Środkowy
Resovii blady jak ściana klęczał na kolanach, próbując złapać
oddech.
Niewiele zastanawiając się, podbiegłam pod siatką do niego. Był już otoczony przez wszystkich siatkarzy. Dobrze wiedziałam co się dzieję i co trzeba zrobić.
- Trzeba go stąd wynieść – zarządziłam szybko i zarzuciłam sobie na ramię ciężką rękę Kosoka.
- A ty to... - nagle pojawił się lekarz Resoviaków.
- Jest pan lekarzem, czy nie? Waszemu zawodnikowi trzeba pomóc, a wy stoicie jak idioci – warknęłam w stronę siatkarzy i mężczyzny, po czym z trudem wyprostowałam się, próbując utrzymać jakoś siatkarza, który nadal dusząc się wisiał na moim ramieniu.
- Chodź, Grzesiek – odezwał się wreszcie lekarz i pomógł mi w prowadzeniu dwumetrowca.
Odwróciłam się jeszcze w stronę Skrzatów, aby się upewnić, że Daniel zajął się poszkodowanym Kłosem. Na szczęście już pomagał środkowemu, który wciąż krzywił się z bólu. Wszystko działo się tak szybko, że sama nie wiedziałam do końca co robię. Jedyne co do mnie docierało, to brawa, połączone z pojedynczymi buczeniami kibiców i ciekawskie spojrzenia. Zignorowałam wszystko i jak najszybciej się dało, wyszliśmy, a właściwie to wytoczyliśmy się w trójkę z hali. Środkowy wciąż ciężko dyszał, nie mogąc złapać równego, miarowego i pełnego oddechu.
Jedną ręką otworzyłam drzwi mojego gabinetu, który był tuż przy hali.
- Siadaj – położyliśmy Kosoka na krześle, a ja od razu otwarłam na oścież ogromne okno. Zaraz potem usłyszałam, jak środkowy bierze głęboki wdech. Świeże powietrze pomogło. Jak zawsze.
- Jesteś astmatykiem, hm? - upewniłam się, cały czas siląc się na spokój i opanowanie. To było w takich chwilach najważniejsze.
Lekarz Soviaków obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. Kosok tylko przytaknął głową.
- Ale... - zająknął się lekarz.
- Niech mi pan tylko nie mówi, że pan nie wiedział – syknęłam – Masz swoje pastylki? - zwróciłam się tym razem do siatkarza.
- Jestem w sztabie od miesiąca – powiedział, jak gdyby to miało być dobrym wytłumaczeniem. Nie było. Przynajmniej dla mnie.
- A ja od tygodnia – odparłam, gdzieś w głębi czując cień dumy. Środkowy, który zaczął już miarowo oddychać parsknął śmiechem.
- Lepiej? - zwróciłam się w jego stronę – Co z tymi pastylkami?
- Nie mam – odparł słabym głosem – Przez ostatnie pół roku nie były mi potrzebne, więc...
- To widać nieźle radzisz sobie ze stresem – przerwałam mu, grzebiąc w dużej szafce – Nie pomyślałeś, że na takie mecze warto je zabrać?
Trzasnęłam drzwiczkami szafki. W ręce trzymałam już odpowiednie lekarstwo.
- To nie stres – zaczął, prostując się na krześle – Kłos uderzył mnie kolanem w brzuch.
- Przy okazji skręcając sobie kostkę – zaśmiałam się, a środkowy mi zawtórował.
Lekarz Sovii stał cały czas przy oknie z posępną miną.
- Masz – wyciągnęłam dwie tabletki z opakowania i podałam je Grześkowi.
- Powinniśmy wrócić na halę – odezwał się po raz pierwszy, trochę ponurym głosem mężczyzna stojący przy oknie.
- Pewnie – prychnęłam, nie mogąc opanować swojej narastającej niechęci do medyka Resovii – Jeśli chcemy, żeby znowu nam padł na środku boiska to możemy nawet pobiec.
Lekarz wydawał się zignorować moją ironię. Albo i nie znalazł dobrej odpowiedzi.
- Jesteś w stanie wrócić na halę? - zwrócił się do siatkarza.
- Lepiej będzie jak zostanę – odezwał się po chwili środkowy – Tam jest duszno.
Mężczyzna raczej nie był zachwycony decyzją Grześka.
- Zostanę tutaj z nim – zaoferowałam się, nie myśląc wiele – A pan niech wraca i może wreszcie...
Kiedy już miałam na końcu języka dosyć nieprzyjemne zakończenie zdania, lekarz skinął głową i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Po jego wyjściu parsknęłam śmiechem i przeniosłam wzrok na nadal słabo wyglądającego siatkarza.
- Dziwny człowiek – skwitowałam – Chcesz czegoś się napić? Dalej jesteś trochę blady.
Pokręcił głową.
- Skąd wiedziałaś? - zapytał po chwili.
Westchnęłam i oparłam się o duże biurko.
- Że jesteś astmatykiem? - zapytałam retorycznie.
Skinął głową i oparł się wygodnie, zaciągając się świeżym powietrzem.
- Mój tata miał astmę – powiedziałam cicho po chwili, uważnie przyglądając się drzewom za oknem.
- Miał?
- Miał.
Nie zapytał o nic więcej, skinął po prostu głową na znak, że rozumie i przymknął oczy, cały czas delektując się zimnym, rześkim powietrzem. W duchu cieszyłam się, że nie zadawał zbędnych pytań. Oboje przebywaliśmy w ciszy, która ani trochę mi nie przeszkadzała.
- Tak w ogóle to dzięki – odezwał się po paru minutach, kiedy do moich uszu dobiegły kolejne, trochę stłumione okrzyki kibiców z hali – Nie musiałaś tego robić.
- No pewnie, przecież wasz lekarz zrobiłby to lepiej – zaśmiałam się – Wybacz, ale nie mogę zrozumieć, co on robi w waszym sztabie.
Wzruszył ramionami. Nie mówił wiele i w sumie nie przeszkadzało mi to ani trochę. Wręcz przeciwnie – nawet mi się to chyba podobało.
- W każdym bądź razie nie ma za co – dokończyłam i uśmiechnęłam się lekko.
Po tych słowach znowu zapadło milczenie.
Niewiele zastanawiając się, podbiegłam pod siatką do niego. Był już otoczony przez wszystkich siatkarzy. Dobrze wiedziałam co się dzieję i co trzeba zrobić.
- Trzeba go stąd wynieść – zarządziłam szybko i zarzuciłam sobie na ramię ciężką rękę Kosoka.
- A ty to... - nagle pojawił się lekarz Resoviaków.
- Jest pan lekarzem, czy nie? Waszemu zawodnikowi trzeba pomóc, a wy stoicie jak idioci – warknęłam w stronę siatkarzy i mężczyzny, po czym z trudem wyprostowałam się, próbując utrzymać jakoś siatkarza, który nadal dusząc się wisiał na moim ramieniu.
- Chodź, Grzesiek – odezwał się wreszcie lekarz i pomógł mi w prowadzeniu dwumetrowca.
Odwróciłam się jeszcze w stronę Skrzatów, aby się upewnić, że Daniel zajął się poszkodowanym Kłosem. Na szczęście już pomagał środkowemu, który wciąż krzywił się z bólu. Wszystko działo się tak szybko, że sama nie wiedziałam do końca co robię. Jedyne co do mnie docierało, to brawa, połączone z pojedynczymi buczeniami kibiców i ciekawskie spojrzenia. Zignorowałam wszystko i jak najszybciej się dało, wyszliśmy, a właściwie to wytoczyliśmy się w trójkę z hali. Środkowy wciąż ciężko dyszał, nie mogąc złapać równego, miarowego i pełnego oddechu.
Jedną ręką otworzyłam drzwi mojego gabinetu, który był tuż przy hali.
- Siadaj – położyliśmy Kosoka na krześle, a ja od razu otwarłam na oścież ogromne okno. Zaraz potem usłyszałam, jak środkowy bierze głęboki wdech. Świeże powietrze pomogło. Jak zawsze.
- Jesteś astmatykiem, hm? - upewniłam się, cały czas siląc się na spokój i opanowanie. To było w takich chwilach najważniejsze.
Lekarz Soviaków obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem. Kosok tylko przytaknął głową.
- Ale... - zająknął się lekarz.
- Niech mi pan tylko nie mówi, że pan nie wiedział – syknęłam – Masz swoje pastylki? - zwróciłam się tym razem do siatkarza.
- Jestem w sztabie od miesiąca – powiedział, jak gdyby to miało być dobrym wytłumaczeniem. Nie było. Przynajmniej dla mnie.
- A ja od tygodnia – odparłam, gdzieś w głębi czując cień dumy. Środkowy, który zaczął już miarowo oddychać parsknął śmiechem.
- Lepiej? - zwróciłam się w jego stronę – Co z tymi pastylkami?
- Nie mam – odparł słabym głosem – Przez ostatnie pół roku nie były mi potrzebne, więc...
- To widać nieźle radzisz sobie ze stresem – przerwałam mu, grzebiąc w dużej szafce – Nie pomyślałeś, że na takie mecze warto je zabrać?
Trzasnęłam drzwiczkami szafki. W ręce trzymałam już odpowiednie lekarstwo.
- To nie stres – zaczął, prostując się na krześle – Kłos uderzył mnie kolanem w brzuch.
- Przy okazji skręcając sobie kostkę – zaśmiałam się, a środkowy mi zawtórował.
Lekarz Sovii stał cały czas przy oknie z posępną miną.
- Masz – wyciągnęłam dwie tabletki z opakowania i podałam je Grześkowi.
- Powinniśmy wrócić na halę – odezwał się po raz pierwszy, trochę ponurym głosem mężczyzna stojący przy oknie.
- Pewnie – prychnęłam, nie mogąc opanować swojej narastającej niechęci do medyka Resovii – Jeśli chcemy, żeby znowu nam padł na środku boiska to możemy nawet pobiec.
Lekarz wydawał się zignorować moją ironię. Albo i nie znalazł dobrej odpowiedzi.
- Jesteś w stanie wrócić na halę? - zwrócił się do siatkarza.
- Lepiej będzie jak zostanę – odezwał się po chwili środkowy – Tam jest duszno.
Mężczyzna raczej nie był zachwycony decyzją Grześka.
- Zostanę tutaj z nim – zaoferowałam się, nie myśląc wiele – A pan niech wraca i może wreszcie...
Kiedy już miałam na końcu języka dosyć nieprzyjemne zakończenie zdania, lekarz skinął głową i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Po jego wyjściu parsknęłam śmiechem i przeniosłam wzrok na nadal słabo wyglądającego siatkarza.
- Dziwny człowiek – skwitowałam – Chcesz czegoś się napić? Dalej jesteś trochę blady.
Pokręcił głową.
- Skąd wiedziałaś? - zapytał po chwili.
Westchnęłam i oparłam się o duże biurko.
- Że jesteś astmatykiem? - zapytałam retorycznie.
Skinął głową i oparł się wygodnie, zaciągając się świeżym powietrzem.
- Mój tata miał astmę – powiedziałam cicho po chwili, uważnie przyglądając się drzewom za oknem.
- Miał?
- Miał.
Nie zapytał o nic więcej, skinął po prostu głową na znak, że rozumie i przymknął oczy, cały czas delektując się zimnym, rześkim powietrzem. W duchu cieszyłam się, że nie zadawał zbędnych pytań. Oboje przebywaliśmy w ciszy, która ani trochę mi nie przeszkadzała.
- Tak w ogóle to dzięki – odezwał się po paru minutach, kiedy do moich uszu dobiegły kolejne, trochę stłumione okrzyki kibiców z hali – Nie musiałaś tego robić.
- No pewnie, przecież wasz lekarz zrobiłby to lepiej – zaśmiałam się – Wybacz, ale nie mogę zrozumieć, co on robi w waszym sztabie.
Wzruszył ramionami. Nie mówił wiele i w sumie nie przeszkadzało mi to ani trochę. Wręcz przeciwnie – nawet mi się to chyba podobało.
- W każdym bądź razie nie ma za co – dokończyłam i uśmiechnęłam się lekko.
Po tych słowach znowu zapadło milczenie.
***
-
KOSA?! MATKO, GRZESIEK!!! - błyskawicznie przeniosłam wzrok na
drzwi gabinetu. Do środka po kolei wbiegł Ignaczak, Achrem, Lotman
i Nowakowski.
- CO Z TOBĄ?!
- MYŚLELIŚMY, ŻE UMIERASZ TAM NA ŚRODKU BOISKA...
- PITER NIE MÓGŁ SKOŃCZYĆ ŻADNEGO ATAKU, BO TAK SIĘ MARTWIŁ...
- KOSOK, DEBILU, NIGDY WIĘCEJ CZEGOŚ TAKIEGO NIE RÓB...
Po chwili przekrzykiwania się siatkarze dostrzegli moją obecność. How nice, panowie.
- Cześć – zdobył się pierwszy Lotman, a ja odpowiedziałam mu uśmiechem.
Przeniosłam wzrok na resztę. Pierwszy ze śmiesznego rządku, który utworzyli w trójkę, wystąpił kapitan Resoviaków.
- Alek jestem – przedstawił się śmieszną, łamaną polszczyzną – Naprawdę nie wiem jak ci dziękować, bo gdyby nie ty... Kosok przecież...
- Matko, Alek, plątasz się jakbyś Polakiem nie był – zaśmiał się Ignaczak – Ty jesteś Maja. Paul o tobie mówił.
Spojrzałam pytającym wzrokiem na Amerykanina, który chyba nie bardzo rozumiał po polsku.
- Czyli już wiecie, że jestem wredną, blond zołzą...
- ...która przypadkiem uratowała życie Kosie – dokończył za mnie libero, śmiejąc się – Tak wiemy. Krzysiek jestem.
Uścisnęłam jego wyciągniętą rękę, potem dołączył się też Alek. Oficjalne przedstawianie się na nami, cudownie.
- I jak tam Grzesiek? Lepiej? - po obdarzeniu mnie ostatnimi uśmiechami dwójka siatkarzy z Rzeszowa dopadła środkowego. Naprzeciwko mnie nadal stał uśmiechnięty Lotman.
- To jakiś wyuczony uśmiech po gładko przegranym meczu? - zasugerowałam w końcu.
Paul zaśmiał się, a ja wyminęłam go w drzwiach.
- Jakbyście czegoś potrzebowali, to będę na hali - zwróciłam się do głośno rozmawiających Resoviaków, na czele z Ignaczakiem – Wracam jak skończą się rozciągać. Możecie zostać, tylko nie wpuszczajcie tu żadnych gości z kamerą albo mikrofonami.
Siatkarze spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Straszny syf tutaj mam – wyjaśniłam na koniec, obróciłam się, a do moich uszu dobiegły śmiechy.
- Nie przegraliśmy tak gładko – w mgnieniu oka przy moim ramieniu znalazł się Amerykanin.
Uniosłam brwi do góry i przeniosłam wzrok na mojego towarzysza.
- Czyli te śpiewy kibiców Skry to na waszą cześć były...
Po korytarzu rozległ się śmiech Amerykanina. Który swoją drogą co raz bardziej mnie uzależniał, bo cały czas wywoływał podobną reakcję na mojej twarzy.
- Okej, przyznaję się – zaczął przyjmujący – Dostaliśmy 3:0.
- A ty i tak dalej się uśmiechasz – stwierdziłam machinalnie – Nie boli cię szczęka od tego szczerzenia?
- Nie szczerzę się – oburzył się.
- A ja nie jestem ani trochę ironiczna i sarkastyczna – wywróciłam oczami i przeszłam przez ogromne wejście do hali. Kibice powoli wychodzili, jednak bez problemu można było dostrzec małe tłumy, które gromadziły się przy siatkarzach rozdających autografy.
- Możemy prosić o autograf?
Przed nami znikąd wyrosło parę szczerzących się nastolatek z kartkami, zeszytami i flamastrami w rękach. Paul rzucił mi zmieszane spojrzenie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Zobaczymy się później? - rzucił w moją stronę wyraźnie starając się, żeby otaczające go dziewczyny nie usłyszały.
- Może – mrugnęłam do niego i obróciłam się na pięcie, za cel obierając sobie rozmawiającego z Danielem Mariusza.
- Jak tam? - przysiadłam koło Wlazłego, a Lecouna rzucił w moją stronę lekki uśmiech, wstał z krzesła i skierował się w stronę trenera.
- Dobrze.
Zmarszczyłam brwi. Nie wyglądał jakby właśnie odniósł miażdżące zwycięstwo nad Resoviakami.
- Mówiłam, żebyś poprosił o zmianę...
- Jest dobrze.
- Widziałam, jak się krzywiłeś.
Siatkarz prychnął i zaczął uważnie przyglądać się butelce, w której została resztka napoju.
- Co jest? - zapytałam twardo, kładąc dłoń na jego ramieniu. Coś wyraźnie było nie tak.
- Nic, daj spokój – mruknął i wstał z krzesła, rzucając butelkę do worka obok.
- Co się dzieje? - nie dałam za wygraną i stanęłam przed nim z założonymi rękami na piersiach.
Chwilę milczał, po czym ubrał bluzę klubową ze swoim numerem.
- Nie powinnaś była się tak zachowywać – zaczął po chwili, wzrokiem błądząc po hali. Ani razu odkąd do niego podeszłam nie spojrzał mi prosto w oczy.
- Jak? - wypaliłam automatycznie.
Kapitan westchnął i zaczął odklejać ze swoich palców plastry.
- Resovia ma swój sztab – zaczął, skupiając się na białej taśmie – Nie powinnaś się tak rzucać do pomocy.
Po tych słowach dosłownie wbiło mnie w podłogę. Zamrugałam parę razy z niedowierzaniem.
- Ty sobie żartujesz?
Kolejny biały plaster „uwolnił” palce Wlazłego po czym znalazł się na krześle obok.
- Miałam stać i się patrzyć? - zapytałam wkurzona, unosząc głos – Może czekać aż się udusi?
- Raczej czekać, aż ich lekarz zareaguje – ciągnął obojętnym głosem – Może powinnaś zrezygnować z pracy tutaj, skoro cię tak ciągnie do Rzeszowa?
Stałam z rozchylonymi ustami nie wierząc w to, co właśnie słyszałam z ust mojego przyjaciela.
- Do Lotmana miałabyś bliżej. Same plusy.
Otworzyłam usta, ale nie mogłam zdobyć się na cokolwiek. Czułam tylko, jak ogromny ciężar spadł na moje serce.
- Nawet nie umiesz zaprzeczyć – usłyszałam na koniec, a po chwili zostałam sama.
Siadłam w osłupieniu na czarnym krześle, z ogromnym ściskiem w gardle.
- CO Z TOBĄ?!
- MYŚLELIŚMY, ŻE UMIERASZ TAM NA ŚRODKU BOISKA...
- PITER NIE MÓGŁ SKOŃCZYĆ ŻADNEGO ATAKU, BO TAK SIĘ MARTWIŁ...
- KOSOK, DEBILU, NIGDY WIĘCEJ CZEGOŚ TAKIEGO NIE RÓB...
Po chwili przekrzykiwania się siatkarze dostrzegli moją obecność. How nice, panowie.
- Cześć – zdobył się pierwszy Lotman, a ja odpowiedziałam mu uśmiechem.
Przeniosłam wzrok na resztę. Pierwszy ze śmiesznego rządku, który utworzyli w trójkę, wystąpił kapitan Resoviaków.
- Alek jestem – przedstawił się śmieszną, łamaną polszczyzną – Naprawdę nie wiem jak ci dziękować, bo gdyby nie ty... Kosok przecież...
- Matko, Alek, plątasz się jakbyś Polakiem nie był – zaśmiał się Ignaczak – Ty jesteś Maja. Paul o tobie mówił.
Spojrzałam pytającym wzrokiem na Amerykanina, który chyba nie bardzo rozumiał po polsku.
- Czyli już wiecie, że jestem wredną, blond zołzą...
- ...która przypadkiem uratowała życie Kosie – dokończył za mnie libero, śmiejąc się – Tak wiemy. Krzysiek jestem.
Uścisnęłam jego wyciągniętą rękę, potem dołączył się też Alek. Oficjalne przedstawianie się na nami, cudownie.
- I jak tam Grzesiek? Lepiej? - po obdarzeniu mnie ostatnimi uśmiechami dwójka siatkarzy z Rzeszowa dopadła środkowego. Naprzeciwko mnie nadal stał uśmiechnięty Lotman.
- To jakiś wyuczony uśmiech po gładko przegranym meczu? - zasugerowałam w końcu.
Paul zaśmiał się, a ja wyminęłam go w drzwiach.
- Jakbyście czegoś potrzebowali, to będę na hali - zwróciłam się do głośno rozmawiających Resoviaków, na czele z Ignaczakiem – Wracam jak skończą się rozciągać. Możecie zostać, tylko nie wpuszczajcie tu żadnych gości z kamerą albo mikrofonami.
Siatkarze spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Straszny syf tutaj mam – wyjaśniłam na koniec, obróciłam się, a do moich uszu dobiegły śmiechy.
- Nie przegraliśmy tak gładko – w mgnieniu oka przy moim ramieniu znalazł się Amerykanin.
Uniosłam brwi do góry i przeniosłam wzrok na mojego towarzysza.
- Czyli te śpiewy kibiców Skry to na waszą cześć były...
Po korytarzu rozległ się śmiech Amerykanina. Który swoją drogą co raz bardziej mnie uzależniał, bo cały czas wywoływał podobną reakcję na mojej twarzy.
- Okej, przyznaję się – zaczął przyjmujący – Dostaliśmy 3:0.
- A ty i tak dalej się uśmiechasz – stwierdziłam machinalnie – Nie boli cię szczęka od tego szczerzenia?
- Nie szczerzę się – oburzył się.
- A ja nie jestem ani trochę ironiczna i sarkastyczna – wywróciłam oczami i przeszłam przez ogromne wejście do hali. Kibice powoli wychodzili, jednak bez problemu można było dostrzec małe tłumy, które gromadziły się przy siatkarzach rozdających autografy.
- Możemy prosić o autograf?
Przed nami znikąd wyrosło parę szczerzących się nastolatek z kartkami, zeszytami i flamastrami w rękach. Paul rzucił mi zmieszane spojrzenie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Zobaczymy się później? - rzucił w moją stronę wyraźnie starając się, żeby otaczające go dziewczyny nie usłyszały.
- Może – mrugnęłam do niego i obróciłam się na pięcie, za cel obierając sobie rozmawiającego z Danielem Mariusza.
- Jak tam? - przysiadłam koło Wlazłego, a Lecouna rzucił w moją stronę lekki uśmiech, wstał z krzesła i skierował się w stronę trenera.
- Dobrze.
Zmarszczyłam brwi. Nie wyglądał jakby właśnie odniósł miażdżące zwycięstwo nad Resoviakami.
- Mówiłam, żebyś poprosił o zmianę...
- Jest dobrze.
- Widziałam, jak się krzywiłeś.
Siatkarz prychnął i zaczął uważnie przyglądać się butelce, w której została resztka napoju.
- Co jest? - zapytałam twardo, kładąc dłoń na jego ramieniu. Coś wyraźnie było nie tak.
- Nic, daj spokój – mruknął i wstał z krzesła, rzucając butelkę do worka obok.
- Co się dzieje? - nie dałam za wygraną i stanęłam przed nim z założonymi rękami na piersiach.
Chwilę milczał, po czym ubrał bluzę klubową ze swoim numerem.
- Nie powinnaś była się tak zachowywać – zaczął po chwili, wzrokiem błądząc po hali. Ani razu odkąd do niego podeszłam nie spojrzał mi prosto w oczy.
- Jak? - wypaliłam automatycznie.
Kapitan westchnął i zaczął odklejać ze swoich palców plastry.
- Resovia ma swój sztab – zaczął, skupiając się na białej taśmie – Nie powinnaś się tak rzucać do pomocy.
Po tych słowach dosłownie wbiło mnie w podłogę. Zamrugałam parę razy z niedowierzaniem.
- Ty sobie żartujesz?
Kolejny biały plaster „uwolnił” palce Wlazłego po czym znalazł się na krześle obok.
- Miałam stać i się patrzyć? - zapytałam wkurzona, unosząc głos – Może czekać aż się udusi?
- Raczej czekać, aż ich lekarz zareaguje – ciągnął obojętnym głosem – Może powinnaś zrezygnować z pracy tutaj, skoro cię tak ciągnie do Rzeszowa?
Stałam z rozchylonymi ustami nie wierząc w to, co właśnie słyszałam z ust mojego przyjaciela.
- Do Lotmana miałabyś bliżej. Same plusy.
Otworzyłam usta, ale nie mogłam zdobyć się na cokolwiek. Czułam tylko, jak ogromny ciężar spadł na moje serce.
- Nawet nie umiesz zaprzeczyć – usłyszałam na koniec, a po chwili zostałam sama.
Siadłam w osłupieniu na czarnym krześle, z ogromnym ściskiem w gardle.
„Za często zdarza się tak, że słowa ranią bardziej niż prawdziwe uderzenie w policzek.”
_____________________________________
Miał być dłuższy, ale skończyłby się w nijakim momencie. Żałuję, że nie mogłam dodać czegoś dłuższego, ale lubię mieć dobre zakończenia, dlatego zostawiam tak, jak jest. Na pocieszenie powiem Wam, że mam już kawałek kolejnego, więc następny rozdział pojawi się szybko.
Dodałabym wczoraj, ale niespodziewanie musiałam jechać z moją mamą do szpitala. Mam jednak nadzieję, że wynagrodziłam Wam ten dzień czekania dłużej i rozdział w Waszych oczach nie będzie takim dnem, jak w moich :p
Mam już ponad 10 tysięcy wyświetleń - nie wiem jak dziękować! Najbardziej cieszy mnie jednak to, że pojawiają się komentarze od anonimowych czytelników. Nawet nie wiecie, jak takie coś cieszy.
Dodałabym wczoraj, ale niespodziewanie musiałam jechać z moją mamą do szpitala. Mam jednak nadzieję, że wynagrodziłam Wam ten dzień czekania dłużej i rozdział w Waszych oczach nie będzie takim dnem, jak w moich :p
Mam już ponad 10 tysięcy wyświetleń - nie wiem jak dziękować! Najbardziej cieszy mnie jednak to, że pojawiają się komentarze od anonimowych czytelników. Nawet nie wiecie, jak takie coś cieszy.
Zaczęłam się tak zastanawiać właśnie dzisiaj nad tym komentarzem. W moich oczach ta kobieta też jest jak najbardziej w porządku, uwierz mi :) Ale w mojej historii od początku wiedziałam, że nie będzie najpozytywniejszą postacią. To jest dopiero początek i chcę tylko uprzedzić, że może być jeszcze mniej ciekawie i kolorowo w związku z jej osobą. Dlatego jeśli komukolwiek to przeszkadza czy drażni kogoś moje wykreowanie Pauliny to myślę, że warto sobie odpuścić to opowiadanie. Nie mówię tego z jakąś złością czy żalem, nie :) Cieszę się, że pojawił się taki komentarz, bo wreszcie oprócz miłych słów dowiedziałam się, co może się ewentualnie nie podobać w mojej historii.
Rozpisałam się, ale to dlatego, że długo mnie tutaj nie było. Ale kończę więc - do następnego!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńChciałabym Ci powiedzieć, czy myślisz dobrze, czy źle, ale tego nie zrobię :p Jestem złym człowiekiem, który nie wyjawia niczego do przodu :D
UsuńDzięki!
Zgadzam się z tym na górze! A co do Pauliny to tak zgadzam się na 90% no ale trzeba odróżnić blog a życie prywatne, tutaj jest Ona dziwna, dziwnie się zachowuje, no bo najpierw chcę "ratować" swoje małżeństwo, a póżniej sama coś knuje.. Wlażły też coś kręci, zazdrosny? Mh, możliwe. Lotman ty słodziaku! xd zagaduje, zagaduje, i to na każdym kroku! Rozśmieszył mnie Rzeszowki lekarz, aby nie wiedzieć że zawodnik ma astme? idiota! :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ;)
Spokojnie, nie przewiduje więcej epizodów z niepoinformowanym i nieporadnym rzeszowskim lekarzem :D Powtórzę znów - jestem złym człowiekiem i robię z lekarzy idiotów. Zginę za to marnie. :P
UsuńTo do zobaczenia w piekle! :D
UsuńCieszy mnie, że pojawił się kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z komentarzami powyżej. Wlazły jest zazdrosny! (to chyba usłyszysz od każdego komentującego, ale to nic).
Lotman..., no tak..., "uzależnia" Majkę od siebie.
Tak, wiem, że nie powiesz mi, co z tego wyjdzie ;)
Jeśli chodzi o lekarza..., to popieram, sierota jakaś. I nie, nie zginiesz za to marnie :D
Czekam na ciąg dalszy;
Pozdrawiam :*
Jak Ty dobrze mnie znasz :p Nie, nie powiem co z tego wyjdzie. Chociaż myślę, że część ma już jakieś swoje domysły czy przypuszczenia. Ale czy są dobre czy złe - nie pisnę ani słowem na ten temat :)
UsuńJak ja kocham tą ironiczną i sarkastyczną Maję! :D Po prostu uwielbiam twojego bloga i styl jakim piszesz :) rozdział jak zawsze świetny, już nie mogę się doczekać następnego! :D Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńNastępny niedługo, więc zapraszam.
Popieram komentarz powyżej, sarkastyczna Maja, to najlepsza Maja. ;)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam. Pan Wlazły jest zazdrosny. Hahahaha. Wkurza mnie, naprawdę. Nie wiem czemu, ale z każdym kolejnym rozdziałem jestem na niego bardziej zła. Nie chce dać sobie pomóc, a później wyjeżdża z takim tekstem. On ma żonę, a poza tym przecież są z Majką przyjaciółmi ( choć pewnie oboje chcieliby, żeby było to coś więcej). Dziewczyna mogłaby sobie ułożyć życie z dajmy na to takim Paulem, bo to świetny koleś, a on się niepotrzebnie wtrąca.
Przynajmniej poczuje się teraz tak jak ona, kiedy wziął ślub z Pauliną.
Wiem, wredna jestem. ;)
Zaproszę do siebie przy okazji, choć nigdy tego nie robię. :)
Z mamą w szpitalu? Coś się stało? Moja ostatnio też była w weekend na izbie przyjęć, bo podczas pracy na działce coś jej się w nogę wbiło, jakaś igła z drzewa, a później miała zapalenie wokół rany i musiała na zastrzyk na tężca jechać. Szczęściara. ;)
Kurcze, muszę wreszcie zrobić coś z tym Wlazłym, bo on w sumie taki zły nie miał być w mojej pierwszej myśli! :D Zawsze kiedy piszę rozdział, który wcześniej mam już jakoś w głowie poukładany to nachodzi mnie szatańska myśl, żeby gdzieś w to wpleść nieprzyjemną wymianę zdań/kłótnię między nim a Mają. Ale spokojnie, to się zmieni! :p Nie może być wiecznie źle :)
UsuńOj, kurcze! Nieprzyjemna sytuacja z Twoja mamą, aż się skrzywiłam :p Moja ma uczulenie na ugryzienia pszczoły, osy itd. i właśnie zbierając pranie przed wczoraj ugryzł ją 2 razy szerszeń. Cała spuchła, miała duszności, więc siłą rzeczy trzeba było jechać. I po tej sytuacji utwierdziłam się po raz kolejny w przekonaniu, że nienawidzę 3 godzinnego czekania na przyjęcie w szpitalu. Jakaś masakra - wszędzie dzieci z połamanymi rękami, nogami albo starsi ludzie, ledwie oddychający. Jakiegoś więźnia przyprowadzili nawet. Tyle co się tam napatrzyłam to mi wystarczy na co najmniej rok. :)
O matko, bo to już dzisiaj u Ciebie nowy rozdział! Normalnie nie nadążam :) Oczywiście zaraz czytam, dobrze, że przypomniałaś.
Jojoj, jak fajnie widzieć, że dodałaś nowy rozdział ;) Resoviaki wydają się miłe, szczególnie Paul :P Wlazły chyba trochę przesadza, żonę ma to co się wtrąca w życie Majki, tak wiem, przywileje najlepszego przyjaciela, ale come on bez przesady ;)
OdpowiedzUsuńZnając życie to i tak pogodzą się w najbliższym czasie, ale te ich potyczki słowne zdarzają się coraz częściej. Ciągle maskarycznie bardzo gnębi mnie sprawa małżeństwa Wlazłych, nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się co tam się u nich dzieje ;P
A po za tym to zapraszam do mnie na nowy rozdział i nowego bloga ;)
Ajj, będę musiała to jakoś powoli zacząć wyjaśniać, bo widzę, że ciężko jest Was utrzymać w niepewności! :p
UsuńWpadnę jutro, dzięki!:*
Hmm nie jestem taka anonimowa! Ola się nazywam:) Nie mogę Cię rozszyfrować, ale w każdym razie mam nadzieję,że mój komentarz Cię nie uraził, nie miałam takiego zamiaru. I powiem Ci, że chyba pierwszy raz napisałam coś takiego szczerze... dla jednych to oznaka braku szacunku, a według mnie wręcz przeciwnie. Opowiadania, to nie tylko słodkie słowa, ale i krytyka. Co do Pauliny, to tak myślałam, każdy ma swój plan! I życzę Ci powodzenia Opowiadanie bardzo mi się podoba i nie mam zamiaru z niego rezygnować. Po prostu chciałam, żebyś poznała moje zdanie, choć mało ważne, ale zdanie.
OdpowiedzUsuńW takim bądź razie cześć Ola! :)
UsuńJejku, w żadnym wypadku mnie nie uraził! Zależy mi na każdym zdaniu i opinii czytelnika, bo to dla Was piszę to wszystko. I ani Twoje, ani kogokolwiek innego zdanie nie jest mniej ważne - każdego traktuję jednakowo, o ile opinia jest sensownie uzasadniona, a Twoja właśnie taka była.
Liczę na więcej takich szczerych komentarzy, dobrze jest przeczytać coś więcej niż tylko "świetnie, cudowne opowiadanie blablabla..." :)
Buziaki, dzięki!
Pokochałam ten rozdział i tego 'złego' Mariusza ;D Boże, już myślałam, że Kosa tu zaraz zejdzie ze świata żywych. Ale było dobrze i pięknie. Majka go wyratowała. No i dziewczyna wpadła po uszy przez tego Lotmana. W sumie mi nie przeszkadza, fajny charakter utworzyłaś ;] A ja tu przeczuwam zazdrość kipiącą w Mariuszu. I to cholerną zazdrość. Taką zazdrość, że aż by się chyba czerwony zrobił. Albo się mylę. Takich słów to się jednak po nim nie spodziewałam. Jest świetnie. Czekam na kolejny ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy mogę tu, ale gdybyś miała czas to zapraszam: http://grasz-wygrywasz.blogspot.com/
O, więc komuś jednak spodobał się zły Mario! Baardzo się cieszę :D Czy czerwony z zazdrości się zrobił to nie wiem, ale postaram się to jakoś wyjaśnić w następnym rozdziale :)
UsuńTeż lubię mojego Lotmana, przydałby mi się taki, haha :)
Dziękuję :* I wpadnę jak znajdę chwilę.
Kurczę Mariusz co ci odpierdala. Majka zachowała się jak bohaterka a on... phi zazdrośnik jeden.
OdpowiedzUsuńCo raz bardziej lubię w twoim opowiadaniu resowiaków. Czekam na następny
POZDRAWIAM
WINIAROWA:)
Mariusz zazdrośnik, hmm, zobaczymy :)
UsuńTo dobrze, że spodobali Ci się Resoviacy, bo będą się przewijać jeszcze nie raz w tej historii :)
bardzo kocham twój blog *.* dziwne zachowanie Mariusza... -,-
OdpowiedzUsuńMiło słyszeć :)
UsuńMariusz na razie ma skomplikowany sposób bycia, ale spokojnie - to się zmieni :)
Zgadzam się z tym co na górze! o co chodzi Mariuszowi? pewnie nie długo się dowiemy, ale czyżby był zazdrosny? może miał tylko zły dzień? oby bo nie powinien tak reagować, Paul się szczerzy jak mysz do sera na widok Majki! :D Bardzo mnie to cieszy, bo lubię Paula także fajnie że tu jest ;) Co do lekarza, to co za idiota! no bezczelny :d
OdpowiedzUsuńNie powinien tak reagować? No nie wiem, Mariusz jest jak dla mnie nieobliczalny :)
Usuń+ Fajnie, że Paul przypadł Ci do gustu :)
kiedy nowy?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Jestem teraz na wycieczce klasowej 2 dniowej. Postaram sie cos dodac w sobote ewentualnie w niedziele, bo mam juz napisana czesc rozdzialu. Buziaki ze slonecznych gor, ev :*
UsuńNo to miłego wyjazdu ;) i czekam ;3
Usuńtak, jak prosiłaś informuję o zupełnie nowiutkim rozdziale na http://i-still-believee.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMiłej lektury, pozdrawiam! :)
Opcja na psa ogrodnika? Nie ruszy sam ale też innym nie da? Hmm to takie typowe... Chociaż za te teksty to aż paluszki świerzbią żeby z liścia przyładować no. Mała przyczepka z kategorii tych medycznych. Na ile mi wiadomo na astmę podaje się w przypadkach ataków wziewne sterydy. Takie w dysku bodajże Flixotide się to nazywało albo Wentolin. :) To tak w kwestiach technicznych :) Nie ogarniam tego człowieka, nie ogarniam Paulyny. No nic nie ogarniam. Mam nadzieję że nowy rozdział coś wyjaśni :) Czekam zatem
OdpowiedzUsuńxoxo K.
Miałam mega wątpliwości co do tej astmy. Pamiętałam, że na jakimś obozie poznałam chłopaka astmatyka i mówił mi o tym, ale nie tak dokładnie. Dlatego tyle co zapamiętałam i tyle, co wydawało mi się sensowne - napisałam tutaj, z myślą, że nie walnę jakieś megagłupoty. Ale dzięki, czułam, że ktoś nawiąże do mojej małej niewiedzy :)
UsuńMieszkałam z astmatykiem dłuższą chwilę także coś o tym wiem :) Zamień pastylki i po kłopocie :)
Usuńxoxo K.
Super i czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy rozdział w wolnej chwili
http://peryferiesiatkarskie.blog.pl/2013/05/16/rozdzial-46-wspomnienia-i-niepopelniony-blad/
Ech Mariusz, jak dla mnie to w takich momentach nie liczy się kto jest z jakiego zespołu, kto gra przeciwko komu, chodzi o ludzkie zdrowie czy nawet życie, dlatego postawa Mariusza mnie zdziwiła, liczyłam bardziej na pochwałę ze strony jego i siatkarzy Skry, za bohaterską postawę Mai :) Na pewno za to zdobyła serca wszystkich rzeszowskich siatkarzy i ich kibiców! :)
OdpowiedzUsuńWlazły zazdrosny jest po prostu, i dlatego takie słowa padły z jego ust.
Co do Pauliny to ja już kompletnie nie wiem o co jej chodzi, ach, brak słów na jej zachowanie, powinna kurcze wspierać męża a nie!
Pozdrawiam :)
Myślę, że Mariusz się na pewno zrehabilituje za swoje zachowanie, kiedy przemyśli sobie to wszystko :)
UsuńNie chcę nic mówić ale miał się tu pojawić rozdział :D
OdpowiedzUsuńTak, tak, jednak moja chora wyobraźnia ubzdurała sobie dosyć "głęboki" rozdział i nie chcę zrobić z niego chłamu. :) Dlatego wszem i wobec mówię - PRZEPRASZAM, rozdział pojawi się jutro :D
Usuń"głęboki" rozdział, dwuznacznie to brzmi, ale już to kocham <3 i nie moge się doczekać! :D Melduje się co 5 minut xd mniej więcej o której można się spodziewać? :>
OdpowiedzUsuńHaha, nie wiedziałam jak to określić :D
UsuńPiszę go, cały czas mi się coś nie zgadza, nie umiem dobrać muzyki, źle piszę dialogi - porażka. Na pewno się pojawi przed 21, ale nie umiem powiedzieć dokładnie, jest mega długi, właśnie kończę 5 stronę:)
Ooo, to to i dobrze że taki dłuuuuugi! :D
UsuńDobre to że będzie dziś ;) Powodzenia w pisaniu, pewnie wyjdzie światny, genialny, znakomity, zajebisty, i fenomenalny jak każdy inny :D