie pustej sypialni, podczas kiedy cholernie ważna dla ciebie dziewczyna jest na wyciągnięcie ręki. 

Brawo, Wlazły. Ciekawe, jak długo jeszcze zdołasz się tak powstrzymywać. 

____________________________________________
Za wszystkie błędy przepraszam, ale rozdział przepisywałam z kartek o 5 nad ranem dzisiaj. :) Taka wena naszła mnie podczas drogi powrotnej z Warszawy.

Wiem, że nie jest długi, bo ma niecałe 3 strony i w związku z tym mam pytanie. Lepsze takie, odrobinę krótsze rozdziały, a może trochę częściej, niż takiej długości, jak te wcześniejsze? Czasami mam wrażenie, że was nudzę tymi moimi 4-5 stronowymi wypocinami :)

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 18

 - Mamo? - zawołałam głośno, wieszając płaszcz na wieszaku i jednocześnie próbując zsunąć buty ze stóp – Wróciłam.
- Zanim cokolwiek zrobisz, powinnaś iść do Mariusza – ni stąd ni zowąd rodzicielka wyrosła tuż obok mnie.
- Wystarczyło zwykłe 'jak dobrze cię widzieć' – mruknęłam niezadowolona takim powitaniem – Ale dzięki, że przypominasz.
- Martwił się i przyszedł tutaj z samego rana.
- I co?
Byłam zdziwiona tym, jak mało mnie te słowa dotknęły. Ot tak, Mariusz sobie przyszedł, co z tego?
- Może ty mi powiesz?
- O co ci chodzi, mamo? - zapytałam niezadowolona, zakładając ręce na piersiach.
- O nic, Maja – westchnęła kobieta – Tylko dobrze wiesz, że Mariusz zwariował, odkąd wróciłaś do Polski. Powinnaś mu była przynajmniej powiedzieć, że dopiero teraz wrócisz.
- Tak wyszło.
- Zostałaś u tego chłopaka na noc?
Spojrzałam na nią zdziwionym wzrokiem.
Tego chłopaka?
-
To moja sprawa, nie uważasz?
- Jasne, jesteś przecież dorosła – wywróciła oczami – Tylko że dorośli ludzie są zazwyczaj odpowiedzialni.
- Boże, chodzi ci o to, że nie powiedziałam Mariuszowi, że nie będę jechać w środku nocy?! - uniosłam się, nie mogąc tłumić w sobie zdenerwowania – Jestem odpowiedzialną osobą i WŁAŚNIE DLATEGO zostałam u Paula na noc. Uprzedzając twoje kolejne pytania czy domysły – nie, nie przespałam się z nim, do jasnej cholery!
Rodzicielka spojrzała na mnie zaskoczona. Nie spodziewała się takiego wybuchu.
- Przykro mi, że Mariusz się martwił – ciągnęłam dalej podniesionym głosem – Ale ja martwiłam się przez 3 lata, kiedy nie raczył się odezwać do mnie słowem! Więc w sumie wiesz co? Wcale nie jest mi przykro. Może teraz czas, żeby on się pomartwił.
I kiedy mama już otwierała usta, aby cokolwiek powiedzieć, chwyciłam w ręce płaszcz, wcisnęłam na lewą stopę wcześniej zsuniętego buta i otworzyłam drzwi, aby później szybko przez nie przejść.
- DOBRZE WIESZ, ŻE TO WSZYSTKO JEST TRUDNE – usłyszałam za sobą – BYŁAŚ I JESTEŚ DLA NIEGO NAJWAŻNIEJSZA, POWINNAŚ O TYM PAMIĘTAĆ!


***

Przystępując nerwowo z nogi na nogę czekałam, aż otworzy drzwi.
- Hej – wypaliłam od razu – Miałam być wczoraj, wiem. Przepraszam.
Brunet spojrzał na mnie zdziwiony.
- Przepraszasz?
Kiwnęłam niepewnie głową.
- Wejdź – uśmiechnął się i otworzył szerzej drzwi – Nie musisz mnie przepraszać.
- Mama mówiła, że byłeś u nas rano.
- Po prostu się martwiłem – wzruszył ramionami i chwycił mój płaszcz.
- Przepraszam – powtórzyłam znowu, stając naprzeciwko niego.
- Przestań – zaśmiał się krótko i zbliżył się do mnie – Nie jestem zły. Cieszę się, że już jesteś.
Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. A tym bardziej nie spodziewałam się, że po czymś takim zostanę po prostu mocno przytulona przez Mariusza. Nigdy, ale to nigdy bym nie przypuszczała, że zdarzy się coś takiego.
- Ja też – uśmiechnęłam się, gdzieś w głębi czując przeogromną ulgę.
Zacisnęłam palce na jego koszulce i przymknęłam oczy. Mariuszowe perfumy działały na mnie nadal tak samo. Kompletnie odurzały i nie pozwalały racjonalnie myśleć, a tym bardziej się zachowywać. Westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się po raz kolejny. Byłam szczęśliwa.
- Co tak wzdychasz? - zaśmiał się siatkarz, bawiąc się końcówkami moich opadających na plecy włosów.
- A co ty taki wesoły?
Poluzowałam uścisk i zadarłam wysoko głowę, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- TATA?!
Oboje jak na komendę odwróciliśmy się w stronę korytarza.
- Aruś, tutaj jestem – odparł bez zastanowienia Wlazły, po czym odsunął się ode mnie. W jednej chwili poczułam jak boleśnie spadam do krainy zwanej rzeczywistością.
- Cześć przystojniaku – rzuciłam w stronę malca, jak to miałam w zwyczaju.
- Majcia! - mały blondynek w jednej chwili znalazł się przy mojej nodze, którą nawet nie wiem kiedy mocno objął.
Uśmiechnęłam się szeroko i wyłapałam spojrzenie Wlazłego, który z widoczną radością w oczach obserwował swojego synka.
- Wiecie co? - odezwał się po chwili atakujący – Chodźmy na spacer.


***

- Jest bardzo podobny do ciebie.
Od dłuższej chwili wodziłam wzrokiem za małym blondynkiem, bawiącym się z potężnym, biszkoptowym labradorem Wlazłego. Uśmiechnięty od ucha do ucha próbował nauczyć zwierzaka podawać łapę. Mimo że kompletnie bezskutecznie – widok ten i tak wywoływał przeogromny uśmiech na twarzy.
- Ale pewnie wszyscy ci to już powiedzieli – westchnęłam, po czym pociągnęłam kolana pod brodę.
- Ty po raz pierwszy – mrugnął do mnie, rzucając krótki uśmiech.
- Jak plecy? - zmieniłam temat, nie odrywając wzroku od bawiącego się malca.
- Lepiej – odparł krótko – Naprawdę lepiej.
Nie do końca przekonana o prawdziwości tej słów przeniosłam wzrok na przyjaciela.
- Daniel powiedział mi, że będę mógł zagrać w Olsztynie i Częstochowie.
- W Częstochowie? - zmarszczyłam brwi.
- Mecz charytatywny – odpowiedział, jakby to było oczywiste – Zapomniałaś?
- O matko – jęknęłam, kręcąc głową – Kompletnie! A obiecałam Tomkowi, że zajmę się broszurami informacyjnymi...
- Gadałem z nim przedwczoraj – przerwał mi szybko, spuszczając swój wzrok z Arka na mnie – Powiedziałem, że jesteś w Rzeszowie i nie dasz rady się tym zająć.
- Żartujesz sobie? - wydukałam jedynie, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam.
- Coś nie tak?
- Nie musiałeś tego robić.
- Coś czułem, że możesz sobie o tym zapomnieć.
- Byłeś przecież przeciwny w kwestii mojego wyjazdu do Rzeszowa... - zaczęłam niepewnie, już sama nie wiedząc co sądzić, o naprawdę niezdefiniowanym zachowaniu atakującego.
- I?
- I... - zaczęłam, jednak nie znalazłam odpowiednich słów.
- Byłem przeciwny, masz rację – uprzedził mnie – Bo słyszałem, jaki jest Lotman. Ale wróciłaś szczęśliwa, dlatego teraz nie mam już nic przeciwko i też jestem szczęśliwy.
- Jaki jest Lotman? - wypaliłam, nie zastanawiając się długo.
- Poznałaś go, sama sobie odpowiedz.
- W takim bądź razie co słyszałeś...
- Nic, Maja – przerwał mi momentalnie – To nie ma znaczenia, bo widzę, że jesteś szczęśliwa.
Zacisnęłam usta w cienką linię i spojrzałam z obawą w oczy Mariusza.
- Jeśli ty twierdzisz, że jest w porządku, to się nie martwię – zapewnił mnie spokojnym głosem – Ale już ci ostatnio powiedziałem, że jeśli spróbuje jakkolwiek cię zranić, to będę pierwszym, który wsiądzie w samochód i pojedzie do Rzeszowa z niekoniecznie miłymi odwiedzinami.
Zaśmiałam się cicho pod nosem i oparłam podbródek o ramię przyjaciela. Kolejny raz tego dnia przeszło mi przez myśl tylko to, że jestem po prostu szczęśliwa.


„Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.”

Widział szczęście w jej oczach odkąd stanęła przed jego domem. Doskonale znał powód jej szczęścia. Nie bolało go to, że udaje cieszącego się jej szczęściem.
Bolało go to, że to nie on jest tym powodem.
Dał jej wolną rękę. I obiecał sobie, że jeśli Amerykanin chociaż w najmniejszym geście ją zrani, on zrani go w inny sposób. Bardzo, ale to bardzo dotkliwie.
Bo nigdy nie pozwoli, żeby
cierpiała.

„Jak wiele czasu minie, kiedy w końcu spojrzy prawdzie w oczy?”


***

Patrzył jak krąży między jego kolegami z klubu, zacięcie klepiąc coś na klawiaturze telefonu. Nie musiał się długo zastanawiać, co ją tak pochłania. Uśmiech pod jej nosem wyrażał wszystko. Prawie niedostrzegalnie pokręcił głową i wrócił do rozciągania się.
- Nie musisz grać w tym meczu – usłyszał po chwili łagodny głos blondynki – To tylko zabawa, a twoje plecy nią nie są.
- Przyda mi się trochę takiej zabawy – odparł, siląc się na szeroki i wiarygodny uśmiech – W razie czego będziesz w pogotowiu, więc nie muszę się martwić.
- Jasne – uśmiechnęła się na odchodnym, ściskając go krótko za ramię.


***

Starał się dobrze bawić. Dzisiaj grał tylko i wyłącznie dla rozrywki. Mimo że tęsknił za tym, bo dawno tego nie robił – nie czuł takiej radości, jak powinien. Kątem oka cały czas obserwował dziewczynę, która uśmiechnięta od ucha do ucha rozmawiała a to z Janowiczem, a to z Kooistrą, czy nawet nie będącym w składzie Aleksem.
Wszystko wydawało się być tak naturalne i prawdziwe.

Szkoda tylko, że jedynie w jej wykonaniu.


***

- Michał, cholera! - krzyknął odruchowo.
- Kurwa mać... - jęknął Winiarski.
W ułamku sekundy znalazł się poza boiskiem, otoczony połową sztabu klubu i sporą grupą siatkarzy.
- Odsuńcie się – zdecydowany, dobrze mu znany kobiety głos przebił wszystkie odgłosy – Misiek, spokojnie.
Z pełnym opanowaniem wykonała wszystko to, co do niej w tej chwili należało. Uspokojenie Miśka, zapewnienie, że wszystko będzie dobrze i zabezpieczenie jego kontuzjowanych pleców. Pleców, gdyż tak właśnie blondynka stwierdziła.
- To może być trochę poważniejsze – usłyszał jej cichy szept i napotkał przygnębiony wzrok.
- Będzie okej – zapewnił ją bez większego namysłu.
Po chwili patrzył już jedynie jak jego przyjaciel jest zwożony na niewielkim wózku. Przelotem napotkał zmartwiony wzrok blondynki. Kiedy już miał w planach posłać w jej stronę jakikolwiek pocieszający uśmiech, ona po prostu westchnęła ciężko i odwróciła się na pięcie

.W jednej chwili poczuł, że do końca tego wieczoru będzie mu naprawdę ciężko utrzymać już wcześniej z trudem wymuszaną radość na twarzy.
„Jak wiele czasu minie, kiedy w końcu spojrzy prawdzie w oczy?”



***
Dwie godziny później siedział zupełnie sam w opustoszałej, słabo oświetlonej szatni. Ten wieczór nie był zabawą. Ani przez chwilę nie poczuł naturalnej radości, która powinna płynąć z tego typu imprez. Powód?
Ona.
Wszystkie fałszywe uśmiechy, którymi obdarzył dzisiaj tylu ludzi... Mało znaczące. Duża liczba aukcji charytatywnych, zakończonych dużym powodzeniem... Jeszcze mniej znaczące. Jej smutny i zatroskany wzrok pod koniec 3 seta, kiedy Misiek doznał kontuzji... Cholernie bolesny i zapadający w pamięć.
- Mogę?
Nie musiał podnosić wzroku, żeby wiedzieć, kto stanął właśnie w progu, jak wcześniej mu się wydawało, świecącej pustkami szatni.

„Jak wiele czasu minie, kiedy w końcu spojrzy prawdzie w oczy?”

Znasz prawdę. Masz rodzinę. Żonę. Synka. Nie zmienisz tego nigdy, dlatego chcesz odpuścić. Właśnie teraz.

- Pewnie.

Czy to dziwne, że po raz kolejny dajesz się ponieść swojej największej
słabości

________________________________________
Ten rozdział miał wyglądać kompletnie inaczej. Jednak mój nastrój po meczu spowodował, że jest taki, a nie inny. I wyszedł mi na 4 strony, chociaż w pierwotnym zamiarze miało być max 3 - wenę czuję chyba... :)
Jest mi po prostu przykro, pewnie jak całej siatkarskiej Polsce. Ale to nie koniec! Jeszcze wstaniemy i pokażemy naszą siatkówkę na ME. Wierzę w to bardzo mocno.

Dużo Mariusza, bo któraś z Was o nim ostatnio wspomniała. Co myślicie o jego perspektywie? Co w ogóle myślicie, o tym wszystkim? :)



piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 17

- Ktoś do niej wtedy zadzwonił – ciągnąłem dalej, rzucając przelotne spojrzenie moim gościom – Nie zrozumiałem za bardzo, ale wyglądało to trochę tak... Jakby zadzwonił do niej chłopak z pretensjami.
- Ma kogoś? - automatycznie wypalił Igła.
- Nie zostawałaby u ciebie na noc, gdyby czekał na nią chłopak w Bełchatowie – skwitował całkiem sensownie Grzesiek, po czym upił łyka swojej gorzkiej herbaty.
- Tak myślisz? - upewniłem się, próbując przyjąć do siebie teorię środkowego.
- Tak. Ona nie wygląda na jakąś...
Oboje z Krzyśkiem spojrzeliśmy pytająco na przyjaciela. Do czego on zmierza?
- Po prostu wydaje się być w porządku. Bardzo w porządku.
- To zabrzmiało trochę dziwnie w twoich ustach, Kosa – powiedział libero, jakby czytając w moich myślach.
- O Boże – jęknął środkowy – Czy wy naprawdę zawsze musicie mieć jakieś ewentualne podteksty?
- Tak – odparliśmy jednocześnie z Krzyśkiem, po czym krótko się zaśmialiśmy.
- Jesteście gorsi niż Pit czasami. Po prostu polubiłem ją – bronił się dalej środkowy, a ja nadal czułem jakiś dziwny ścisk w żołądku – Raz, że uratowała mi życie, a dwa, że przyjechała tutaj specjalnie, żeby cię przeprosić, Paul.
- Myślałem, że... - zmieszałem się trochę, nerwowo obracając kubek w rękach.
- Że mi się podoba? - zaśmiał się Kosok – Pewnie, jest piękną dziewczyną. Tylko że ma coś do ciebie, a nie do mnie.
Spojrzałem zdziwiony na Grześka.
- Poza tym przyzwyczaiłem się do roli wiecznego singla – westchnął ze śmiechem – Więc widzisz...
- PAUL?
Cała nasza trójka momentalnie ucichła.
- Jestem w kuchni – odkrzyknąłem, chociaż nie było to potrzebne.
- Zabiję cię kiedyś, przy...
Zamilkła, bo zauważyła moich towarzyszy. Stanęła w progu kuchni. Bez makijażu, w trochę rozczochranym koku, z bosymi stopami i nagimi nogami. Na sobie miała tylko moją meczową koszulkę, która jak mogłem sobie wcześniej tylko wyobrazić – sięgała jej do połowy uda.
Mimowolnie uśmiechnąłem się w jej kierunku.
Piękna nawet z rana, cholera.
- Cześć – pierwszy głos odzyskał Krzysiek – Pewnie cię obudziliśmy.
- I dzięki Bogu. Bo ktoś – tutaj przeniosła wzrok na mnie i jeszcze bardziej nasiliła ironię w swoim głosie. – miał to zrobić o 7 rano, jednak chyba o tym zapomniał. W dodatku zgubiłam gdzieś telefon, więc z łaski swojej możesz mi powiedzieć, gdzie on jest? Powinnam być właśnie na treningu w Bełchatowie, a tymczasem jestem o jakieś 500 kilometrów dalej, spóźniona o prawdopodobnie parę godzin...
- Jest 10 – przerwał jej nagle Kosok, całkiem spokojnym głosem – Poza tym Paul mówił...
- Dzwonił do ciebie bodajże drugi fizjoterapeuta. Parę razy. Zostawiłaś telefon w kuchni, więc go odebrałem – przerwałem na chwilę, ale widząc kolejny nadchodzący wybuch niezadowolenia czy wściekłości ciągnąłem dalej – Odwołali dzisiaj treningi, chyba przez pogodę. Nie chciałem cię budzić, dlatego odebrałem ten telefon.
Skinąłem głową w stronę urządzenia, leżącego na kremowym blacie.
- A... - dostrzegłem w niej chyba cień zmieszania – Dzięki.
- Będziemy się już zbierać – moi goście wymienili między sobą znaczące spojrzenia i wstali od niewielkiego stołu.
- Zostańcie, ja i tak idę wziąć prysznic i się trochę ogarnąć. Sorry za takie wparowanie, nie powinnam – ostatnie zdanie skierowała do mnie, na co odpowiedziałem jej uśmiechem – Lecę, nie przeszkadzam.
- CHCESZ KAWĘ? - zawołałem po dłuższej chwili, kiedy zniknęła z pola widzenia.
- HERBATĘ CHĘTNIE – odkrzyknęła mi z drugiego końca mieszkania, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
Czyli kawy nie pija.
- Nooo – odezwał się po chwili milczenia libero, dziwnym, przeciągłym głosem, który dobrze już znałem – Niezłe widoczki tutaj masz.
Oderwałem wzrok od czajnika i spojrzałem na przyjaciela z politowaniem.
- No co? - zapytał niewinnie.
- Całkiem do twarzy jej w tej twojej koszulce – mruknął w podobnym stylu do Igły, Kosok.
- Wiem... - zacząłem, ale szybko mi przerwali.
- Więc spała w twojej koszulce...
- …w twojej sypialni...
- …w twoim łóżku...
- ...więc powiedz nam do cholery gdzie ty byłeś w nocy, bo albo coś jest z tobą nie tak, albo...
- Co wy pieprzycie? - zaśmiałem się – Spałem w salonie.
Oboje spojrzeli na siebie w ułamku sekundy, wymieniając pełne niedowierzania spojrzenie.
- Boże – jęknąłem zmęczony – Patrzycie tak, jakby czymś dziwnym było to, że po prostu nie wskoczyłem z nią do łóżka.
- Bo to jest dziwne – mruknął cicho środkowy.
Zacisnąłem dłonie na gorącym od świeżej kawy kubku. Atmosfera jakby zgęstniała. Ignaczak popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem. On wiedział, Grzesiek nie.
- Trochę się zmieniłem, wyobraź sobie – syknąłem trochę nieprzyjemnie w stronę czarnookiego.
- W przeciągu tygodnia? Bo z tego co pamiętam to ostatnią panienkę, wychodzącą z twojego mieszkania widziałem parę dni przed meczem w Bełchatowie – nie dał za wygraną.
- O co ci chodzi, Kosa? - podszedłem do niego bliżej i spojrzałem wyzywająco prosto w oczy – Zazdrosny jesteś?
- Już ci mówiłem, że nie – ciągnął dalej spokojnym głosem, który jeszcze bardziej mnie irytował – Po prostu...
- Po prostu co? - przerwałem mu, podnosząc głos.
- Uspokójcie się, do cholery – do akcji wkroczył wreszcie Igła, stając pomiędzy nami – Co wy odpierdalacie?
Z zaciśniętymi zębami i wargami mierzyliśmy się wzrokiem dłuższą chwilę.
- Nieważne. Spadam – burknął Grzesiek i w ułamku sekundy wyszedł z mojego mieszkania.
- Ja pierdolę – mruknąłem pod nosem, po czym spojrzałem na Igłę – Co mu odbiło?
- Wiesz, że on nie wie wszystkiego.
- To go nie usprawiedliwia. Naprawdę to wszystko wygląda jakby mi chodziło tylko o seks?
- A jest tak?
Spojrzałem zdegustowanym wzrokiem na libero.
- Boże, ty też? - westchnąłem zmęczony – Nie, powinieneś wiedzieć, że tak nie jest. Majka jest inna i jest pierwszą dziewczyną, na której mi naprawdę zaczyna zależeć. Od czasu...
- Jasmine – uprzedził mnie szybko – Musisz powiedzieć Mai o wszystkim.
- Po co?
- Wolisz żeby się dowiedziała od kogoś innego?
- Od kogo ma się dowiedzieć? Wiesz ty, Iwona, Jochen i Matt, który jest w Rosji.
- I sama Jasmine, która jest nieobliczalna – drążył dalej Ignaczak, a ja zaczynałem rozumieć.
- I co? Myślisz, że przyjedzie do Bełchatowa, stanie pod domem Mai i opowie jej całą historię? - parsknąłem śmiechem, chociaż tak naprawdę nie było mi nazbyt wesoło.
- Po prostu jej powiedz – westchnął siatkarz – Skoro ci zależy, to powinna wiedzieć.
Prychnąłem pod nosem.
- Na pewno się ucieszy.
- Zrozumie.
Po krótkiej chwili milczenia libero odłożył swój kubek i stanął w progu kuchni.
- Będę się zwijał, muszę odebrać Sebę ze szkoły, bo kończy dzisiaj wcześniej.
Kiwnąłem głową, nie bardzo zastanawiając się na słowami przyjaciela.
Skoro ci zależy, to powinna wiedzieć.
- Powodzenia – klepnął mnie pokrzepiająco w ramię i zniknął w korytarzu.

***


- Już wyszli?
Zdezorientowany spojrzałem na blondynkę. Uśmiechnięta, już ubrana w swoje wczorajsze ubrania stała w progu kuchni i wiązała włosy w wysokiego koka.
Mruknąłem coś pod nosem na znak potwierdzenia.
- Słuchaj, Paul – zaczęła poważnie, stając obok mnie. Oderwałem wzrok od kanapki, którą właśnie robiłem dla niej i spojrzałem uważnie w jej oczy – Przepraszam za to całe moje wparowanie wcześniej. Głupio się zachowałam. I...
Obserwowałem jak delikatnie zagryza dolną wargę i staje na palcach, a kiedy już maksymalnie zmniejsza naszą różnicę wzrostu, przybliża się do mojego policzka i składa szybki pocałunek na nim.
- Po prostu dzięki – uśmiecha się szeroko do mnie i przenosi wzrok na kanapkę – Znowu kucharzysz?
Musiała minąć chwila, aż wróciłem do rzeczywistości. Jej poprzedni z pozoru prosty i nic nie znaczący gest wybił mnie z jakiegokolwiek rytmu.
- Tak, podchodzę do kolejnej próby otrucia cię – zaśmiałem się, na co ona szybko mi zawtórowała, wytknęła język i zironizowała ze śmiechem:
- Próbuj szczęścia dalej.



***

- Jesteś pewna, że chcesz jechać w taką pogodę? - zapytałem po raz kolejny.
- Boże, Paul – zaśmiała się melodyjnie i włożyła kluczyk do stacyjki.
- No co – oburzyłem się – Jedź ostrożnie i dzwoń jakby coś się stało.
Kiwnęła głową i odpaliła silnik. Spojrzała na mnie jakby wyczekująco, kładąc palce na przycisku do zasuwania szyby.
- Za tydzień w niedzielę mamy mecz z AZS-em w Częstochowie – powiedziałem szybko – Zobaczymy się?
Z każdym moim słowem jej uśmiech powiększał się. Mój zresztą też.
- Chętnie – ucięła krótko i zapięła pasy – Dzięki za wszystko.
I kiedy wydawało mi, że po prostu zasunie szybę, pośle mi jeszcze jeden uśmiech, ona spoglądnęła na mnie całkiem poważną i trochę zmieszaną miną:
- Musisz coś wiedzieć – zaczęła – Kiedy dostałam wczoraj wieczorem ten telefon, pamiętasz... Wiedziałam, że muszę wracać.
Westchnęła ciężko, a ja nachyliłem się jeszcze bardziej w stronę środka pojazdu. Założyła niesforny kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się nerwowo.
- Wolałabym zostać tutaj, w Rzeszowie, niż wracać. Chciałabym, żebyś to wiedział, bo wczorajszy wieczór był kompletnie inny od mojej rzeczywistości w Bełchatowie. Był naprawdę miły.
Uśmiechnąłem się szeroko, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, uprzedziła mnie:
- Do zobaczenia – cmoknęła mnie w policzek, w tym czasie delikatnie zsuwając moje dłonie z drzwi, po czym zasunęła szybę i nie patrząc już ani razu na mnie, odjechała.


***


Po prostu nie zrań jej” przeczytałem po raz kolejny krótką wiadomość. „Ona na to nie zasługuje” brzmiała kolejna. Wpatrywałem się w obie, chociaż znałem je już na pamięć.„Nie zamierzam” odpisałem szybko Kosokowi.
Ale... Można zranić kłamstwem.
Cholera, ty to powinieneś wiedzieć najbardziej, Lotman. Westchnąłem ciężko i wszedłem do mieszkania.
„Po prostu jej powiedz. Skoro ci zależy, to powinna wiedzieć.”
Cholera, Ignaczak.

_________________
Co Wy na to?
Kiedy proponujecie kolejny rozdział? :)

/ EDIT PIĄTEK 12.07
NOWY ROZDZIAŁ PO MECZU POLSKA-BUŁGARIA, MOŻLIWE ŻE BARDZO PÓŹNYM WIECZOREM :)

wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział 16

Nie wiem jakim cudem udało mi się w porę wyhamować, ale osobnik, który właśnie próbował prawdopodobnie odebrać sobie życie pod kołami mojego audi może przypisać to jako kolejny cud świata.
- CZY PAN MA DOBRZE W GŁOWIE?! LEDWIE WYHAMOWAŁAM, MÓGŁ PAN ZGINĄĆ! - dałam upust swojej złości i zdenerwowaniu, zaraz po wyskoczeniu z auta.
- Coś czułem, że jesteś dobrym kierowcą.
Zawrzało we mnie.
- BAWI CIĘ TO, LOTMAN?!
- A czemu nie?
Roztrzęsiona wypuściłam głośno powietrze ust, próbując się tym uspokoić. Na próżno.
- Jesteś posrany, człowieku – wycedziłam, schodząc z tonu – Zejdź mi z oczu, bo tym razem nie wyhamuję, przysięgam ci.
Po tych słowach zmierzyłam go ostrym wzrokiem i chwyciłam za klamkę drzwi. W mgnieniu oka siatkarz podszedł do mnie.
- Czego jeszcze chcesz? - warknęłam, posyłając mu wyzywające spojrzenie.
- Popatrzeć jak się wściekasz – uśmiechnął się szeroko.
Spokojnie. Oddychaj.
- A tak całkiem poważnie to pomyślałem, że moglibyśmy zacząć wszystko od nowa – ciągnął dalej, a uśmiech na jego twarzy nie zmalał nawet o milimetr.
- Ty się słyszysz?
Obrzuciłam go jeszcze jednym nieprzyjemnym spojrzeniem i wsiadłam do auta. Nie było mi jednak dane zamknąć drzwi. Siatkarz umiejętnie je przytrzymał, nie pozwalając na jakikolwiek ruch nimi.
- Dasz się zaprosić na kolację?
Roześmiałam się kompletnie zbita z tropu. Co jest z tym człowiekiem?
- Brałeś coś?
- Uznam to jako zgodę. Lubisz spaghetti?


***

I takim właśnie o to sposobem siedziałam na blacie kuchennym w mieszkaniu Lotmana, obserwując jak wcześniej wspomniany przygotowuje sos do spaghetti.
- Nie wiem czemu się na to zgodziłam – powtórzyłam po raz kolejny.
- Po prostu nie chciałaś wracać głodna do Bełchatowa i tym samym mnie wykorzystałaś – odezwał się, a ja parsknęłam śmiechem.
- Zawsze taki jesteś? - zeskoczyłam z blatu i stanęłam obok niego, nad parującym makaronem i przepięknie pachnącym sosem.
- Pytasz o to, czy zawsze zapraszam przypadkowe dziewczyny po meczu na spaghetti?
- Jestem przypadkowa?! - oburzyłam się, krzyżując ręce na piersiach.
Brązowooki jakby nie słysząc, nagle zainteresował się spokojnie gotującym się makaronem.
- Ty chyba masz ochotę zjeść to spaghetti w samotności – syknęłam, mrużąc oczy.
- Dobrze wiesz, że żartuję – powiedział po chwili, odkładając dużą łyżkę na bok.
- Nie znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć kiedy żartujesz, a kiedy nie – przyznałam, a ten odwrócił się w moją stronę.
- Dlatego chciałbym to zmienić – odparł, przeszywając mnie swoimi brązowymi tęczówkami – Nie tylko dlatego zresztą.
Fala miłym dreszczy przeszła przez moje ciało. Co jest ze mną, cholera.
- Teraz też żartujesz? - zapytałam, mimowolnie się uśmiechając.
Pokręcił głową i kiedy już chciał coś powiedzieć, uprzedziłam go, stając na palcach, żeby zmniejszyć naszą różnicę wzrostu:
- W takim razie musisz się bardziej postarać.


***

- Okej, kupiłeś mnie tym spaghetti – westchnęłam, opadając na oparcie krzesła.
- Taki miałem zamiar – wstał od stołu i zbierając nasze talerze, posłał mi szeroki uśmiech.
- Pomogę ci – zaoferowałam się, ale nie minęła chwila, a rozdzwonił się mój telefon – Albo i nie – mruknęłam niezadowolona, grzebiąc w torebce za komórką.
Mariusz.
- Jasna cholera – zaklęłam pod nosem po polsku.
- Heej – napomniał mnie natychmiastowo, na co ja posłałam mu pełne zdziwienia spojrzenie – Znam parę zwrotów po polsku, nie patrz tak krzywo na mnie.
Westchnęłam po raz kolejny i z niezadowoloną miną kliknęłam zieloną słuchawkę przy nazwie kontaktu dzwoniącego.
- Maja? Co z tobą? Powinnaś już dawno być, stało się coś? - przyjaciel bez zbędnych powitań zasypał mnie lawiną pytań.
- Powoli – zaczęłam, wstając od stołu. Chciałam znaleźć się jak najdalej od Paula, który bacznie obserwował i przysłuchiwał się mojej rozmowie – Jestem jeszcze w Rzeszowie.
- Jak to?
- Tak wyszło – przyznałam, kątem oka posyłając lekki uśmiech Lotmanowi. Od razu go odwzajemnił.
- Chyba nie rozumiem.
- Jestem z Paulem, wszystko jest okej – wypaliłam bez większego zastanowienia.
Długie milczenie po drugiej stronie utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba nie powinnam mu była tego mówić.
- Martwiłem się – w jego cichym głosie wyczułam nutę zawodu i rozczarowania.
- Przepraszam – westchnęłam ciężko, zagryzając wargę – Zaraz będę wyjeżdżać.
- Po prostu mogłaś dać znać, czekałem.
Niemiłe ukłucie w żołądku. Cień wyrzutów sumienia. Co jest ze mną.
- Zobaczymy się jutro na treningu – zakończył i dodał łagodnym tonem – Jedź ostrożnie Maja.
Nie zdążyłam powiedzieć czegokolwiek, a rozłączył się. Poczułam jak przepyszne spaghetti Lotmana staje się w moim żołądku dwa razy cięższe, niż było przed telefonem Wlazłego.
- Co się stało?
Zatroskany głos Lotmana, opierającego się o ścianę przedzielającą kuchnię i salon dobił mnie jeszcze bardziej.
- Muszę się zbierać – odparłam siląc się na zwyczajny ton i nikły uśmiech na twarzy.
- Wszystko okej? - pytał dalej, jakby ignorując moją odpowiedź.
Nie? Nic nie jest okej. Mimo mojego milczenia, brunet chyba poznał odpowiedź po moim nerwowym przygryzaniu dolnej wargi. Jak zawsze, cholera.
- Nie – odezwałam się po chwili – Zapomniałam, że jutro muszę być na treningu.
Po części przecież nie skłamałam. Tak?
- To przecież nie koniec świata – skwitował, siadając na krześle obok mnie.
- Wiem.
- Więc nie o to chodzi.
- Nie – przyznałam, błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu.
- Będzie dobrze – po chwili odezwał się i posłał mi ciepły uśmiech – Ale nie myśl sobie, że puszczę cię teraz do Bełchatowa.
Podniosłam zdziwiona wzrok i już otwierałam usta, aby szybko mu zaprzeczyć, kiedy jednak mnie uprzedził:
- Jest pierwsza w nocy i właśnie zaczął padać śnieg, więc nawet się ze mną nie sprzeczaj. Poza tym jesteś zmęczona po całym dniu...
- I tak poza tym, to ktoś mi ostatnio powiedział, że jestem dobrym kierowcą – syknęłam sarkastycznie, mrużąc oczy.
- A dobry kierowca musi być wyspany – uśmiechnął się szeroko, nie zwracając uwagi na mój ironiczny ton głosu – Chodź, pokażę ci pokój.
- Ty sobie żartujesz?
- Nie, ani trochę.
Założyłam ręce na piersiach i spojrzałam na niego politowanym wzrokiem.
- Paul, nie będę ci się zwalać na głowę, zapomnij.
- Nawet się nie wygłupiaj – powiedział stanowczo i wyciągnął w moim kierunku rękę – Idziesz, czy mam cię wziąć siłą?
Zaśmiałam się i wstałam z krzesła, chwytając wyciągniętą dłoń Amerykanina. Dlaczego ja się na to zgadzam. Po krótkiej chwili Lotman otwierał przede mną drzwi pokoju, w którym miałam spać.
- Nawet nie wiesz, jak mi jest strasznie głupio – westchnęłam, patrząc na dosyć pokaźną sypialnię. Puściłam ciepłą dłoń siatkarza, chociaż wcale nie miałam ochoty tego zrobić i siadłam na kraju łóżka.
- Daj spokój, Maja – odparł natychmiastowo, posyłając mi lekki uśmiech – Łazienka jest naprzeciwko, a właśnie...
Przerwał i podszedł do kremowo-brązowej szafy. Otworzył ją szybko i wyciągnął z niej jakiś czarny materiał, który chwilę potem znalazł się w moich rękach.
- To moja koszulka meczowa – wyjaśnił szybko, a ja rozłożyłam ubranie przed sobą – Nie mam niczego innego, w czym mogłabyś spać, a podejrzewam, że ty o piżamie też nie pomyślałaś.
Zaśmiałam się. To racja.
- Dziękuję – odezwałam się po chwili, odrywając wzrok od ogromnej koszulki z numerem 2 – Za wszystko.
Uniosłam kąciki ust ku górze i spojrzałam na niego z wdzięcznością. Ten jakby w transie, przyglądał się uważnie mojej twarzy i dopiero po dłuższej chwili odwzajemnił mój uśmiech.
- Miłych snów, Maju.
I zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wyszedł z pomieszczenia z wyraźnym, szerokim uśmiechem na twarzy.
***


Czasami zdarza się tak, że na naszej drodze spotykamy kogoś wyjątkowego... Nie potrafisz go rozgryźć, a jednocześnie czujesz dziwną chęć... bycia blisko. Każdy z nas potrzebuje odskoczni. Ty też potrzebujesz. On też potrzebuje. Nawet nie wiecie, że z każdym wypowiedzianym słowem, zatracacie się jeszcze bardziej. Że brniecie w coś, czego nie potraficie zdefiniować. Mimo to ulegasz. On też. Będąc razem, nie zwracacie uwagi na nic dookoła. Dopiero kiedy światła gasną, drzwi się zamykają, a ty już nie słyszysz jego głosu i nie widzisz jego uśmiechu, zaczyna do ciebie docierać, co robisz.
Blondynka ostatni raz spojrzała w lustro i zgasiła światło. Dotknęła po raz ostatni jego koszulki i rzuciła się na łóżko, wtulając się w miękką poduszkę.
I dopiero kiedy do jej nozdrzy dobiegł przyjemny zapach męskich perfum Amerykanina, zdała sobie sprawę, że wcale nie chce wracać do Bełchatowa. Nie chce znowu mieć na głowie problemów Wlazłego, tych wszystkich tajemnic i niewyjaśnionych sytuacji.
To głupie. Rozum był w Rzeszowie, przy Paulu, z dala od tej całej chorej sytuacji. A serce... Serce zostało w Bełchatowie. Przy Mariuszu.

_______________
Znowu zawaliłam. Tym razem nie ze swojej winy. Dacie wiarę, że przez jedną, półgodzinną burzę, nie miałam internetu przez tydzień? Zabijcie mnie, ale nie mogę tego zrozumieć.
Następny rozdział w piątek.